Księdza profesora Michała Hellera znam od lat. Wiem, że bardzo często z własnej pensji finansuje stworzony przez siebie Ośrodek Badań Interdyscyplinarnych. Na dotacje z budżetu państwa nie miał co liczyć. Można więc przyjąć, że nagrodzony przed tygodniem Nagrodą Templetona przez lata finansował rozwój polskiej nauki. Na ten sam cel przeznaczył całość nagrody - 1,6 mln dol. Jest więc zupełnie żenujące, że po część tej nagrody wyciąga dziś rękę państwo, które samo nie radzi sobie z finansowaniem rozwoju naukowego w Polsce. Nie tylko nie zbudowało Ośrodka Badań, nie bierze udziału w organizowaniu krakowskiego Centrum Kopernika, ale wręcz przeszkadza w jego powstaniu.

Reklama

Minister finansów stwierdza przy tym, że nie ma żadnych prawnych możliwości na zwolnienie księdza profesora Hellera z obowiązku zapłacenia podatku - ponad miliona złotych. To kuriozalne! Rząd, który potrafi stanąć na głowie, by załatwić sprawy dla siebie istotne, z pewnością znalazłby też wyjście z tej sytuacji. Dlaczegóżby na przykład, ściągając podatek, nie zagwarantować, że jego równowartość wróci do Centrum Kopernika w formie dotacji z Ministerstwa Nauki? Możliwości jest wiele, trzeba tylko chcieć.

Ksiądz Michał Heller nie jest postacią kontrowersyjną. To skromny, cichy naukowiec, który w ostatnich dniach rozsławił Polskę w świecie. Za to spotyka go kara: fiskus z całą surowością oczekuje, że ksiądz profesor odda mu blisko połowę swojej nagrody. Tymczasem ten sam fiskus od wielu już lat nie troszczy się o czystość interesów takich duchownych jak ks. Henryk Jankowski czy Tadeusz Rydzyk. Kilometry papieru zadrukowano w gazetach, opisując tajemnicze dochody i nieopodatkowane transakcje tych księży-biznesmenów. Trudno zrozumieć, dlaczego w tamtych przypadkach urzędy skarbowe nie wykazały się gorliwością porównywalną do tej zastosowanej wobec księdza Hellera. Przypominam, o jakich sumach była mowa, kiedy ważyła się dotacja dla wątpliwej jakości uczelni ojca Rydzyka - były to nieporównanie większe kwoty niż te, jakich żąda się teraz od księdza profesora.

Jego przypadek każe się zastanowić, czy w ogóle godzi się, by państwo zarabiało na osobistym talencie swoich obywateli. Nagrody takie jak Nagroda Nobla czy katolicki Nobel -Nagroda Templetona - trafiają do osób naprawdę wybitnych, które kosztem wielu życiowych wyrzeczeń pracowały, by pchnąć naukę naprzód. Ks. Heller własnym wysiłkiem stworzył ośrodek badań, wydaje czasopismo i funduje przekłady książek. Niezrozumiałe jest więc, że ojczyzna nie jest w stanie uhonorować takich ludzi i darować im podatkowej należności, zwłaszcza że najczęściej nagrodzeni i tak oddają co najmniej część nagrody na cele publicznie użyteczne. Ściąganie haraczu za talent jest też podwójnie zniechęcające: zarówno dla potencjalnych laureatów, jak i dla fundatorów nagród. Takie fundacje najczęściej działają na zasadach non profit, wiele energii poświęcając zdobyciu środków na przyznawane nagrody. Świadomość, że blisko połowa ofiarowanej sumy trafia do budżetu państwa i może być wykorzystana np. na zakup uzbrojenia, budzi wątpliwości, czy o taki cel chodziło fundatorom nagrody.

Sytuacja jest tym bardziej niezręczna, że Polska skąpi nagród swoim wybitnym obywatelom. Najczęściej jest tak, że są oni docenieni w kraju dopiero po tym, jak doceni ich zagranica. Nakładanie im za to finansowej kary nie mieści się w granicach zdrowego rozsądku.