Nie głodzić biurokracji!
Zbigniew Romaszewski
senator


Nowy rząd zapowiedział, że zrealizuje obietnicę taniego państwa. Już słyszę, że sejmowa komisja finansów publicznych chce obciąć budżet IPN, co może utrudnić tej instytucji prowadzenie prac, choćby śledztwa w sprawie śmierci Jana Pawła II. Tak więc to ładne założenie może przynieść opłakane skutki.

Pytanie zasadnicze, jakie się nasuwa, to czy tanie może oznaczać zarazem sprawne. Na pewno rzeczywistych oszczędności nie przyniosą deklaracje o jeżdżeniu pociągiem zamiast samolotem czy ograniczaniu liczby oficerów BOR. Zresztą z podróży rejsowymi samolotami Tusk się już wycofał.

Jednak nawet gdyby tego nie zrobił, to wydatki na te cele stanowią zaledwie ułamek promila budżetu. Także obcinanie pensji urzędników może być w skutkach jedynie szkodliwe. Należy pamiętać, że państwo jako instytucja funkcjonuje na wolnym rynku. Ograniczając warunki uposażenia oraz uprawnienia emerytalne dla swoich pracowników, państwo przegrywa w konkurencji z prywatnymi firmami.

Cięcia w administracji to hasło bardzo populistyczne, ale mocno ograniczające sprawne działanie aparatu państwowego. O tym, jak fatalne w skutkach są niskie zarobki w administracji, przekonałem się na własnej skórze. Mój kolega prawnik, świetny legislator, zrezygnował z pracy dla Senatu, bo wolał założyć własną kancelarię, gdzie zarabia kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie. Państwo straciło więc świetnego eksperta.

Pytanie brzmi: skąd więc brać sprawnych i dobrze wykształconych pracowników? Słabe pensje, brak przywilejów emerytalnych na pewno nikogo nie zachęcą do podejmowania pracy w administracji. Może argumentem miałby być prestiż? Dziś prestiż zapewniają jednak pieniądze, a nie poświęcenie dla państwa. Dlatego realizowanie taniego państwa przez głodzenie biurokracji jest absurdem. Absurdem prowadzącym do ułomnego i nieporadnego organizmu państwowego.

Co gorsza, skutkiem ubocznym obcinania pensji jest utrudnienie walki z korupcją. Nie twierdzę, że wysokie uposażenia zlikwidują korupcję, ale groszowe zarobki będą jej zdecydowanie sprzyjały. A na razie i tak są one o 20 proc. niższe niż w instytucjach prywatnych. Jedyny sposób, by zaoszczędzić, czyli potanić utrzymanie administracji państwowej, to nie dopuszczać do marnotrawienia środków. To mogłoby się udać pod warunkiem przede wszystkim zmiany prawa budżetowego, która zahamowałaby regularne wyrzucanie pieniędzy pod koniec roku i skutkowałaby wcześniejszym przyznawaniem potrzebnych funduszy, by instytucje mogły je lepiej i sprawniej zagospodarować.

Należałoby także ograniczyć biegunkę legislacyjną, która powoduje narastanie biurokracji i mnożenie urzędników. Rocznie produkujemy 20 tys. stron dziennika ustaw, do tego dochodzą przepisy unijne i wymogi UE. Każdy nowy przepis wymaga egzekucji, do której potrzeba dodatkowych urzędników i nowych wydatków z budżetu. Powinniśmy budować nie państwo prawników, tylko państwo prawa. Jak na razie Polska jest sparaliżowana przepisami. Dopóki tego się nie zmieni, nie mamy szans na tanie państwo.




















Reklama

p

Tanie państwo to nie niskie pensje urzędników
Kazimierz Marcinkiewicz
były premier


Program taniego i sprawnego państwa w Polsce nie jest mrzonką. Tanie i sprawne państwo da się zrealizować. Potrzebna jest do tego tylko silna determinacja.

Sam, jako premier i autor pomysłu, przekonałem się, że bardzo trudno wprowadzić go w życie, gdy nikt nie chce się zgodzić na likwidowanie niepotrzebnych instytucji, które tak naprawdę pochłaniają olbrzymie sumy pieniędzy. Ale ponieważ wszyscy widzieli tu szansę na intratne miejsca pracy, woleli je przejmować, niż likwidować. I to przyniosło opłakane skutki. Najważniejsze więc są determinacja i działanie nawet wbrew własnemu środowisku.

Obawy, że tanie państwo może być mniej sprawne, są nieuzasadnione. Pod hasłem tanie państwo rozumiem przede wszystkim administrację powściągliwą. Tania nie jest równoznaczna z niskimi pensjami urzędników czy brakiem wyposażenia w urzędach. Jest wiele innych sposób na oszczędzanie. W Polsce istnieje bardzo wiele zupełnie zbędnych instytucji, które należałoby zlikwidować lub połączyć.

Na przykład każdy resort ma swoje gospodarstwa pomocnicze, swoje ośrodki wypoczynkowe. Po co? Oczywiście każdy musi wypoczywać, także administracja, ale wystarczy wynająć coś w prywatnych firmach. Mamy także bardzo rozbudowanie agencje, fundusze, inspekcje. Tych ostatnich - ponad 20. Gdyby je połączyć, na przykład w cztery, okazałoby się, że działałyby jeszcze sprawniej. Na świecie takie instytucje łączy się przecież nie tylko, by zaoszczędzić, ale także, by sprawniej zarządzać. Niektóre agencje są zupełnie niepotrzebne. Na przykład agencja nieruchomości rolnych. To, co jest w jej dyspozycji, z powodzeniem może wziąć pod swój zarząd samorząd województwa, a instytucje agencji istotne dla rozwoju rolnictwa mogłyby przejść w gestię ministra rolnictwa.

Warto zauważyć, że w krajach Europy Zachodniej nikt nie czyni z problemu oszczędzania na administracji państwowej głównego tematu kampanii wyborczej czy z kwestii taniego państwa - programu partyjnego. Ale też w Polsce mamy administrację nie tylko drogą, ale także mało sprawną i nieskuteczną. O strukturze - to prawda, że odziedziczonej po poprzednim systemie - która ogranicza i hamuje sprawność i rozwój. I wymaga radykalnych zmian. Jeśli wprowadzimy odpowiednie standardy zarządzania administracją, ale także dobre wyposażenie, nikt nie będzie rozliczał, ile to kosztowało. Kiedy urzędy będą działać sprawnie, ludzie nie będą mieli pretensji, że na dobre komputery wydaje się ileś milionów rocznie, tylko zauważą, że jest zmiana w ich obsłudze.