Które momenty misji w Berlinie najbardziej utkwiły panu w pamięci?
Andrzej Przyłębski: W pamięci pozostaną zarówno pozytywne, jak i niestety negatywne, których było wiele. Te pierwsze to liczne bardzo pozytywne reakcje po moich wystąpieniach na zaproszenie rozmaitych organizacji, fundacji, stowarzyszeń, oczekujących na polski głos w obronie państwa narodowego, szeroko rozumianych wartości chrześcijańskich czy traktatów europejskich. Pytano mnie na przykład jak emigrować do Polski, kupić mieszkanie czy dom, aby się osiedlić. Kilka ważnych i znanych osób postanowiło po rozmowach ze mną, wrócić do polskiego obywatelstwa, z którego kiedyś z różnych powodów zrezygnowali. To niesamowite doświadczenie! Do negatywnych zaś konstatacja, że wielu mieszkających w Niemczech Polaków zauroczonych niemieckim stylem życia nie czuje już więzi z ojczyzną, może nawet ta polskość im uwiera. Zrozumiałem też po licznych rozmowach, również z niemieckimi katolikami, że ideały naszych społeczeństw rozchodzą się. Pozostaje zatem uzgodnienie interesów, a to znaczy: nasza obrona przed narzucaniem nam przez innych obcych nam, nihilistycznych wartości i norm.
Dobrze znał pan Niemcy jeszcze przed objęciem funkcji ambasadora. Czy spojrzenie na kraj i ludzi jakoś się wzbogaciło lub zmieniło podczas pełnienia funkcji ambasadora?
Zmieniło się dość radykalnie, bo istotnej zmianie podlega od prawie 20 lat niemieckie społeczeństwo. Ateizacja i atomizacja społeczeństwa, fałszywy uniwersalizm, generujący niechęć do własnej kultury, manifestujący się między innymi w odrzuceniu debaty o tzw. kulturze wiodącej, to tylko wybrane przykłady. Albo prawa człowieka pojmowane jako coraz bardziej poszerzane roszczenia jednostki wobec państwa i społeczeństwa. Śmierć filozofii, której poziom stanowił zawsze, tzn. od Leibniza i Kanta do Cassirera i Gadamera, o duchowej wielkości Niemiec.
Od grudnia Niemcy mają nowy rząd koalicyjny SPD, Zielonych i FDP. Jak widzi pan w kontekście jego powstania przyszłość stosunków polsko-niemieckich?
Będę szczery - będzie jeszcze trudniej, a przecież w latach 2015-2021 nie było łatwo. Niemiecka polityka nie zaakceptowała demokratycznego wyboru polskiego społeczeństwa. Powstały jakieś mity o "społeczeństwie obywatelskim, które wkrótce obali ten okropny rząd". SPD wygrała ostatnie wybory trochę przypadkowo: nie miała i nie ma dobrego programu dla przezwyciężenia kryzysu społecznego. Gdyby nie potknięcia Armina Lascheta oraz wycofanie się Angeli Merkel ze wsparcia własnego kandydata, SPD przegrałoby - może minimalnie ale jednak - te wybory. Teraz będzie licytować się z Zielonymi marzycielami w kreowaniu lewicowego zwrotu w polityce i obyczajowości. Naszym sojusznikiem może być w tej sytuacji jedynie FDP, pod dość światłym przywództwem Christiana Lindera. Ale, po pierwsze, oni nie mają o Polsce wiedzy: wciąż uważają, że ich sojusznikiem w Polsce jest Nowoczesna, która właściwie nie istnieje. A po drugie: do swego programu wpisują fake newsy o strefach wolnych od LGBT. Zdruzgotany jestem ostatnią rozmową na temat Polski i praw Polonii z Grafem Lambsdorfem z FDP. Są jednak w Niemczech politycy, co uczciwie przyznaję, którym nie tylko zależy na pogłębieniu dobrych relacji z Polską, ale którzy także starają się nas zrozumieć, m.in. w rozmowie z polskim ambasadorem, jak choćby premier Brandenburgii Woidke, premier Saksonii Kretschmer, były sekretarz generalny CDU Ziemiak, i - co cieszy najbardziej - nestor niemieckiej polityki Wolfgang Schaeuble.
Jakiej rady może pan w takim razie udzielić swojemu następcy?
Aby był cierpliwy i nie oczekiwał szybkich efektów swej działalności. I aby bezwzględnie z determinacją bronił prawdy o Polsce, przeciwko kłamstwom rozpowszechnianym tu przez niemieckie mass media i wielu polityków. Aby szukał kontaktu z tutejszym społeczeństwem, bo jego znaczna część nie podziela klimatyczno-neoliberalnej aberracji. Nie podziela też pragnienia dominacji Niemiec w UE, charakteryzującego nie tylko obecny, ale także poprzedni rząd tego kraju. Mam nadzieję , że pod nowym kierownictwem reformy w CDU (w tym: inkorporacja Unii Wartości, a nie jej wyeliminowanie), niezbędne dla zwycięstwa w następnych wyborach, pójdą w kierunku powrotu do wartości, którym hołdowali Adenauer i Schumann, wartości, które uczyniły Europę najwspanialszą cywilizacją świata.
Jako ambasador RP w Berlinie był pan wiele razy krytykowany przez media w Polsce. Czym pan tłumaczy tę niechęć?
Byłem stypendystą najważniejszej niemieckiej fundacji naukowej, profesorem jednej z niemieckich uczelni, spodziewano się więc pewnie bezkrytycznego wielbiciela Niemiec, ambasadora trochę zdystansowanego do nieakceptowanego przez niemieckich polityków własnego rządu, co już niestety zdarzało się w przeszłości, zafascynowanego niemiecką efektywnością i zamożnością. Stąd zaskoczenie moją bezpardonową obroną niezbędności, racjonalności i praworządności polskich reform po 2015 roku. Jako filozof kultury dysponuję teorią "dobrego/zdrowego społeczeństwa", a moim zdaniem społeczeństwo niemieckie przestało takim być. Tezę tę podziela zresztą wielu niemieckich intelektualistów. Moje twierdzenie mówiące, że teraz to Polska w sposób modelowy realizuje ideał społeczeństwa nowoczesnego (rodzina-system pracy-państwo) uważano za niedopuszczalną ekstrawagancję. A ono jest dobrze uzasadnione, wystarczy sięgnąć do filozofii społecznej Hegla. To jeden z powodów ataków na mnie w mainstreamowych mediach. Drugi to obnażanie ich zakłamanej narracji na temat Polski. Od początku wskazywałem, że przysłowiowych pięciu korespondentów niemieckich mediów w Polsce niszczy wiele lat zbliżania się naszych społeczeństw. Dyrektorowi Axel Springer pokazałem już kilka lat temu szereg fake newsów wytworzonych przez polskie media koncernu: bez reakcji.
Czy będzie pan tęsknił za Berlinem?
Za Berlinem nie, może za niektórymi berlińczykami. Np. za chorwackim ambasadorem Gordanem Bakotą, Nadalem tenisowego korpusu dyplomatycznego. Spędziłem w Berlinie w sumie ponad 12 lat, czas na zmianę otoczenia. Berlin przed laty przyciągał mnie i moją żonę wspaniałą ofertą kulturalną: gdy mieszkaliśmy w Poznaniu zdarzało się nam wpadać tu na wykład (np. Derridy), do teatru (np. "Kanta" w Berliner Ensamble), na koncert (np. Marizy), bo to tylko 260 km. W pandemii to wszystko zamarło. Ale gdy odżyje, to zapewne Berlin odwiedzimy. Już teraz zostałem zaproszony na tenisowy turniej dyplomatyczny, który w TC Blau-Weiss, najbardziej ekskluzywnym klubie (byłem jego członkiem przez kilka lat) chce zorganizować zaprzyjaźniony ambasador. W grudniu zapewne pojawię się na 100-leciu Związku Polaków w Niemczech, który od początku wspierałem, jako depozytariusza polskości w tym kraju.
Nie mogę nie zapytać o pana plany na przyszłość...
Najpierw odpoczynek od bieżącej polityki, potem skierowanie energii ku kulturze, głównie wielkiej filozofii. Mam w planie dwie książki: jedną na temat wartości, tak kluczowego dziś, ale i niedookreślonego pojęcia. A drugą na temat wkładu poezji w poszukiwanie prawdy. Dodam, że w grudniu ukazała się po niemiecku książka pt. "Pożegnanie Berlina", zawierająca wybór moich przemówień, wywiadów i gościnnych wykładów z tych niemal sześciu lat. Mam sygnały, że jest czytana i budzi refleksję na temat Polski, Niemiec i Europy. Pod koniec roku ukazał się też angielski przekład mej książki "Dlaczego Polska jest wartością". Ona też, rozesłana do wielu ważnych ludzi, osiągnie mam nadzieję swój skutek. Zmusi do refleksji, bo Polska jest wartością, nie tylko dla Polaków. Jest wartością cywilizacyjną, drogowskazem dla dzisiejszej Europy. Dlatego jako ambasador z taką determinacją jej broniłem.
Rozmawiała: Berenika Lemańczyk