"Nasi rosyjscy kumple dziwią się, że my w Polsce nie potrafimy załatwić sobie należytej ochrony" - mówi jeden z "kapitanów" gangu mokotowskiego. "Oni mają obstawę, o jakiej możemy tylko marzyć. I to na co dzień. Pamiętam, jak dwa lata temu wybraliśmy się do Moskwy w narkotykowych interesach. Kiedy przyjechaliśmy do hotelu Metropol, w którym nasi <handlowi> partnerzy zafundowali nam dwa apartamenty, czekali na nas w jednym z nich. Szefem był Igor, młodszy, z zapadłą piersią, w eleganckim jasnym garniturze. Siergieja, starszego, szpakowatego olbrzyma, znaliśmy z Warszawy. Ubrany na sportowo. Ostrzegliśmy ich, że musimy być ostrożni, bo za naszą taksówką z lotniska aż do hotelu jechał wóz milicyjny. Igor, słysząc to, zaśmiał się i powiedział: - Wszystko w porządku. Nie macie się czego obawiać. To ochrona jechała za wami. Za to milicji płacimy, żeby chroniła nas i naszych przyjaciół. Tu, w hotelu też się kręci kilku naszych aniołów stróżów na etatach milicyjnych" -dodaje.
Poseł na bazarze, minister na placu Czerwonym
"Dla pierwszego wysłannika najsłynniejszego moskiewskiego gangu z Sołncewa skrzynką kontaktową z polską mafią była buda z ciuchami na bazarze w Rembertowie należąca do Lucyny Wieczorek, żony Jerzego Wieczorka, pseud. Żaba, jednego z bossów <Pruszkowa>" - opowiada dobry znajomy ludzi z "Pruszkowa".
Sołncewo to podmoskiewskie przedmieście, w którym rezyduje jedna z najsilniejszych w świecie mafii nazywana Sołncewską Bracią. Powstała z byłych funkcjonariuszy KGB wspieranych kadrą GRU, absolutnie piorunująca mieszanka. Zagrożenie ze strony tej mafii w mniejszym stopniu wynika z tego, że korzysta ona z parasola ochronnego w postaci rosyjskich służb specjalnych.
Prawdziwe niebezpieczeństwo bierze się ze stosowanych przez nią metod rodem ze specsłużb, z prowokacjami, szantażem, zabójstwami i tzw. grami operacyjnymi włącznie. Równie ponurą sławą co starsi gangsterzy cieszy się młody narybek mafii szkolony przez weteranów wojny w Afganistanie. Są uczeni torturowania, przypalania, dźgania nożami, duszenia i zabijania. Ich bezwzględność jest przerażająca. Stanowią iście diabelskie narzędzie w rękach mafii.
"W poselstwie z Sołncewa do Polski wiosną 1992 r. wysłano młodego, przystojnego gangstera, byłego oficera specnazu, o pseud. Dima. Swoją misję zaczął od kupna sporej ilości luksusowych ciuchów damskich i męskich u Lucyny Wieczorek" - kontynuuje swą opowieść znajomy "Pruszkowa". "Kiedy żona "Żaby" zadowolona z dużego utargu podarowała mu na te zakupy dużą torbę sportową, Rosjanin zapłacił i znienacka zapytał o męża. Po czym oświadczył, że jest przedstawicielem Sołncewa na Polskę i przywołał do siebie dwóch towarzyszy: Rusłana i Atarika. Cała trójka to były grube ryby" - opowiada mój rozmówca.
Rusłan był szefem sołncewskiej mafii na Kaukazie, a Atarik zbierał haracze od rosyjskich hokeistów sprzedawanych do najlepszej ligi świata NHL. Jego przypadek dobrze ilustruje sytuację rosyjskiej mafii. Atarik pod koniec lat 90. kandydował na ministra sportu Rosji. Trzy lata temu został zastrzelony, kiedy wysiadał z samochodu nieopodal placu Czerwonego. Zginął od jednej kuli snajpera, który oddał strzał z odległości około 800 metrów. Byłem wtedy w Kijowie. Wszystkie telewizje Rosji i Ukrainy przez cały dzień pokazywały obrazek: otwarte drzwi czarnego samochodu i leżące obok ciało z głową opartą o stopień.
Do zawarcia umowy z "Pruszkowem" doszło w kwietniu 1992 r. w warszawskim hotelu Marriott. Rosjan reprezentowała wspomniana trójka, a "Pruszków": Wojciech Kiełbiński - "Kiełbasa", Ryszard Szwarc - "Kajtek" oraz Jerzy Wieczorek - "Żaba". Polscy przestępcy dali gwarancję Rosjanom, że przemycane przez nich towary Sołncewa przejdą swobodnie przez pruszkowskie kanały przerzutowe.
"Dima" i jego wspólnicy z kolei zobowiązali się zlikwidować konkurencję "Pruszkowa" i przez swych rezydentów pomagać pruszkowskim gangsterom w innych krajach. Mafia sołncewska działa według schematu siatki szpiegowskiej, a owi rezydenci reprezentujący organizację za granicą byli najczęściej oficerami wywiadu KGB bądź wojskowego. Już wtedy Sołncewo Amerykanie uznali za "największą eurazjatycką organizację kryminalną na świecie pod względem majątku, wpływów i zakresu kontroli finansowych".
"Jak mnie oszukacie" - zabiję
"Ja o prawdziwej mafii rosyjskiej nie powiem ani słowa. Ani o ludziach, ani o interesach, jakie w Polsce prowadzą" - mówi jeden z gdańskich gangsterów. "Życie mi miłe, a oni mają zbyt długie ręce. Swego czasu poznałem dwóch bossów z Moskwy, którzy przyjechali na Wybrzeże, żeby uruchomić stały kanał przerzutowy ich podróbek papierosowych do Anglii. Siedzieliśmy blisko portu, w małej knajpce prowadzonej przez Ormian. W sześciu ludzi: dwóch bossów - jeden drobny, drugi z brzuchem hipopotama, dwóch ruskich od lat mieszkających w Gdańsku - Afganiec i były zapaśnik, obydwaj chłopy na schwał, i my dwaj.
Naszym zadaniem było wynajdywanie statków, które brałyby na pokład, a ściślej pod podkład, kontrabandę. Nie rozumiałem, o czym bossowie mówią ze swoimi gdańskimi rezydentami, bo rozmawiali albo po gruzińsku, albo w jakimś innym kaukaskim języku. Ale widziałem, jak ci bledną, choć bossowie mówili spokojnie i cicho. Pojąłem ich reakcję dopiero, gdy grubas z Moskwy powiedział do nas po rosyjsku, patrząc nam prosto w oczy: - Jeżeli oszukacie mnie choć na dolara, zabiję was" - opisywał mi tę scenę polski gangster.
Mnie też zniechęcał do pisania o rosyjskiej mafii. Rozumiałem dobrze jego ostrzeżenie. Przypomniałem sobie, że nie tylko rosyjscy dziennikarze śledczy są w zasięgu mafijnej czujności. Kilka lat temu współpracownik belgijskiego "Le Soir" Alain Lallemand po wydaniu książki poświęconej rosyjskiej mafii musiał wraz z rodziną oddać się pod opiekę policji, bo nękano go telefonami i szantażowano.
Od reketiera do Moniki
Jest ogromna różnica między rosyjskimi gangsterami ściągającymi do Polski na początku lat 90. a tymi, którzy działają obecnie w Polsce. Przez pierwsze lata po odzyskaniu wolności przyjeżdżali do nas głównie Afgańczycy, czasami byli komandosi ze specnazu. Zahaczali się jako ochroniarze w nocnych knajpach lub agencjach towarzyskich. Byli też chętnie wykorzystywani przez firmy zajmujące się ściąganiem długów, z których większość działała na pograniczu prawa.
Sam kilka lat temu opisywałem brutalne metody jednej z firemek na Wybrzeżu prowadzonej przez byłego esbeka, który zatrudniał dwóch Afgańców. Trafiłem wtedy na kilka ofiar tej firmy. Małżeństwo, które w ciągu kilku miesięcy straciło dwa sklepy i hurtownię, oraz dłużnika, któremu dla ostrzeżenia jeden z rosyjskich pracowników tej firmy przestrzelił kolano, czyniąc go kaleką do końca życia. Zresztą niedługiego, bo zginął zasztyletowany przez swoją kochankę, nawiasem mówiąc, Rosjankę, która pracowała u nas jako pielęgniarka.
W kilku miastach Polski, m.in. w Szczecinie, Katowicach, Warszawie, rosyjskojęzyczni - bo tak ich określano - organizowali się w kilkuosobowe gangi reketierów, czyli ludzi wymuszających haracze od swoich pobratymców. Zbierali je od rosyjskich handlarzy sprzedających towary na bazarach, napadali na rosyjskie autokary turystyczne.
Jedną z najsłynniejszych akcji reketierów był napad w październiku 1994 r. w okolicach Dworca Wschodniego w Warszawie na pociąg Rosjan jadących z Moskwy do Berlina. Szefem rosyjskich gangsterów był Ukrainiec Władimir S., pseud. Wadim - potężne, blisko dwumetrowe chłopisko. Tak wynikało z materiałów operacyjnych policji, ale nigdy nie udało się zebrać na tyle mocnych dowodów, by można go było aresztować.
W tamtym czasie dochodziło też często do porachunków między samymi Rosjanami. Musiał z kimś mocno zadrzeć także Władimir S., który wtedy mieszkał w wynajętym lokalu na warszawskiej Pradze. Na krótko przed Bożym Narodzeniem 1994 roku dwóch niewykrytych do tej pory sprawców, ale byli to na pewno Rosjanie, wdarło się do mieszkania i wystrzeliło w jego kierunku dziesięć kul. Zostawili go leżącego na podłodze w kałuży krwi. Byli pewni, że zginął. Tymczasem "Wadim" jakimś cudem przeżył. Dziś ma się całkiem nieźle i jako jeden z nielicznych jest łącznikiem między dawnymi a obecnymi czasami rosyjskiej mafii w Polsce.
Gangsterski świat jest mały, więc pod koniec lat 90. splotły się ze sobą interesy jednego z najbardziej znanych polskich bandytów Andrzeja Zielińskiego, pseud. Słowik i "Wadima". Kiedy sześć lat temu "Słowik" trafił za kraty, "Wadim" związał się z jego żoną, starszą od siebie o kilka lat Moniką Zielińską, z którą żyje do dziś. Do dziś również policja nie ma wystarczających dowodów jego przestępczej działalności. Z materiałów operacyjnych, czytaj: informacji tajnych współpracowników, wynika, że Władimir S. uchodzący za biznesmena wraz z kilkoma innymi ludźmi ze Wschodu zorganizował grupę specjalizującą się w porwaniach dla okupu. Uważa się go też za pośrednika w angażowaniu "cyngli" - zabójców, którzy na zlecenia polskich mafiosów wykonują egzekucje.
Biznesmeni w cenie
W okolicach Góry Kalwarii w maju 2004 r. znaleziono zwłoki zmaltretowanego mężczyzny. Odcięta niczym mieczem samurajskim głowa ofiary łączyła się z tułowiem tylko jedną żyłą. Policja uważa, że wstrząsająca zbrodnia dokonana na Piotrze Głowali była dziełem rosyjskich zabójców.
W ostatnich miesiącach przed śmiercią Głowala jako wysłannik Grzegorza Wieczerzaka domagał się zwrotu trzech milionów dolarów od Janusza Lazurowicza, ówczesnego prezesa Zachodniego Narodowego Funduszu Inwestycyjnego. Dziś Lazurowicz ścigany listami gończymi ukrywa się za granicą, a sprawcy tej zbrodni nie zostali wykryci. Paweł Niewiadomski, pseud. Mrówa, starszy syn słynnego "Dziada", bossa gangu wołomińskiego, najprawdopodobniej również został zastrzelony przez kogoś z "klubu rosyjskich zabójców".
Pod koniec sierpnia tego roku "Mrówa" przyjechał skontrolować pracę przy budowie nowego bloku na Targówku stawianego przez jego firmę. Kiedy wysiadł z auta w stroju zwykłego robotnika, podszedł do niego mężczyzna, oddał trzy strzały z pistoletu i spokojnie odszedł do zaparkowanego niedaleko samochodu. Nieliczni świadkowie byli tak sparaliżowani, że nawet nie zapamiętali marki auta, którym odjechał zabójca.
Łączące ogniwo
"Kiedy mówimy, że "Wadim" jest ogniwem łączącym starą i nową mafię rosyjską w Polsce, to dlatego, że oficjalnie zajmuje się biznesem jako doradca handlowy i pośrednik między firmami polskimi a ukraińskimi" - mówi jeden ze specjalistów Centralnego Biura Śledczego. Jego zdaniem mafia rosyjska zaczyna obecnie budować przyczółki, które będzie rozwijać w miarę bogacenia się Polski.
Bo ta prawdziwa, groźna już nie tylko dla gangsterów czy wybranych biznesmenów mafia zacznie podbijać Polskę dopiero wtedy, kiedy będzie można u nas zdobyć wielkie pieniądze. Wówczas zaczną wykupywać u nas apartamentowce i hotele w kurortach, pomagać w rozwijaniu np. przemysłu samochodowego czy elektronicznego, jak to robią w tej chwili we Włoszech, Hiszpanii, ale przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych.
Ale pierwsze kroki w Polsce już stawiają. Specjaliści podejrzewają, że rosyjski koncern Gazmetall chce przejąć kilka naszych przedsiębiorstw przemysłu hutniczego i stoczniowego, odgrywających strategiczną rolę w naszej gospodarce. W orbicie zainteresowania Gazmetallu, zdaniem policyjnych ekspertów powiązanego z najsilniejszą organizacją mafijną Rosji Sołncewo, są m.in. Huta Częstochowa i Stocznia Gdańska.
W tej chwili pierwsze negocjacje związane z prywatyzacją Stoczni prowadzą wysłannicy ukraińskiego koncernu z Donbasu. Mieliby przejąć 75 proc. jej akcji (od roku mają 5 proc. akcji). Realizacja mafijnego scenariusza przybiera realne kształty - w czasie kiedy w Polsce trwają negocjacje, w Moskwie przygotowywana jest fuzja ukraińskiego Donbasu z Gazmetallem kontrolowanym przez mafię.
Mój rozmówca przypomina, że już w 2005 r. Rosjanie byli bliscy przejęcia jednego z metalurgicznych kombinatów w południowej Polsce (Walcownia Rur "Jedność"). Miała to zrobić szwajcarska spółka (LebGok Traiding AG). Niewielu wiedziało, że jej właścicielem był Gazmetall. Ale Donbas w tamtym czasie przejął Hutę Częstochowa razem z 12 spółkami zależnymi. - Dla ścisłości dodam - mówi mój rozmówca - że 50 proc. udziałów w Gazmetallu ma niejaki Aliszer Usmanow, rosyjski milioner (3 miliony dolarów), wcześniej skazany za gwałt i haracze na wiele lat więzienia, z których odsiedział sześć. Pośredniczy między mafijnym Sołncewem a Kremlem.
Polski łącznik
W Polsce rosyjska mafia jest ciągle na etapie penetracji. Ale okopy i bunkry wcześniej czy później zbudują. Tym bardziej że wielu Rosjan poznało już i nasz kraj, i miejscową mafię. Łącznikiem między polskimi i rosyjskimi gangsterami jest zatrzymany dwa miesiące temu Ricardo Fanchini, zwany ojcem europejskiej mafii. Po wielu latach ścigania go listami gończymi złapali go w końcu Brytyjczycy.
Fanchini to urodzony w Katowicach Piotr Kozina. Pod koniec lat 70. wyjechał z Polski do Niemiec i tam nawiązał pierwsze kontakty z Rosjanami. Pod koniec lat 80. zmienił nazwisko i zajął się przemytem alkoholu. Policja łączy go z wieloma zabójstwami polskich i europejskich gangsterów, a także biznesmenów i polityków związanych z mafią.
Jego nazwisko pojawia się w tzw. układzie wiedeńskim, którego czołowe postacie - Andrzeja Kunę i Aleksandra Żagla łączonych z aferą Orlenu - dobrze znał. Policja zakłada, że zabójstwo Jacka Dębskiego (12 kwietnia 2001 r.) zorganizował Jeremiasz Barański, pseud. Baranina, rezydent mafii pruszkowskiej na Niemcy i Austrię, właśnie na zlecenie Fanchiniego.
Swego czasu zainteresowana nim była także rosyjska policja. Jego gang wymienia się obok mafii Simiona Mogilewicza, pseud. Seva, uchodzącego za jednego z najgroźniejszych rosyjskich gangsterów. To właśnie Fanchini miał skontaktować ludzi "Pruszkowa" z Rosjanami. Zaprotegował mu ich król gangsterów Wybrzeża Nikodem Skotarczak, pseud. Nikoś, z którym przerzucał narkotyki na Zachód, a samochody na Wschód.
Łącznik rozjemcą
Pod koniec lat 90. między "Pruszkowem" a Sołncewem miało miejsce poważne spięcie. Jego powodem było zastrzelenie na początku 1997 r. w Szczecinie Białorusina Wiktora Fiszmana, jednego z łączników Sołncewa w Polsce. Pół roku później od kuli w Poznaniu zginął koordynator interesów rosyjskich na Polskę Andriej Isajew, pseud. Malowany. Kroplą, która przelała czarę goryczy gangsterów rosyjskich, było oszustwo, jakiego dopuścił się "Nikoś", przywłaszczając sobie 150 kg kokainy należącej do nich. Rosjanie wydali wtedy na niego wyrok śmierci. A zastrzelił go wynajęty przez Sołncewo Siergiej Sienkiv, były żołnierz specnazu, zawodowy zabójca. Konflikt zażegnał dopiero Ricardo Fanchini, który pojechał specjalnie do Moskwy na negocjacje.
"Nie wiadomo, czy Rosjanie zgodziliby się na te negocjacje i przystali na zakończenie konfliktu, gdyby wiedzieli, że to sam Fanchini zaproponował szczecińskiemu gangsterowi Markowi M., pseud. Oczko, żeby Fiszmana zlikwidował człowiek "Krakowiaka" ze Śląska Zdzisław Łabudek. Pod koniec lat 90. "Pruszków" został dopuszczony do handlu narkotykami na wielką skalę, ale dzięki rezydenturze Rosjan był on przez nich cały czas kontrolowany i limitowany" - mówi policjant z CBŚ.
Kiedy mówimy o bliskiej przyszłości "czerwonej mafii" w Polsce, musimy mieć świadomość, że przyniesie ona ze sobą tradycje rosyjskiej ekspansji i mocarstwowości. Będą się więc wciskać wszędzie, gdzie są do wzięcia wielkie pieniądze. I to wszelkimi metodami. Będą przejmować banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, wielkie spółki budowlane, firmy prawnicze jako zaplecze swoich działań, magazyny jubilerskie, domy mody, organizację wielkich imprez masowych itd. Drogę będą im torowały niebotyczne pieniądze, korupcja na ogromną skalę, a wszystko pod płaszczykiem legalnych, zgodnych co do joty z literą prawa działań.
Czy jesteśmy w stanie obronić się przed prawdziwym imperium zła, jakie niesie ze sobą rosyjska mafia? Sami na pewno nie. Jakąś szansą może być korzystanie z doświadczeń i umiejętności policji innych krajów Unii. Bo jest oczywiste, że podbój Polski przez rosyjską mafię jest zagrożeniem dla pozostałych krajów Unii.
Znów jesteśmy w ekskluzywnym Metropolu, w pobliżu placu Czerwonego, jesienią 2005 r.
"Nasi gospodarze zapraszają nas do restauracji <na szampanskoje>. Zapowiadają, że to, o czym będziemy rozmawiać, nie jest na kobiece uszy" - opowiada "kapitan" mokotowskiego gangu. "Lepiej niech one idą na zakupy" - mówi do nas Siergiej. "Za waszymi żonami wyślemy dwóch milicjantów. Możecie być spokojni. Będą chodzili za nimi dyskretnie. Bo tu na ulicach pełno pospolitych bandytów. Ochrona się trochę porusza, żebyście mogli spokojnie rozmawiać, wiedząc, że nic złego nie spotka waszych kobiet. A to dla nich kieszonkowe. Od nas. I podał mi walizkę wypełnioną rublami. Walizkę, a nie walizeczkę".