Bogumił Łoziński: W najbliższą środę odbierze ksiądz profesor jako pierwszy Polak Nagrodę Templetona za 2008 rok, za całokształt działalności dotyczącej relacji między religią, teologią a naukami. Czy religia jest potrzebna nauce?

Reklama

Ks. prof. Michał Heller: Odpowiem na to pytanie słowami Alberta Einsteina, który powiedział, że celem nauki jest tylko jedno: zrozumieć, odcyfrować zamysł Boga, jaki miał On w dziele stworzenia. Bóg stworzył świat, ten akt stworzenia był aktem racjonalnym i nauka ten racjonalny plan Boga, który kryje się u podstaw struktury świata, stara się odcyfrować. Czyli, w ujęciu Einsteina, nauka jest w jakimś sensie działaniem dotykającym religii. On nawet mawiał prowokacyjnie, że w naszych zmaterializowanych czasach uczeni są naprawdę jedynymi religijnymi ludźmi.

Jednak nie wszystkie środowiska naukowe podzielają takie spojrzenie na relacje między wiarą a nauką. Spektakularnym przykładem takiej postawy było niedopuszczenie przez profesorów fizyki do wizyty Benedykta XVI w styczniu tego roku na Uniwersytecie Rzymskim La Sapienza w imię „laickości nauki”. Czy ksiądz profesor rozumie ich racje?

To oczywiście było nieporozumienie na poziomie metodologii i filozofii nauki. Weźmy przykład fizyki, która jest mi bliska. Ta dziedzina nauki sama z siebie jest światopoglądowo neutralna w stosunku do zagadnień religijnych, ani nie potwierdza, ani nie obala wiary. Natomiast może być interpretowana w określony sposób. Do niedawna niemalże obowiązującą interpretacją nauki było spojrzenie pozytywistyczne. Jego główną tezą było stwierdzenie, że każda wartościowa ludzka wiedza musi być oparta na doświadczeniu rozumianym jako eksperyment, a to, co się nie da oprzeć na doświadczeniu, nie jest wiedzą, tylko bezsensownym mówieniem. Stosując takie kryterium wobec religii, zwolennicy tego nurtu wysuwają bardzo ciężki zarzut, że wiara jest bezsensowna. Ta interpretacja pozytywistyczna była bardzo powszechna w pierwszej połowie dwudziestego wieku, ale przestała dominować na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku, m.in. ze względu na rozwój fizyki.

Reklama

Przed rokiem siedemdziesiątym było nie do pomyślenia, żeby na zjeździe fizyków wygłoszono referat filozoficzny, a tym bardziej teologiczny, a obecnie często należy to do dobrego tonu. Obecnie obserwuję nawet odwrotne zjawisko, życzliwość naukowców w stosunku do metafizyki poszła za daleko i pojawiają się jakieś dewiacje w postaci pseudofilozofii czy nawrotu do irracjonalizmu, czego przykładem jest New Age. Myślę, że inicjatywa profesorów z La Sapienza była reakcją na zjawisko irracjonalizmu, tyle że Kościół nie jest jego źródłem. Oni zresztą po wszystkim przyznali, że gdyby wiedzieli, jakie reakcje wywoła ich protest, toby go nie podjęli. Obecnie o wiele bardziej niebezpieczne są środowiska propagandowo ateistyczne, np. grupa amerykańskich naukowców skupiona wokół Johna Brockmana czy Richarda Dawkinsa.

W jaki sposób rozwój fizyki przyczynił się do upadku pozytywistycznego podejścia do nauki?

Główną tezą pozytywizmu był bardzo ścisły empiryzm. W tym ujęciu fizyka powinna powstrzymywać się od spekulacji, a jedynie dedukować na podstawie doświadczeń. Fizyka jednak nie poszła w tym kierunku. Na przykład w tej chwili w laboratorium CERN pod Genewą lada dzień ruszy wielki eksperyment o miliardowych nakładach finansowych, tzw. Wielki Zderzacz Hadronów, z którym fizycy wiążą olbrzymie nadzieje, bo spodziewają się uzyskać szereg informacji o podstawowych składnikach materii. Koncepcja tego doświadczenia wynika z założeń teoretycznych, a nie tylko empirycznych. Aby doszło do tego eksperymentu trzeba było oprzeć go na bardzo zaawansowanej teorii, która jest też niezbędna do zinterpretowania wyniku. Z punktu widzenia pozytywistycznego taki eksperyment byłby nie do przyjęcia. Argumentem przeciwko pozytywizmowi jest także historia fizyki, która pokazuje, że każde doświadczenie jest uwikłane w teorię.

Reklama

A gdzie w tym nowym podejściu, teoretycznym, jest miejsce na metafizykę, religię?

Sama nauka jest światopoglądowo neutralna, ale naukowcy są ludźmi, którzy czują, myślą, cierpią, przeżywają. U wielkich fizyków, w rodzaju Einsteina, którzy dotykają wielkich teorii, nieodparcie rodzi się przekonanie, że natrafiają na jakąś myśl, która się kryje w strukturze wszechświata. Wiem z własnego przykładu, że w procesie tworzenia nauki, człowiek tej myśli doświadcza. Muszę zastrzec jednak, że bezpośrednio religia nie daje nauce nic i z metodologicznego punktu widzenia nie powinna się do niej mieszać. Ale pośrednio daje jedną ważną rzecz: uczony wierzący ma przewagę od swojego kolegi ateisty, bo on wie, że nauka nie jest ślepą grą z jakąś nieznaną, irracjonalną siłą. Człowiek wierzący wie, że za wszystkim kryje się myśl Stwórcy. To przekonanie oczywiście nie prowadzi go do rozwiązania problemu, ale daje pewien komfort psychiczny, rodzaj pewności.

A czy nauka daje coś religii?

Proces czerpania przez wiarę z osiągnięć nauki w ciągu wieków zawsze był bardzo żywy. Na przykład przez wieki panowało przekonanie, raczej literackie niż teologiczne, że raj, do którego idą nasze dusze po śmierci, znajduje się gdzieś w niebie. Postęp nauki, przewrót kopernikański, udowodnił, że w niebie nie ma raju i ten pseudodogmat został wyeliminowany. Każda kultura i każda epoka zakłada pewien obraz świata, który ewoluuje, w czasach nowożytnych pod wpływem nauki. Teologia jako część kultury także ulega temu procesowi.

Czy zna ksiądz profesor takie przypadki, że pod wpływem nauki Kościół zmienił jakiś element swojego nauczania?

Przykładem takiego zjawiska może być teoria ewolucji. Początkowo Kościół dość długo powstrzymywał się od zajęcia stanowiska w tej sprawie. Potem dominowała opcja, że jak długo teoria ewolucji jest tylko hipotezą, to nie należy zmieniać interpretacji Pisma Świętego na temat stworzenia człowieka. Sytuacja uległa zmianie, gdy powstała genetyka. Sama teoria Darwina nie jest w stanie wytłumaczyć ewolucyjnej zmienności, jednak gdy doda się do niej genetykę, powstaje tzw. syntetyczna teoria ewolucji, która dziś jest powszechnie uznawana.

Po odkryciach genetycznych Kościół zaczął tonować swoje stanowisko wobec teorii ewolucji. Przełomowym momentem była encyklika Piusa XII "Humani generis" z 1950 roku, która już dopuszczała ewolucję, ale z pewnymi zastrzeżeniami co do momentu powstania człowieka. Wszelkie wątpliwości rozwiał Jan Paweł II w 1996 roku, w przemówieniu do Papieskiej Akademii Nauk, w którym powiedział, że teoria ewolucji jest nie tylko zgodna z chrześcijaństwem, ale także, że Kościół nie ma tytułu do osądzania, czy jakaś teoria naukowa jest słuszna, czy nie.

Jednak są środowiska, np. w Ameryce protestanckie, a w Polsce nawet katolickie, na czele z eurodeputowanym Maciejem Giertychem, które twierdzą, że teoria ewolucji jest nie do pogodzenia z chrześcijaństwem.

Takie poglądy to bardzo poważne pomylenie pojęć i bardzo duży stopień religijnej ignorancji. Przede wszystkim z punktu widzenia współczesnej nauki nie da się podważyć teorii ewolucji. Nie chodzi tylko o ewolucję w biologii, bo ta jest tylko jedną nitką wielkiego procesu kosmicznej ewolucji. Kosmologia przedstawia dzisiaj wszechświat w stanie ewolucji od pierwotnego atomu poprzez rozmaite ery. Wiemy, że pierwsze takty biologicznej ewolucji rozegrały się w ciągu dwóch, trzech minut po wielkim wybuchu, kiedy decydował się skład chemiczny wszechświata. Ewolucja wszechświata jest dalszym ciągiem ewolucji kosmicznej.

Jeśli ktoś dziś twierdzi, że jest sprzeczność między teorią ewolucji a religią, to ośmiesza religię. Święty Augustyn na przełomie IV i V wieku sformułował zasadę interpretacyjną Pisma Świętego, która mówi, że jeśli pojawia się sprzeczność między interpretacją Biblii, a dobrze ustaloną wiedzą, dziś powiedzielibyśmy nauką, to należy zmienić interpretację Pisma Świętego, aby nie narażać chrześcijaństwa na wyśmiewanie przez pogan. Ludzie, którzy dziś przeciwstawiają teorię ewolucji religii, narażają chrześcijaństwo na ośmieszenie.

Jednak w historii chrześcijaństwa wielu teologów i świętych wypowiadało się na tematy z dziedziny nauki, a z dzisiejszego punktu widzenia ich poglądy są nie do utrzymania, np. trzynastowieczne teorie św. Tomasza z Akwinu na temat początku ludzkiego życia. Przeciwnicy religii obecnie je przywołują, chcąc pokazać, jak Kościół błądzi i jest niewiarygodny. Czy Kościół dziś trwa przy poglądach świętych dotyczących zagadnień nauki?

Poglądy teologów, czy nawet świętych dotyczące nauki nie są doktryną Kościoła i nie są w żadnym razie obowiązujące naukowo. Warto pamiętać, że Kościół rozróżnia różne stopnie teologicznej pewności. Najważniejsze są dogmaty, czyli publicznie ogłoszone przez papieża czy sobór stwierdzenia dotyczące wiary. Jest ich bardzo mało, mniej niż dziesięć. One zresztą zwykle były formułowane jako reakcja na jakąś herezję. Są też prawdy teologicznie pewne, które nie były ogłaszane jako dogmaty, bo nikt ich nie kwestionował. Są wreszcie prawdy, które są jedynie teologicznymi hipotezami. Według nauczania Kościoła pisma świętych, teologów czy objawienia prywatne nie są obowiązujące. Tym bardziej, jeśli nie dotyczą wiary, tylko zagadnień naukowych.

Jednak były w historii okresy, w których Kościół hamował rozwój nauki. Jednym z bardziej znanych tego przykładów było odrzucenie teorii Kopernika i potępienie przez inkwizycję Galileusza za jej popieranie.

Rzeczywiście tak było do okresu średniowiecza, bowiem Kościół był wówczas właściwie jedynym mecenasem nauki, to on stworzył i kierował uniwersytetami. To zmieniło się w renesansie, gdy zaczęły powstawać nowe nauki empiryczne wywodzące się często ze średniowiecznej filozofii czy teologii. Można na przykład wykazać, że pojęcie absolutnej przestrzeni Newtona wyrosło z teologicznych sporów dotyczących wszechobecności Bożej. Jednocześnie powstawały nowe dziedziny nauki już poza terenem kontrolowanym przez Kościół. Pierwsi wielcy uczeni jak Kopernik, Galileusz, Newton czy Boyle byli ludźmi wierzącymi, ale nie duchownymi. Tworzyli poza tradycyjnymi strukturami. Nauki nowożytne powstały na zewnątrz Kościoła. Drogi teologii i filozofii kościelnej rozeszły się z nauką świecką i to rozejście trwa do dziś. Te światy są inne i często konflikty między nauką a religią dotyczą właśnie sporów między nimi, nad czym ubolewam, bo należę do obu tych światów.

A czy religia może pomóc nauce w dylematach etycznych, np. związanych z eksperymentami nad ludzkimi embrionami albo w innych problemach, przed jakimi obecnie staje?

Te wyzwania etyczne pojawiły się dużo wcześniej, nie tylko w związku z rozwojem biologii, ale na przykład przy okazji stworzenia energii jądrowej. Proponuję jednak popatrzeć na problem wspierania nauki przez religię z nieco innej perspektywy. Dziś pojawia się przepaść między naukowcami a jej odbiorcami. Z jednej strony są coraz lepiej wykształceni naukowcy, a z drugiej coraz gorzej wyedukowane społeczeństwo, które równa do dołu, do czego w dużym stopniu przyczyniają się swoim niskim poziomem media. Coraz większy przedział zaczyna być groźny dla kultury, ponieważ powoduje wzrost różnego rodzaju irracjonalizmów. Nauka i religia czują się przez nie zagrożone, choć każda z nieco innego powodu. W sferze religii przejawiają się one jako fundamentalizm, co jest zjawiskiem niezwykle groźnym. W stosunku do nauki objawiają się jako agresja, co było bardzo widoczne w krajach postsowieckich. Obecnie świat nauki szuka w religii sprzymierzeńca w neutralizowaniu zjawiska irracjonalizmu.

Na początku naszej rozmowy, przywołując poglądy Einsteina, zdefiniował ksiądz profesor naukę jako odkrywanie zamysłu Boga w Jego dziele stwórczym. Czy, badając przez ponad 40 lat wszechświat, udało się księdzu odkryć jakieś elementy tego zamysłu?

My byśmy koniecznie chcieli znaleźć ślady działalności Boga gdzieś w rzeczywistości. Najczęściej wyobrażamy je sobie jako ślady wyciśnięte przez człowieka na śniegu. Chcielibyśmy mieć na jakimś atomie wypisane niewidzialną ręką "made by God" (wykonane przez Boga), a takich śladów nie ma. Co więcej, z teologicznego punktu widzenia ich nie może być, bo śladami Boga jest wszystko, więc nie ma ich z czym porównać. Ja nie szukam śladu Boga w takim czy innym równaniu, tylko w całości i znajduję go w kontakcie z racjonalnością.

Nagroda Templetona wynosi ok. 1,6 mln dolarów. Na co ksiądz przeznaczy te środki?

W całości przeznaczyłem je - bo już podpisałem odpowiednie dokumenty – na powstanie Centrum Kopernika w Krakowie, które będzie zajmowało się relacjami nauki i religii jako dyscypliną naukową. To ma być instytucja międzyuniwersytecka, afiliowana do Uniwersytetu Jagiellońskiego i Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie. Obecnie czekam na jej zatwierdzenie przez senaty tych uczelni. Będziemy prowadzić tam badania interdyscyplinarne z pogranicza nauk przyrodniczych, filozofii i teologii, a także historii nauki. Już zgłaszają się uczeni z konkretnymi projektami, nie tylko z Polski, ale też z całego świata. Przy tworzeniu statutów i regulaminów centrum bardzo dbamy o to, aby nigdy nie przerodziło się ono w jakiś ośrodek propagandy religijnej czy antyreligijnej, lecz by miało charakter instytucji prawdziwie akademickiej.

p

Ks. prof. Michał Heller, światowej sławy kosmolog, fizyk, filozof i teolog, jest profesorem Wydziału Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie, pracownikiem Obserwatorium Watykańskiego, członkiem zwyczajnym Papieskiej Akademii Nauk i wielu towarzystw naukowych, m.in. International Astronomical Union. Jest autorem ponad 50 książek matematyczno-fizycznych i kosmologicznych. Ma 72 lata, od prawie 50 lat jest kapłanem, od ponad 40 lat pracuje naukowo.

Nagroda Templetona została ufundowana w 1972 roku przez brytyjskiego przedsiębiorcę i filantropa sir Johna Templetona. Jest przyznawana za pokonywanie barier między nauką a religią. Jako pierwsza otrzymała ją w 1973 roku Matka Teresa z Kalkuty. Laureatami wyróżnienia są m.in. założyciel ekumenicznej wspólnoty w Taize brat Roger Schutz czy rosyjski pisarz Aleksander Sołżenicyn, a także kanadyjski filozof Charles Taylor.