Nie ukrywam, że z tego powodu popierałem zmiany w kodeksie karnym proponowane przez ministra Zbigniewa Ziobrę. Dawały one jasną wykładnię w sytuacji, gdy staliśmy się ofiarą napadu. Atakowany miał wówczas prawo używać do swej obrony wszelkiego rodzaju broni, ryzykując nawet, że napastnik zostanie kaleką do końca życia, a nawet je straci. Był to wyraźny krok w kierunku prawodawstwa anglosaskiego. Krok słuszny, bo - jak wynika z badań opublikowanych dziś w DZIENNIKU - większość Polaków reagowałaby w chwili zagrożenia racjonalnie. Tam, gdzie nie ma zagrożenia dla rodziny, nikt nie myślałby o brutalnym odwecie na napastniku.

Reklama

Ruch następcy Ziobry, ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który proponowane zmiany wyrzucił do kosza, wprawił mnie w osłupienie. To, z czym przez lata nie mogły sobie poradzić sądy, Ćwiąkalski chce teraz przerzucić na prokuraturę. To prokurator ma decydować, czy broniący się użył proporcjonalnych środków do zagrożenia. A jak to ma niby ocenić? W chwili napadu ofiara nie myśli racjonalnie. Nie wie, czy trzymany przez napastnika przedmiot to długopis czy pistolet. Czy ma w tej sytuacji ryzykować życie swojej rodziny? Właśnie po to, aby uniknąć takich dramatycznych sytuacji Ziobro zaproponował zmiany.

Być może trzeba było jeszcze raz je przemyśleć, może zmodyfikować, ale nie jednym ruchem ręki przekreślać. Chyba że walka polityczna z poprzednikiem jest dla ministra ważniejsza od naszego bezpieczeństwa.