Co rzecznik MŚP załatwił dla polskich firm w tych trudnych czasach koronawirusa?
Na pewno poprawianie legislacji. Przy każdej tarczy wnosiliśmy uwagi, które w dużej części były uwzględnianie. Przykłady? Choćby podniesienie limitu obrotowego, by więcej przedsiębiorców dostało postojowe. W ustawie zapisano też, że przedsiębiorca, który otrzymał mikropożyczkę i chce, żeby była umorzona, musi utrzymać firmę przez trzy miesiące oraz w ciągu 14 dni po tym okresie złożyć wniosek o umorzenie tych należności. Ponieważ urzędnicy mają dostęp do rejestrów działalności gospodarczej i mogą sami sprawdzić, czy ktoś utrzymał firmę przez wymagany czas, wyeliminowałem obowiązek składania wniosków, odciążając tysiące przedsiębiorców od biurokratycznej mitręgi. Były też sprawy indywidualne. Zdarzało się, że PFR – na podstawie przyjętych algorytmów – odmawiał przyznania pomocy. W takich sytuacjach nie przewidziano odwołań. Na naszą prośbę uzupełniono tę lukę.
A jakie pana apele nie spotkały się z reakcją rządu?
Na początku pandemii proponowaliśmy, by przedsiębiorcom dać możliwość swobodnego decydowania, czy chcą zapłacić składkę, czy nie, aby nie było biurokracji. ZUS jednak wybrał system wniosków. Przy systemie pomocowym PFR upominaliśmy się o firmy, które odnotowały spadki niewiele mniejsze od tych założonych. Ta propozycja nie została uwzględniona. W konsekwencji ktoś, kto miał 24 proc. spadku w obrotach, pomocy nie otrzymał, a ktoś ze spadkiem 25-proc. już tak. Teraz wprowadzono nowe ograniczenia, m.in. zamykanie firm w całej Polsce. Uważam to za błąd. Biznes wdrożył wszystkie rygory sanitarne, które zostały nałożone przez GIS. Zamykanie to nieszczęście zarówno dla przedsiębiorców, bo może doprowadzić do bankructwa, jak i pracowników, bo redukcje miejsc pracy będą nieuniknione. Dodatkowo, jeżeli beneficjent pomocy z tarczy PFR zamknie firmę albo zwolni pracowników, to będzie musiał oddać pieniądze. Dziś nie mogą działać np. branża fitness, solaria, sauny, branża eventowa. Ci przedsiębiorcy zostali postawieni w niezwykle dramatycznej sytuacji. Z telefonów i e-maili wynika, że są na skraju wytrzymałości psychicznej.
Oczekiwałby pan czegoś na kształt drugiej tarczy antykryzysowej?
Odszkodowań dla tych, którym z powodów epidemicznych zabrania się prowadzenia działalności i jasnych reguł ich przyznawania.
A jak państwo powie, że go nie stać, bo ponad 150 mld zł wyłożyło na działania osłonowe?
To niech nie zabrania prowadzenia działalności! Jeśli Kowalski ma firmę, wziął kredyt na urządzenia, musi płacić czynsz, zatrudnia trzy osoby i opłaca składki, to zamykanie mu biznesu jest niedopuszczalne. Wielu przedsiębiorców, ale także wicepremier Gowin, uważają, że kolejna blokada, jak ta z marca, byłaby końcem dla polskiej gospodarki. Dlatego wprowadzajmy potrzebne ograniczenia, ale nie zamykajmy firm. Obecny, pełzający lockdown ma takie same negatywne skutki dla gospodarki jak blokada marcowa, tylko na mniejszą skalę.
Pytanie, gdzie leży granica między dwiema wartościami – ochroną zdrowia i życia a prowadzeniem legalnego biznesu?
Nie ma granicy, to dokładnie ta sama waga. Człowiek z jednej strony może zachorować, a z drugiej stracić wszystko, popaść w depresję i popełnić samobójstwo.
A ewentualne zniesienie zakazu handlu w niedzielę to dobry pomysł?
Z raportu przygotowanego niegdyś przez minister Jadwigę Emilewicz wynikało, że wskutek niedzielnego zakazu handlu dochody przesunęły się do takich branż jak turystyka, gastronomia, usługi, kina i teatry. Czyli dokładnie do tych, które najbardziej odczuły skutki COVID-19. Zniesienie zakazu mogłoby się okazać dodatkowym problemem dla branż, które wymagają szczególnego wsparcia. Ponadto mamy sygnały od przedsiębiorców, że brakuje pracowników, m.in. z powodu kwarantanny, za czas której pracodawca musi sam zapłacić. Wprowadzenie niedziel handlowych tylko pogłębi problem braku rąk do pracy.
Jak wiele firm zgłasza się do pana o pomoc w związku z koronawirusem?
W tej chwili napływa do nas ok. 300 wniosków tygodniowo. Wchodzimy w pewne postępowania, pomagamy w indywidualnych sprawach lub wskazujemy konieczne korekty legislacyjne. Mieliśmy niedawno akcję „Ratuj biznes”. Poprosiliśmy doradców podatkowych, adwokatów i radców prawnych, by pomogli przedsiębiorcom np. w wypełnianiu wniosków tarczowych. Zgłosiło się 400 kancelarii, które nieodpłatnie przyszły z pomocą 5 tys. przedsiębiorców.
Z jakimi problemami się zgłaszają, poza tymi związanymi z pozyskaniem wsparcia od państwa w ramach programów osłonowych?
To był główny problem w marcu i kwietniu, teraz zaczęły wpływać innego rodzaju wnioski. Dużo jest choćby od prowadzących działalność kobiet, które – z myślą o przyszłej ciąży – ubezpieczyły się na sumę wyższą niż minimalna wymagana od przedsiębiorcy. I ZUS je kontroluje, orzeka wbrew zawartej w Konstytucji biznesu zasadzie: co nie jest zabronione, jest dozwolone, że to wyłudzanie pieniędzy, i każe zwracać zasiłki pobrane na przestrzeni kilku lat. Dużo spraw mamy związanych z dawnymi karuzelami VAT-owskimi. Choć dobrym sygnałem jest to, że nie pojawiają się nowe. To oznacza, że rozwiązania, które rząd przyjął przeciwko przestępcom, są skuteczne.
Czy w radarze rzecznika MŚP jest sprawa nałożenia CIT na spółki komandytowe?
Oczywiście, to zmiana dotykająca przedsiębiorców, którą oprotestowaliśmy. Ministerstwo Finansów uzasadniało m.in., że spółki komandytowe mogą służyć do nadużyć, optymalizacji czy wyprowadzania podatków z Polski. Ale nie można wylewać dziecka z kąpielą. Jeżeli jakaś zmiana w ocenie ustawodawcy jest konieczna, należy ją wprowadzić po odpowiednio długim vacatio legis, by przedsiębiorca miał szansę się dostosować. Jak można od stycznia 2021 r. nałożyć CIT na spółkę komandytową, która jako deweloper buduje teraz osiedle, a biznes plan robiła w oparciu o istniejące prawo? Przecież to działanie na szkodę jej i polskiej gospodarki.
Minister finansów zapowiedział, że zmiany weszłyby w życie od maja 2021 r.
To znak, że minister Kościński jest człowiekiem otwartym na dialog z biznesem i wsłuchuje się w to, co mówimy. Ale to ustępstwo idące w dobrym kierunku nadal nie pozwoli spokojnie dokończyć już rozpoczętych projektów. Mam nadzieję, że te argumenty zostaną wzięte pod uwagę i obowiązywać będzie przynajmniej dwuletnie vacatio legis.
A jak pan ocenia pomysł pełnego ozusowania umów zleceń?
Podniesie to koszty prowadzenia działalności gospodarczej. Tyle że tu dotykamy problemu konkurencji, na co najczęściej wskazują firmy na rynku budowlanym czy ochrony. Jeżeli jedna firma ma umowy o pracę, ponosi wyższe koszty i ma konkurować na rynku np. w przetargach z firmą zatrudniającą na umowy zlecenia, to nie jest to rywalizacja na równych zasadach. Natomiast w okresie covidowym w ogóle nie wprowadzałbym takich zmian, czy to w systemie podatkowym, czy składkowym. Do marca mieliśmy rozpędzoną gospodarkę, potem lockdown, teraz dajmy jej szansę nadrobić te straty.
Czyli nie jest to też czas na „Piątkę dla zwierząt”, która po poprawkach Senatu miałaby doprowadzić do likwidacji branży futerkowej do połowy 2023 r. i zakazać uboju rytualnego w przypadku mięsa na eksport do końca 2025 r.?
Poprawki nie zostały jeszcze przyjęte, ale oczywiście idą w dobrym kierunku. Gdyby przyjąć wersję, którą przyjął Sejm, to uderzyłoby to wprost w zasadę zaufania do władzy. Inwestorzy kilka razy by się zastanawiali, czy zostawiać pieniądze w kraju, który z dnia na dzień zamyka legalnie funkcjonujące biznesy bez szansy na ich spłacenie. Ale nie wiem, czy w tej chwili jest dobry czas na ograniczanie wpływów do bud żetu z likwidowanych branż, w sytuacji kiedy potrzebujemy pieniędzy na służbę zdrowia albo wykup obligacji wyemitowanych na pomoc gospodarce, która ucierpiała z powodu pandemii.
Wracając do sytuacji przedsiębiorców. Czy pojawiają się sygnały, że kontrola następcza dotycząca wykorzystania pieniędzy z tarczy jest uciążliwa albo że są nakazy zwrotu pieniędzy?
Nie ma takich sygnałów, a skoro tak, to pewnie takiego problemu nie ma. Nie znaczy to jednak, że przedsiębiorcy nie powinni uważać, aby uzyskane środki były wydawane zgodnie z regulaminem PFR oraz przepisami prawa.
Cały wywiad na gazetaprawna.pl