Chciał zdemaskować siatkę pedofilską
Już przed zdarzeniem właściciele restauracji dostawali e-maile, telefony i wiadomości w mediach społecznościowych z groźbami śmierci. Na nic zdały się tłumaczenia, że w podziemiach lokalu nikt nikogo nie przetrzymuje, zwłaszcza że nawet nie ma w nim piwnicy. Teoria spiskowa pod nazwą „Pizzagate” zyskiwała na popularności w internetowym świecie skrajnej prawicy. Z czasem stała się zaczynem dla zwolenników QAnona, tajemniczej postaci, rzekomo zdradzającej w sieci najskrytsze sekrety amerykańskiego rządu. Jego wyznawcy wierzą, że światem rządzi kamaryla pedofilów -kanibali wykorzystujących dzieci do przedłużenia sobie życia. Wśród członków siatki – poza Hillary i Billem Clintonami – znajdziemy m.in. Billa Gatesa, papieża Franciszka i Toma Hanksa, a jedynym gotowym stawić czoła tej przerażającej grupie miał być Donald Trump. Nic dziwnego, że w tłumie setek Amerykanów, którzy zaatakowali Kapitol 6 stycznia 2021 r., domagając się unieważnienia wyborów przegranych przez Trumpa, byli wyznawcy QAnona.
Były prezydent pytany w czasie kampanii wyborczej, czy akceptuje tezy lansowane przez tę teorię spiskową, najpierw przekonywał, że nigdy o niej nie słyszał, a potem stwierdził, że „z tego, co wie” jej zwolennicy to ludzie bardzo przeciwni pedofilii – i on z tym się zgadza.
Margines czy mainstream
Po kilku latach od napaści na waszyngtońską pizzerię opowieści o pedofilach rządzących Ameryką to już nie są teorie z marginesu. Zwolennicy QAnona zostali wybrani do amerykańskiego Kongresu. A ostatnie badania pokazują, że z twierdzeniem jakoby „świat rządu, mediów i finansów w USA był kontrolowany przez wyznających szatana pedofili zajmujących się handlem dziećmi na globalną skalę” zgadza się 16 proc. Amerykanów. Niedużo? W skali kraju to grubo ponad 40 mln osób. Grupa, z którą politycy zaczynają się liczyć.
Jaki los spotkał samego Welcha? Trafił na cztery lata do więzienia. Wyrok wydała sędzia Ketanji Brown Jackson, pierwsza w historii czarna Amerykanka nominowana właśnie do Sądu Najwyższego. Podczas przesłuchań w komisji sprawiedliwości dwóch polityków Partii Republikańskiej próbowało przekonać audytorium, że kandydaturę Brown Jackson należy odrzucić, bo wyroki wydane przez nią w kilku sprawach sugerują, iż jest zbyt łagodna wobec pedofilów. Zarzut tak absurdalny, że krytycznie odniosła się do niego nawet część konserwatywnych mediów. Ale republikańska kongresmanka Marjorie Taylor Greene – sympatyzująca z teoriami QAnona – stwierdziła, że jej partyjni koledzy popierający nominację Brown Jackson na sędziego SN są „propedofilscy”.
Już dziś wiadomo, że przed listopadowymi wyborami do Kongresu kwestia rzekomego zagrożenia dla dzieci ze strony pedofilów i sprzyjania tym ostatnim przez Partię Demokratyczną będzie jedną z linii ataku ze strony konserwatystów. Tak oto w ciągu kilku lat absurdalna teoria spiskowa, pozbawiona jakiegokolwiek zaczepienia w faktach, wchodzi do głównego nurtu i kształtuje amerykańską debatę publiczną.
Lepsze od reklamy
Zanim jednak, drogi czytelniku, zaczniesz załamywać ręce nad upadkiem Stanów Zjednoczonych i naiwnością Amerykanów, zwróć uwagę, że z podobnym zjawiskiem masz do czynienia we własnym kraju. Bo czym innym niż propagowaniem groźnej teorii spiskowej dla politycznych korzyści jest trwająca od ponad dekady smoleńska hucpa Antoniego Macierewicza i Jarosława Kaczyńskiego? Czym w swej istocie różni się oskarżenie Hillary Clinton i Toma Hanksa o prowadzenie siatki pedofilskiej od oskarżenia Donalda Tuska o organizację masowego mordu?
Tak jak w Stanach Zjednoczonych ponad 40 mln ludzi uwierzyło w rządzącą światem siatkę pedofilską, tak w Polsce nawet jedna trzecia dorosłych obywateli sądzi, że przyczyną katastrofy lotniczej był zamach. I tak jak zwolennikom QAnona nie przeszkadza ani brak dowodów, ani kolejne fakty przeczące ich tezom, tak wyznawcom tezy o zamachu nie przeszkadzają niedorzeczności wygłaszane przez Macierewicza – jak choćby ta o wybuchach, których nie usłyszeli sami piloci, bo po rzekomej eksplozji nadal podchodzili do lądowania. Tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce popularna teoria spiskowa stała się narzędziem kampanii wyborczej – również ważnym, a może i ważniejszym niż plakaty, wiece czy telewizyjne reklamy.
Różnica polega na tym, że o ile za oceanem część polityków przejęła teorię stworzoną pierwotnie na jednym z internetowych forów, o tyle w Polsce to sami politycy teorię spiskową wymyślili. A następnie przy użyciu własnego zaplecza medialnego, aparatu państwa i pieniędzy budżetowych suflowali ją wyborcom.
Mieć bezczelność
Teorie spiskowe zawsze były, są i będą. Nie muszą nieść poważnych konsekwencji. Ale zagrożenie z ich strony wzrasta, gdy są cynicznie wykorzystywane i dla milionów ludzi stają się fundamentem ich tożsamości. Możemy naśmiewać się z 28-latka, który ruszył z bronią, by uwolnić maltretowane dzieci z piwnicy pizzerii niemającej piwnicy. Ale co trzeci dorosły Polak wierzy, że były premier i lider największej partii opozycyjnej we współpracy ze zbrodniarzem wojennym zaaranżował zamach bombowy, w którym zginęło niemal 100 osób, w tym prezydent kraju. Jednocześnie ludzie, którzy bez cienia dowodu stawiają te najcięższe zarzuty, nie tylko nie ponoszą żadnej kary, ale pełnią najważniejsze stanowiska w państwie i nadają ton debacie publicznej.
Wiele jest przyczyn atrakcyjności teorii spiskowych. Dają wyznawcom poczucie przynależności do lepszej, bo mniej naiwnej grupy społecznej; stwarzają iluzję rozumienia świata, nawet jeśli poziomem skomplikowania dalece przekraczają konkurencyjne wytłumaczenia; dają poczucie życiowego celu wszystkim zaangażowanym w poszukiwanie dowodów na ich potwierdzenie; odpowiadają na potrzebę znalezienia głębszego sensu tam, gdzie fakty tej potrzeby zaspokoić nie potrafią.
Ale na jeden powód ich zadziwiającej odporności na fakty warto zwrócić szczególną uwagę. To bezczelność niektórych kłamstw paradoksalnie przydaje im wiarygodności. Przecież żaden porządny człowiek – myśli sobie przeciętny obserwator polityki – nie mógłby oskarżyć drugiego o zamordowanie setki osób, ot tak, bez dowodów, wyłącznie dla własnych korzyści.