Jeżeli w polskiej przestrzeni publicznej ważne osoby formułują – oczywiście, zawsze niedookreślone – wnioski o działającej u nas "kremlowskiej agenturze" w czasie, w którym nasz najbliższy sąsiad toczy, z naszą pomocą, wojnę z Moskwą, to po polskim grzebiecie przebiega dreszcz. Straszny to widok, gdy Polacy używają ruskiego straszaka nie po to, aby mobilizować naród przeciwko imperium zła, lecz po to, aby jakaś zidiociała część narodu klaskała w ręce z radości, że "nasz chłopak" przywalił tym drugim jak trzeba: "Od agentów im przyp...ł, zuch!".
Nie każde przerażenie stanem polskiej polityki po obu stronach barykady wynika z symetryzmu. Czasem z patriotyzmu. I z przestrzegania dwóch aksjomatów geometrii politycznej. Pierwszy: o agenturalizm oskarża się w sądzie, nie zaś między wódką a zakąską. Drugi: walka na agentów służy tylko Rosji.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama