DGP: To ciekawe, jak mocno odwrócenie osi czasu zmienia perspektywę i podważa nasze nawyki w myśleniu o historii. Czy pan - zawodowy historyk - także czuł, że ten zabieg podważa jakieś pana własne nawyki?

Błażej Brzostek: Jasne - i dlatego zależało mi, żeby pójść na przekór przyzwyczajeniom. Historycy mają tu dodatkowe obciążenie - są w swoim podejściu bardzo konserwatywni, co często wychodzi im na dobre, ale czasami sprawia kłopoty. Poza tym konstruują narracje, które inni potem traktują jako oczywiste, bo fachowe. To duża odpowiedzialność, a historycy jako ogół za mało rozmawiają o tym, w jaki sposób powielają schematy budowania narracji naukowych. Byłem tą bezrefleksyjną powtarzalnością zmęczony. „Wstecz” to okazja, by zrobić coś inaczej. Jedyne, czego się obawiam, to nie ekscentryczności tej książki, ale ewentualnych błędów merytorycznych, jakie popełniłem.
Historycy mają istną obsesję na punkcie błędów.
Reklama
Z oczywistych powodów: to właśnie jest wymierne kryterium oceny naszej pracy. W książce nie powinno być błędów merytorycznych - a zawsze, niestety, jakieś są. Natomiast chodzenie z dala od utartych ścieżek uważam za pożyteczne. Kreuje to jakąś możliwość dyskusji, zmiany.
Zacząłem rozmowę od zagadnienia praktyki naukowej, bo wydaje mi się, że „Wstecz”, prócz tego, że jest przewrotnie napisaną historią Warszawy, jest także książką o historiografii, o jej skłonnościach do programowości, wybiórczości, konstrukcjonizmu.
Ależ sprawy warszawskie z tym się łączą. Warszawa jest stolicą i w związku z tym od ponad 200 lat to wokół niej koncentrują się rozmaite debaty historyczne. To także miasto ciężko doświadczone, co też prowokowało kolejne dyskusje o interesie narodowym, poświęceniu, sensowności oporu. Wizerunek Warszawy uległ w nich idealizacji. W XX w. miasto dwukrotnie stało się epicentrum ideologii państwowej - w 1918 r. po odzyskaniu niepodległości i po II wojnie światowej. Komuniści dostrzegli w odbudowywanej Warszawie duży potencjał legitymizacji własnej władzy, mieli aparat siłowy, cenzurę, propagandę. I wyprodukowali dość stabilny, skrajnie wyidealizowany obraz miasta, który na pewnych częstotliwościach współgrał z idealizacją spontaniczną, patriotyczną, lokalną. Na takim tle zwykle dziwnie brzmią głosy, które mówią: król jest nagi. W latach 70. zeszłego wieku ekonomista Stefan Kurowski napisał książkę „Warszawa na tle stolic Europy”. Książka miała kłopoty cenzuralne, wydał ją dopiero KUL w 1987 r. Dlaczego miała te kłopoty? Bo Kurowski pokazał Warszawę jako miasto zacofane, zaniedbane i nieatrakcyjne. Pisał o dziurawych chodnikach i zniszczonych fasadach, próbując za pomocą rozmaitych wskaźników rozwoju ekonomicznego i infrastrukturalnego pokazać, jak daleko polskiej stolicy nie tylko do miast Zachodu, ale też do metropolii z krajów socjalistycznych: Pragi czy Budapesztu. Propaganda epoki Gierka przedstawiała Warszawę jako miasto piękne, nowoczesne, łączące tradycję - tu przywoływano odbudowę Zamku Królewskiego - i postępowość - tu wrzucano fotki Trasy Łazienkowskiej. Zawsze warto naruszać bezpieczne przekonania, wyobrażeniową strefę komfortu, bo zmitologizowany przekaz ma się najlepiej wtedy, gdy nie musi się z niczym konfrontować.
Jaka jest Warszawa w tym przekazie?
Unikalna pod każdym względem. Najbardziej pokrzywdzone miasto Europy, najmocniej zniszczone, ale też najbardziej bohaterskie, najlepiej odbudowane, najzieleńsze… Stereotyp zawsze zawiera trochę prawdy, ale to nade wszystko są głodne kawałki wciskane turystom. Niedawno stałem w autobusie koło grupki zwiedzających, którym jakaś pani po angielsku po kolei sprzedawała owe złote myśli. Przyszło mi do głowy, że słuchacze pozostają jednak w duchu sceptyczni wobec tej narracji. Warszawa jest fascynującym miastem, dlatego warto o nim pisać, ale trzeba się chronić przed tym kapliczkowo-martyrologicznym miłośnictwem.