Sprawa śmierci syna Magdaleny Filiks powinna być wstrząsem sumień dla polityków, którzy dla kampanijnych celów sięgają po najbrudniejsze pałki. Ale wiem, że się takim wstrząsem nie stanie. Mogę mieć nadzieję – nie jest ona duża – że stanie się nim chociaż dla dziennikarzy.
Tomasz Duklanowski, który ujawnił, że jedną z ofiar pedofila był "13-letni chłopiec, syn znanej parlamentarzystki" nie zrobił tego przecież dla tzw. dobra publicznego. Pedofil rzeczywiście grasował, rzeczywiście był powiązany partyjnie. Tylko że kiedy Duklanowski ujawnił swojego "newsa" zwyrodnialec od dawna już odsiadywał karę. Nie było potrzeby nadzorowania przez opinię publiczną jego procesu – wymiar sprawiedliwości zadziałał i zadziałał skutecznie.
Duklanowski przekonywał, że „zapanowała zmowa milczenia w zachodniopomorskiej PO”. Czy przez rok od skazania działacze PO zabraniali dziennikarzowi publicznego Radia Szczecin pisać o tej sprawie? Czy sąd odmówił mu dostępu do zapadłego wyroku i jego motywów? Czy ktoś z „Niezależnej” wstrzymywał mu teksty o tym, kim był pedofil, kto załatwiał mu pracę itp.? Jeśli tak było, byłby to oczywiście skandal. Ale nawet wtedy żaden dziennikarz, w imię swojej frustracji, nie ma prawa przytaczać okoliczności, które pozwalałyby ustalić tożsamość ofiary. Dziecka.
Tylko że tu nie było frustracji. Nie było bezradności. Była tylko potrzeba przyklejenia politycznym przeciwnikom błota.
Powiedzmy sobie wprost: nie jeden Duklanowski traci rozum w pogoni za klikiem. Nie on jeden przekracza granice intymności dzieci krzywdzonych przez dorosłych (przypomina mi się całkiem niedawna galopada za newsem w sprawie zgwałconej "dla zemsty" 14-latki). Kiedy w naszych mediach znów będziemy się z troską pochylać nad depresją młodzieży, zapaścią psychiatrii dziecięcej – spójrzmy najpierw w lustro. A kiedy przyjdzie nam do głowy plątać dzieci w polityczne rozgrywki – po prostu zmieńmy zawód.