Po raz pierwszy polski czytelnik dostanie do ręki książkową biografię Adama Michnika. Życie jednej z najbardziej wpływowych postaci naszego kraju, nazywanej Demiurgiem lub wiceprezydentem, opisał Francuz. Teraz dostajemy polskie wydanie tekstu dla obcego czytelnika. Cieszmy się i tym - choć to praca daleka od doskonałości - bo lepszej biografii Redaktora prędko się nie doczekamy.

Reklama

Cyril Bouyeure, autor książki "Adam Michnik. Wymyślić, to co polityczne”, przez trzy lata był radcą kulturalnym ambasady francuskiej w Warszawie. W tym czasie wielokrotnie spotykał się z bohaterem swojej książki. Zapewne pomyślał, że fascynującym zadaniem będzie opisanie wybitnego działacza opozycji antykomunistycznej i szefa jednej z największych gazet w Europie. Pełen sympatii do opisywanej postaci nie wiedział wtedy jeszcze, że tubylczym nadwiślańskim obyczajem jest niegrzebanie w życiorysach ludzi z piedestałów. Efektem nieświadomości jest książka, trzeba powiedzieć - niezmiernie życzliwa Michnikowi.

Oryginał wyszedł we Francji prawie dwa lata temu. U nas anonsowano to jako wydarzenie, z zapowiedzią, że polski czytelnik dostanie książkę już jesienią 2007 roku. Tak jednak się nie stało - według plotek - z powodu podejrzeń, że życzliwość autora nie była bezgraniczna i Bouyeure ośmielił się opisać kilka niewygodnych epizodów. Sprawdzono, obawy były niepotrzebne - książka jest laurką, choć niejeden polski autor potrafiłby opisać Michnika jeszcze życzliwiej.

Jeden z fragmentów autorskiego wstępu wiele mówi o okolicznościach powstawania książki. Tak pisze on o spotkaniach ze informatorami: "… jedna osoba z wyraźną wrogością odnosiła się do tego niezależnego projektu, nad którym nie będzie czuwało oko mistrza. Niemniej charakterystyczna była postawa wielu współpracowników, którzy z obawy przed gniewem Michnika starali się uzyskać jego nihil obstat, nim zdecydowali się ze mną porozmawiać”. Francuski autor zapewne nie zdawał sobie sprawy, że tą metodologiczną uwagą dużo powiedział o swoim bohaterze i atmosferze, jaka panuje w jego środowisku. I mimowolnie dotknął istotnej cechy naszego życia publicznego - że, tylko on jako cudzoziemiec mógł napisać bez konsekwencji taką biografię. Dziś w Polsce nie wydaje się życiorysów osób współcześnie czynnych i mających duże wpływy. A tak się składa, że nie sposób pisać o najnowszej historii Polski pomijając Adama Michnika. Choćby z tego powodu, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat był osobą bardziej wpływową niż większość premierów III RP.

Michnik "jako redaktor naczelny "Gazety Wyborczej” narzucał swoją opinię, szedł pod prąd vocis populi głosząc złożoność świata. Ale czyż nie na tym polega zadanie intelektualisty? Nie wszystko jest czarne albo białe. Jak pisał, świat demokratyczny to domena szarości”. Tak opowieść o Michniku podsumowuje Bouyere. Sam jednak do tej idealnej metody się nie zastosował - w książce szarość występuje rzadko. Michnik zwykle jest śnieżnobiały, a tło, przede wszystkim jego wrogowie i przeciwnicy, to czerń. Autor rozmawiał z trzydziestoma osobami, z których zaledwie sześć można uznać za neutralne lub krytyczne wobec Adama Michnika. Pozostałe to przyjaciele bohatera lub osoby zależne od niego służbowo. Także źródła pisane to w większości rzeczy, które uzyskałyby imprimatur od szefa Wyborczej - wywiady z nim, jego artykuły, teksty wspomnieniowe autorstwa osób zaprzyjaźnionych. Niewiarygodnie mało opracowań historycznych. I zero świadectw osób, które kiedyś blisko współpracowały z Michnikiem, a później ich stosunki zostały zerwane w wyniku konfliktów.

Wśród źródeł brak też sylwetek prasowych. To uderzające, bo po roku 1990 w polskich mediach ukazało się przynajmniej kilkanaście obszernych artykułów biograficznych o Adamie Michniku. Od skrajnie napastliwych po zupełnie życzliwe - co pozwoliłoby francuskiemu autorowi na zweryfikowanie różnych informacji i wyważenie opinii. Szczególnie dużo takich sylwetek wysypało się w czasie afery Rywina. Bouyeure wówczas jeszcze pisał swoją książkę, lecz nie ma ani śladu by korzystał z tych tekstów. Dlatego ten życiorys Michnika nosi charakter oficjalny. To zbiór rzeczy, które - wprawdzie rozproszone - znane były wcześniej. Na dodatek to obraz mocno niekompletny, szczególnie gdy chodzi o ostatnie lata. Akurat wiele niedawnych działań politycznych Michnika, znanych dzięki informacjom od ludzi spoza jego środowiska, nie zostało przez niego oficjalnie potwierdzonych.

Życzliwość autora wobec bohatera posuwa się dalej niż tylko do korzystnej interpretacji zdarzeń, czy też pominięcia spraw niewygodnych. Książka Bouyeure’a przez swój charakter jest niemal hagiografią. Żywot Adama (jak często pisze o nim autor) jest prostą linią, bez wahań co do wyboru dalszej drogi. Można odnieść wrażenie, że Michnik już jako nastolatek kontestujący PRL wiedział, do czego dąży. Błędy, które popełniał, są tak opisane, by dodać mu malowniczości, lub - jak w żywotach świętych - podkreślić heroiczność cnót. Tak np. zinterpretowana jest sprawa artykułu, który w 1995 Michnik napisał razem z Włodzimierzem Cimoszewiczem o potrzebie pojednania między ludźmi z dawnej opozycji i byłymi członkami PZPR: "Można postawić pytanie, czy Michnik się nie pospieszył. Czy ze szlachetnych pobudek, kierowany przemożną chęcią tworzenia pokojowej wizji historii, nie oddał honoru komunistom, nim ci okazali skruchę? (…) Czy nie należało tłumaczyć tej niezręczności chrześcijańską ideą przebaczenia, choć jej autor sam temu zaprzeczał?”.

Reklama

Francuski autor garściami czerpał z frazeologii swego bohatera także, gdy pisał o jego przeciwnikach. Przedstawiany jako ważny antagonista Bronisław Wildstein nie zasłużył już na taką łaskę zrozumienia: "Wildstein, stwierdzając niewątpliwą winę Maleszki, z nienawiścią wyrażał się o współpracownikach dawnego reżimu. Michnik przeciwnie; wierny stanowisku, jakie przyjął już w 1979 roku, odmówił zwolnienia redaktora z "Gazety””.

Terminologią Michnika opisywane jest wiele innych spraw z ostatnich lat. "Michnik analizował i piętnował duszną atmosferę, jaką wywoływało nieustanne polowanie na czarownice”. Jako własne używane są argumenty bohatera książki. "Krytykowali go oportuniści - antykomunistyczni szeregowi działacze opozycji, którym zabrakło talentu szczęścia czy okazji, by coś osiągnąć, i wciąż funkcjonowali na drugim planie, sfrustrowani, że nie znaleźli dla siebie miejsca w nowym porządku społecznym”. Argumenty strony przeciwnej są przedstawiane wielokroć w formie karykaturalnej, a ich autorzy są dyskredytowani jako przedstawiciele antydemokratycznej, czy wręcz antysemickiej prawicy.

Taka sztampowa prostota opisu jest konieczna w przypadku uprawiania hagiografii. Po to, by nie gorszyć maluczkich kontrowersyjnymi epizodami z życia bohatera autor postanowił uprościć niektóre kluczowe momenty z życia Adama Michnika. W opisie tworzenia Komitetu Obrony Robotników znakomicie została zmarginalizowana rola takich postaci, które później przeszły na niewłaściwą zdaniem Michnika stronę - Antoni Macierewicz jest wspomniany marginalnie, a np. Piotr Naimski wcale.

Rzekomo wieczny spór między liberalnym i lewicowym Michnikiem a nietolerancyjną czarnosecinną prawicą porządkuje także opis lat 1980-81. Wtedy Michnik znalazł się poza głównym nurtem działań "Solidarności”. Musiał się zadowalać funkcjami doradcy struktur związkowych niższego szczebla. Bouyeure pisze o tym odsunięciu i od razu odpowiada na pytanie: komu na tym zależało? "Z pewnością władzy, która robiła z niego czarna owcę. Ale nie tylko. Episkopat uważał KOR za zbieraninę masonów, trockistów i bezbożników (to znaczy Żydów)” - tłumaczy czytelnikom z laickiej Francji autor. I dalej wymienia wrogów Michnika: "W związkach zawodowych można było zaobserwować przejawy antysemityzmu …”. Wspomina też o ekspertach "S”, w tym Tadeuszu Mazowieckim, którzy prosili członków KOR, by "dla dobra Polski pozostali poza Solidarnością”. W ten oto delikatny sposób autor ominął trudny temat: bo prawda jest taka, że w 1980 głównym przeciwnikiem Michnika nie byli jacyś anonimowi antysemici, czy rzekomo bliscy im biskupi. Szlaban zatrzasnęli mu przed nosem właśnie Mazowiecki, a także Bronisław Geremek. No i sam Lech Wałęsa.

Z pewnością nie brak wiedzy był przyczyną takiego opisu. Trzeba przyznać Bouyeure’owi, że dobrze zna polskie realia To raczej chęć utrzymania heroicznej konwencj. Bo Bouyeure zdaje sobie sprawę z dwuznacznych epizodów z życia swojego bohatera - co widzimy, gdy opisuje kontrowersje wokół tego, że Michnik kilka swoich ważnych książek napisał w więzieniu. Oficjalnie bez żadnej wiedzy władz więziennych. "Michnik dwadzieścia lat po swym ostatnim pobycie w więzieniu w dalszym ciągu nie chce ujawnić, w jaki sposób udawało mu się przemycić z różnych miejsc odosobnienia taką ilość tekstów”. To samo pytanie zadał kilkanaście lat temu Jacek Żakowski w książce "Między panem a plebanem”. Ani tu ani tam nie padła odpowiedź, choć to nurtująca kwestia. Michnik opatrywał swe teksty dużą ilością cytatów i przypisów, także z wydawnictw drugoobiegowych. Skąd miał je w więzieniu? Od Bouyeure’a tego się nie dowiemy. "Czy tak znaczące teksty opuszczały więzienie ukryte głęboko pod warstwami ubrań odwiedzających go kobiet?” - próbuje nieco aluzyjnie coś zasugerować francuski autor.

Im bliżej naszych czasów, tym przemilczeń więcej. Sprawę przekazania Michnikowi "Gazety Wyborczej” Francuz traktuje jako oczywistość. Wałęsa ją dał i już. "Ludzie zawistni oskarżyli założycieli "Gazety”, że wystartowali dzięki rezerwom finansowym "Solidarności”. Tandem Michnik-Łuczywo zareagował na tę potwarz i uzyskał satysfakcję”.

Autor opisał to bez najmniejszego cienia wątpliwości, tak jak wiele innych spraw, które do dziś rozpalają emocje w Polsce. Największym chyba kuriozum książki jest opis afery Rywina. Już we wstępie autor deklaruje swój stosunek do tego wydarzenia: "Sama afera była dość pikantna, lecz w sumie stanowiła tylko banalną ilustrację bliskich więzi istniejących między klasą polityczną, środowiskiem biznesu i światem mediów. W jaki sposób Michnik dał się wmanewrować w kiepski scenariusz producenta Rywina? ” Bouyeure nazywając najbardziej brzemienną w skutki polską aferę "banalną ilustracją” przyjmuje za własną najbardziej katechizmową wersję z punktu widzenia ortodoksji Agory. Nie rozpisuje się zbytnio na temat negocjacji między Agorą a "grupą trzymającą władzę” i jej wysłannikiem.

Szokujący jest brak najmniejszej wzmianki o powołaniu komisji śledczej i o zeznaniach Michnika jako świadka. Ktoś, kto pamięta atmosferę sprzed czterech lat - i to niezależnie od sympatii czy antypatii - musi przyznać, że zeznania Michnika przed komisją były wstrząsem. Tak samo jak zeznania innych członków kierownictwa Agory czy Jerzego Urbana, który w wyjątkowy sposób podważył wiarygodność Michnika. Tak jak wstrząsem było upublicznienie zeznań Michnika przed prokuraturą, gdzie wielokrotnie odmawiał odpowiedzi na najoczywistsze pytania zasłaniając się tajemnicą dziennikarską. W książce Bouyeure’a te wszystkie kontrowersje dotyczące niespójnej postawy Michnika i Gazety zostały przemilczane.

A nie udało mu się być w tym do końca konsekwentnym. Między wierszami czuć, że autor doskonale wiedział jak ważną sprawę pomija. Świadczą o tym zdania - "Afera Rywina spowodowała gwałtowny spadek nakładu [Gazety Wyborczej - red.], co było konsekwencją wyraźnej utraty zaufania czytelników…”. Albo: "Po aferze Rywina i kryzysie zaufania w stosunku do "Wyborczej” zasugerowano, by usunął się w cień. Najstarsi ze współpracowników, niektórzy z jego zastępców, wyjaśnili mu, że nie powinien pogrążać "Gazety" i tysiąca pracowników". Niby te zdania zostały napisane, ale na marginesie. Bez wyjaśnienia, jakie to miało znaczeniae. Bo spadek znaczenia głównej gazety był jednym z najbardziej kluczowych wydarzeń w życiu Polski pierwszych lat obecnej dekady. Także w życiu naszego bohatera pucz dokonany przez jego podwładnych i przyjaciół musiał być jednym z najbardziej dojmujących przeżyć. Bouyeure, jak widać miał wiedzę i świadomość jak ważne są to wydarzenie. Szkoda, że z sympatii wobec bohatera dla swojej książki wybrał formułę propagandowego folderu.

Autor pominął wszystkie dramatyczne konflikty Michnika z jego przyjaciółmi. Jedynie kilkanaście wyzbytych emocji linijek informuje o zerwaniu ze Zbigniewem Herbertem i Gustawem Herlingiem-Grudzińskim. I choć wcześniej przytaczał wiersze Herberta dedykowane Michnikowi, to teraz nie oddał całego bólu towarzyszącego zerwaniu. Nie ma tu zdania Herberta o Michniku-manipulatorze. Tak samo jak czytelnik nie dowie się o zdaniu Stefana Kisielewskiego, który zapisał, że kochał kiedyś Michnika, ale po odzyskaniu niepodległości uważa go za totalitarystę.

W książce nie występują takie postaci jak np. Irena Lasota czy Józef Dajczgewand - kiedyś przyjaciele Michnika, później przesunięci przez niego do kategorii wrogów. Autor przedstawia swojego bohatera jako piewcę tolerancji. Ale nie napisał - choć to żadna tajemnica - jak Michnik chciał ogłaszać bojkot wobec ludzi, którzy pod koniec lat 80-tych zaczęli wydawać "Res Publikę", zrzucając im, że kolaborują z PZPR, gdy trzeba być niezłomnym. Wiadomo, że w tym samym czasie Adam Michnik napisał już kilka tekstów wzywających do rozmów z mniej twardogłowym skrzydłem partii. I wiadomo, że zaledwie kilka miesięcy po ogłaszanym bojkocie odnowił swoją dawną przyjaźń z Jerzym Urbanem i zawarł nową, bardzo serdeczną z Aleksandrem Kwaśniewskim. To akurat Bouyeure opisuje zabawnym zdaniem: "Dwaj uwodziciele, którym przypisywano liczne sukcesy na polu miłosnych podbojów, odnaleźli wspólny język".

Jeden z redakcyjnych kolegów zadał pytanie: czy warto przeczytać tę książkę? Tak. Bo porządkuje ona wiedzę. Nie jest przełomem, ale lepszej nie mamy. A nie ma co liczyć, że następny zagraniczny autor, bezpieczny z powodu oddalenia, szybko napisze bardziej krytyczną biografię Adama Michnika. Bo wiadomo, że żaden polski autor nie podejmie się ryzyka. Po co narażać się na zarzut bycia antymichnikowym obsesjonatem.