Odcinek "Hotelu Zacisze" (angielski tytuł "Fawlty Towers" – przyp. aut.) znany z używania frazy «Nie wspominaj o wojnie!» stał się najnowszym, klasycznym brytyjskim programem telewizyjnym, który został usunięty z usługi transmisji strumieniowej należącej do BBC – doniósł przed weekendem „The Guardian”. Stało się tak, ponieważ zawierał scenę, w której major Gowen, stały gość w hotelu, używa bardzo silnego rasistowskiego języka w związku z anegdotą o drużynie krykieta z Indii Zachodnich – opisuje dziennik.
Przy okazji "The Guardian" prezentuje proces kontrolowania historycznego rasizmu w archiwalnych programach rozrywkowych. Efektem tego jest cenzurowanie kolejnych dzieł kiedyś uważanych za rozrywkę rodzinną. Nim cenzorzy z BBC wzięli się za starego rasistę Basila Fawlty'ego (w tej roli znakomity John Cleese, który wkrótce niechybnie będzie musiał przepraszać, ze swe rasistowskie skłonności), dopadli wcześniej dwa odcinki "Małej Brytanii" (angielski tytuł "Little Britain") z 2000 r. Usunięto je po odkryciu użycia "czarnego oblicza" przez jego gwiazdy, Davida Walliamsa i Matta Lucasa” – informuje dziennik. Udawanie Afrobrytyjczyków po nałożeniu na twarz czarnej farby jednoznacznie dowodzi rasizmu obu kominków. Jedyne więc co im pozostanie na nachodzącym bezrobociu to pocieszenie, iż "Mała Brytania" znajdzie się w bardzo szacownym gronie. Dołączane są do niego dzieła, stanowiące niegdyś powody do dumy Zachodu. Widząc bowiem rewolucyjny zapał tamtejszych elit, na usunięciu "Przeminęło z wiatrem" z oferty HBO na pewno się nie skończy.
Skoro Netflix wycofał programy BBC "Mighty Boosh" i "League of Gentlemen", ponieważ wychwycono w nich przypadki "blackface" (jakiś biały przyczernił sobie twarz), to inne stacje muszą z równą zaciekłością podjąć antyrasistowską krucjatę. Takie jest prawo rewolucji, że im ktoś później do niej dołącza, tym powinien wykazać się większą gorliwością, by tak się uwiarygodnić. Pól do popisu nie zabraknie, wystarczy jedynie uruchomić wyobraźnie i pamięć. Choćby kultowa "Casablanca". Przecież biały bohater grany przez Humphrey’a Bogarta nieustannie sztorcuje czarnego pianistę ze swojego klubu. Albo nakazuje mu: Zagraj to jeszcze raz Sam!, albo tego zabrania, a wszystko przez rozchwianie emocjonalne z powodu afektu do białej kobiety. Biali się nie dogadują, a czarny pianista ma za ich sprawą rozstrój nerwowy. Jeśli jeszcze nikt nie wpadł na pomysł ocenzurowania filmu, to jedynie przez niedopatrzenie. Podobnie rzecz się ma z setkami pomników, książek oraz innych symboli minionych czasów. Kiedyś były chlubą, dziś w najlepszym przypadku lądują na bruku ulic.
W Polsce widok zwalanego w Londynie z postumentu pomnika Winstona Churchilla wzbudził spore zdziwienie, bo nad Wisłą pamięta się go jako niezłomnego premiera Wielkiej Brytanii, który nie pozwolił, żeby cała zachodnia Europa skapitulowała przed Hitlerem. Jednak z punktu widzenia "politycznej poprawności" na postumencie stał stary, biały konserwatysta, którego lista grzechów z każdym rokiem robi się coraz dłuższa. Poczynając od tego, że za młodu uczestniczył w brytyjskich wojnach kolonialnych, a potem, jako szef ministerstwa spraw wewnętrznych, nakazał policji brutalne pacyfikowanie protestów sufrażystek. Na starość zaś walczył o ocalenie resztek brytyjskiego imperium. Dziś są to winy, z których w Europie Zachodniej już nie ma rozgrzeszenia. Co z kolei nad Wisłą, gdzie powrót do dumy z mocarstwowych tradycji Rzeczpospolitej święci coraz większe triumfy, jest zupełnie niezrozumiałe.
Nagle okazuje się, że historyczne różnice z trzech ostatnich stuleci mają ogromne znaczenie. Gdy: Hiszpania, Wielka Brytania, Francja, a potem również Niemcy budowały swe imperia kolonialne, Rzeczpospolita chyliła się ku upadkowi, a następnie zniknęła z mapy Europy. Rdzennie polskie ziemie same stały się obszarami kolonizacyjnymi dla Prus i Rosji. Kiedy z kolei po II wojnie światowej imperia kolonialne znikały, Polska trafiła na pół wieku do "zamrażarki", jaką zafundował jej komunistyczny reżym oraz status kraju satelickiego ZSRR. Kraje Zachodu wchłonęły w tym czasie miliony emigrantów z byłych kolonii oraz państw od nich zależnych, dając im pracę oraz nadzieję na awans społeczny.
Wszystkie te wielkie przemiany ominęły Rzeczpospolitą. Gdy w 1989 r. zniknęły bariery odcinające ją od Zachodu, trwał tam już nowy proces. Produkcja przemysłowa migrowała na Daleki Wschód, a emigranci z byłych kolonii z niezbędnej siły roboczej przekształcili się w kłopotliwy balast. Tyle tylko, że w dorosłość wchodziło już drugie pokolenie urodzone w Europie. Ta mogła zaoferować sowity socjał, ale bez możliwości awansu społecznego. Zamiast integracji każda z wielkich metropolii Zachodu dorobiła się gett. Zamieszkujący je kolorowi z jednej strony byli pełnoprawnymi obywatelami Francji czy Wielkiej Brytanii, z drugiej nie mieli nic wspólnego z historią i dawną kulturą de facto ojczystego kraju. Kiedy więc minęły trzy kolejne dekady, które przyniosły większości mieszkańców Europy Zachodniej coraz mocniej odczuwalną pauperyzację, coś co od dawna groziło wybuchem w końcu eksplodowało. Pandemia przyśpieszyła proces, a zgon czarnoskórego George’a Floyda, zamęczonego przez białego policjanta okazał niezbędnym symbolem, jaki zainicjował wybuch.
Na nowe wyzwanie elity krajów Europy Zachodniej zareagowały dokładnie tak, jak na poprzednie: czyli starają się bezwładnie płynąć na wzburzonej fali. Skoro wzniosła się pod hasłem walki z nietolerancją i rasizmem, to natychmiast próbują stanąć na czele przemian.
Wprawdzie, żeby zminimalizować problemy rasowe państwa te musiałby szybko znaleźć sposób zapewnienia poprawy statusu materialnego mieszkańcom kolorowych dzielnic, a także białym z niższych klas społecznych. Jednak skoro nie udawało się to w poprzednich dekadach, to tym bardziej nie jest to możliwe obecnie.
Jedyne wyjście, jakie się więc widzi, to ugłaskiwanie frustracji społecznych dołów przez demonstracyjne cenzurowanie dzieł sztuki i potępianie rasistowskiej przeszłości. Wychodzi to prościej i taniej, lecz niczego nie naprawia. Nie zasypie też podziałów rasowych między poszczególnymi społecznościami. Jedynej istotnej zmiany, której można być pewnym, to samorzutnego wcielenia się w życie leninowskiej tezy, że „nie ma i nie może być rewolucji bez kontrrewolucji”.
To, że rządzące elity tak łatwo są gotowe porzucić wszelkie, stare symbole w imię utrzymania władzy nie oznacza, że reszta społeczeństwa się z tym zgadza. Zwłaszcza, gdy z racji koloru skóry musi się coraz mocniej bić w piersi za prawdziwe oraz wyimaginowane winy przodków. Po fazie zaskoczenia i szoku, nieuchronnie przychodzi faza radykalizacji oraz buntu także klasy średniej. A ta wciąż jeszcze jest biała. Jako, że nikt już nie ma przewagi, a państwa słabną, zapowiada to zmierzanie w stronę rozlewania się coraz liczniejszych konfliktów. Nie będą w nich obowiązywały jasne linie frontów, bo w tak podzielonych społeczeństwach nie są one już możliwe. Natomiast wszyscy będą mieć pretensje do coraz bardziej bezradnej władzy.
W Polsce tymczasem zupełnie brak paliwa do podobnego konfliktu. Nawet na niwie kulturowej, poza "W pustyni i w puszczy" Sienkiewicza oraz nieszczęsnym "Murzynkiem Bambo" Tuwima, brak dzieł, które miłośnicy "derasizacji" chcieliby cenzurować. Coś co na Zachodzie jest nowym etapem w historii, w Kraju nad Wisłą staje się jedynie postępową modą, będącą dla przytłaczającej większości mieszkańców jakąś dziwną osobliwością przyrodniczą. Jako, że brak gett zamieszkanych przez miliony potomków kolorowych emigrantów z krajów kolonialnych, problemem rasizmu przejmie się na poważnie tylko grono młodych, lewicowych idealistów oraz polemizujący z nimi konserwatywny salon. I nikt ponad to.
Rewolucji ani kontrrewolucji nie będzie, natomiast ponowne oddalanie się Polski od Zachodu może stać się trwałym trendem. Używając nowomowy - na tle coraz bardziej progresywnej Europy Polska staje się najbardziej regresywnym krajem Unii na niwie ideowo-społecznej. Zaś im bardziej Wielką Brytanią, Francją oraz innymi państwami wstrząsną konflikty społeczne, tym mocniejszy stanie się polski konserwatyzm. I nie będzie się on objawiał jedynie entuzjastycznym podejściem do wszystkich odcinków "Hotelu Zacisze".