Wielkie ofensywy oraz starcia frontów, w których brały udział nawet dziesiątki tysięcy żołnierzy, przestają już zajmować wojskowych strategów. – Im bardziej nowoczesna i zaawansowana technicznie armia, tym mniej żołnierzy walczących na pierwszej linii. Więcej jest na tyłach: są logistykami, pilotami, operatorami dronów, artylerzystami czy łącznościowcami – wyjaśniał historyk i analityk ds. wojskowych Norbert Bączyk („Wojna biednych”, Magazyn DGP z 16 września). – By zwyciężyć, nie musisz mieć wielu żołnierzy na froncie, bo za tobą idzie potężne rozpoznanie i walec ogniowy. Piechota nie musi właściwie walczyć, tylko zajmuje zniszczone pozycje przeciwnika. Ale tak działa armia nowoczesna – dodawał. Jego zdaniem wojna w Ukrainie tak nie wygląda, bo obu stronom brakuje amunicji oraz dobrego rozpoznania, a większość sprzętu jest przestarzała.
W ewolucji sztuki wojennej jesteśmy więc dopiero przed przełomem: walki są jeszcze toczone w starym stylu (choć z mniejszym natężeniem), a dopiero przed nami starcia naszpikowanych najnowszymi technologiami armii. Ale patrząc na wojnę obronną, którą prowadzi Ukraina, można pokusić się o kilka wniosków, jak może wyglądać konflikt w niedalekiej przyszłości.
Reklama