USA zmieniły koncepcję budowy swojej obrony przeciwrakietowej w najbliższych latach. Nie zarzuciły jej, jak dość powszechnie się komentuje, nie wyrzuciły na śmietnik, ale właśnie zmieniły.

Po pierwszych dniach emocji, pora poddać tę decyzję chłodniejszej analizie. Pomińmy powody, dla których USA skorygowały koncepcję obrony przeciwrakietowej. Zajmijmy się merytoryczną oceną wprowadzonych zmian i ich konsekwencjami, szczególnie dla Polski.

Reklama

Nowa sieć antyrakietowa

Na czym zatem polega istota owej zmiany? Otóż Amerykanie w nadchodzących kilku latach zamiast tarczy przed pojedynczymi międzykontynentalnymi ciosami rakietowymi wymierzonymi w ich terytorium zamierzają budować sieć do wychwytywania rakiet zdolnych do atakowania ich wojsk i obiektów na wysuniętych teatrach działań w pobliżu źródeł tych zagrożeń oraz przy okazji ich sojuszników w tych regionach (w tym zwłaszcza sojuszników europejskich).

Natomiast w szerszej i bardziej odległej perspektywie około dekady zmiana ta w istocie rzeczy oznacza po prostu zmianę kolejności realizacji zadań mających doprowadzić do wielowarstwowej i kompleksowej obrony przeciwrakietowej. W poprzednim wydaniu w pierwszej kolejności miała być budowana zapora przed pojedynczymi (asymetrycznymi) zagrożeniami rakietowymi z obszaru Bliskiego Wschodu bezpośrednio dla terytorium USA - obok istniejących już baz na Alasce i w Kalifornii zapewniających ochronę na kierunku azjatyckim - która następnie uzupełniana byłaby regionalnymi podsystemami z udziałem sojuszników (np. w ramach NATO) do obrony przed zagrożeniami bezpośrednimi, zwłaszcza krótkiego i średniego zasięgu. Końcowym efektem byłaby globalna sieć przeciwrakietowa.

Zmiana priorytetów

Administracja Obamy zmienia tę kolejność. Najpierw chce budować regionalny system bezpośredniej obrony przeciwrakietowej na kierunku bliskowschodnim, który za ok. 10 lat uzupełniony byłby dodatkowo systemem obrony terytorium USA przed rakietami międzykontynentalnymi (na bazie zmodernizowanych przeciwrakiet SM-3).

Reklama

czytaj dalej



Druga zasadnicza różnica jest bardziej subtelna, ale w istocie nie mniej ważna. Wersja uprzednia najwyraźniej pomyślana była w pierwszej fazie jako wyłącznie obrona przed zagrożeniami asymetrycznymi dla USA, a więc przed podmiotami państwowymi lub niepaństwowymi o niewielkim potencjale rakietowo-nuklearnym: niezdolnym do obezwładnienia lub zniszczenia USA, ale wystarczającym do strategicznego szantażowania supermocarstwa. Trzy bazy przeciwrakiet (dwie w USA, jedna w Europie) mogły postawić zasłonę przed pojedynczymi lub kilkoma rakietami neutralizując groźbę szantażu, ale nie mogły zmienić nic w strategicznym stosunku sił w relacjach symetrycznych, czyli w relacjach między mocarstwami nuklearnymi. Neutralizowanie asymetrycznych zagrożeń rakietowo-nuklearnych to główne przeznaczenie dotychczasowej amerykańskiej tarczy w pierwszej fazie jej budowy.

Nie można tego samego powiedzieć o nowej koncepcji. Ona z góry zakłada zbudowanie w pierwszej kolejności w Europie regionalnej obrony przed dużą liczbą rakiet (mierzoną ich setkami, jak podkreślał generał Cartwright, zastępca szefa Połączonych Sztabów, prezentując nową koncepcję). Kto i kiedy może zagrażać Europie, NATO, UE, wojskom amerykańskim w Europie setkami rakiet?

Przecież nie jakiś asymetryczny podmiot, ale właśnie symetryczny, równorzędny. Trochę mylnie mówi się, że nowy system oparty na rakietach SM-3, THAAD i Patriotach jest przeznaczony do obrony przed rakietami krótkiego i średniego zasięgu. Tak, przed nimi także - ale nie tylko! Precyzyjnie mówiąc, są to środki do zwalczania rakiet w końcowej (terminalnej) fazie lotu, czyli rakiet już atakujących swój cel. A więc także rakiet dużego zasięgu. Ten system chroni przed wszystkimi rakietami. "Opancerzona" przestrzeń powietrzna nad Europą, NATO uodpornione na groźbę ataków rakietowych wszelkiego typu - to nowa jakość w realnym stosunku sił.

Rosja ma nowy problem

Stwarza to niewątpliwie dużo większy i co ważniejsze - realny - problem przede wszystkim dla Rosji. To coś innego niż propagandowo nagłaśniane, iluzoryczne zagrożenie ze strony 10 przeciwrakiet pod Redzikowem. Relacje potencjałów bezpieczeństwa NATO i Rosji ulegną znaczącej zmianie. Dlatego, spowodowany odstępstwem od krytykowanej dotychczasowej koncepcji Busha, efekt odwilży w podejściu Rosji do USA może trwać bardzo krótko. Może wystarczy go na sfinalizowanie prac nad traktatem o redukcji ofensywnych broni nuklearnych, ale niewiele dłużej. Nowa amerykańska koncepcja nie spotka się z przychylnym przyjęciem w Rosji. To kwestia tygodni, kiedy zacznie być z równie wielką pasją krytykowana.

czytaj dalej



Jaki wpływ ma przeciwrakietowa zmiana Obamy na Polskę i na nasze bezpieczeństwo. Pomińmy zgiełk wewnątrzkrajowej, międzypartyjnej bitwy na tym tle. Nie ulega wątpliwości, że niezależnie od tego, co zrobiłaby wcześniej Polska, USA podjęłyby taką, a nie inną decyzję. Nawet gdyby w Polsce już za Busha wbijane były pale pod bazę, nie przeszkodziłoby to nowej administracji podjąć takiej decyzji, jaką uznaje za właściwą z punktu widzenia interesów własnego państwa. Chociaż z pewnością, gdybyśmy ratyfikowali umowę, Amerykanie, zmieniając ją lub porzucając, czuliby się w obowiązku w dużo większym stopniu, niż to muszą dzisiaj, zrekompensować wszelkie negatywne następstwa tego kroku.

Oceniając nową koncepcję z punktu widzenia polskiego, warto wskazać na pewne nowe uwarunkowania wynikające z jej treści. Przede wszystkim, gdybyśmy byli zainteresowani dalszym udziałem w tym programie (osobiście uważam, że powinniśmy, nie ma sensu obrażanie się na USA), musimy uwzględnić dodatkowe wyzwania, jakie stwarza zmieniona koncepcja. W starym programie położenie geograficzne Polski dawało nam handicap, jako że tu było optymalne miejsce dla lokalizacji przeciwrakiet strategicznych. Nowa koncepcja daje Amerykanom możliwość rozmieszczania przeciwrakiet SM-3 w wielu innych miejscach Europy. To stawia nas w nieco trudniejszej sytuacji. Może zniweluje tę słabość amerykańska wola rekompensaty za przerwany program poprzedni. Zobaczymy.

Warto też podkreślić, że obecny projekt jest dla nas o wiele atrakcyjniejszy strategicznie w porównaniu z poprzednim. Stwarza on dla Polski dużo większe szanse na wzmocnienie bezpieczeństwa, a jednocześnie niesie z sobą mniejsze ryzyko. O ile koncepcja Busha wiązała nasze bezpieczeństwo z bezpieczeństwem największego mocarstwa przez sam fakt obecności na naszym terytorium jego ważnego obiektu strategicznego, to wersja Obamy, gdybyśmy ją przyjęli, dodaje do tego jeszcze bezpośrednią obronę przeciwrakietową terytorium Polski, czego nie zapewniała baza przeciwrakiet pod Redzikowem.

czytaj dalej



My też mamy zadanie

I wreszcie sprawa chyba najważniejsza. Projekt Obamy przyspieszy budowanie sojuszniczej, zintegrowanej obrony przeciwrakietowej NATO. Niejako wręcz ją wymusi. A to dla Polski jest szczególnie istotne. Ale wiąże się z tym także poważne wyzwanie. Musimy pilnie przystąpić do budowy własnego, narodowego systemu obrony przeciwrakietowej - i szerzej systemu obrony powietrznej. Tylko wtedy możemy stać się pełnoprawnym uczestnikiem systemu sojuszniczego. Dlatego powinniśmy jak najszybciej ustanowić narodowy program przeciwrakietowy - na podobieństwo programu samolotowego. W miarę wygaszania programu samolotowego w jego miejsce (z podobną zasadą - 0,05 PKB) powinien stopniowo wchodzić program przeciwrakietowy. W inny sposób nie uda się nam zmodernizować obrony powietrznej, w tym zbudować narodowego parasola przeciwrakietowego. Bez tego nie będziemy uczestnikiem sojuszniczego systemu przeciwrakietowego i zostaniemy "czarną dziurą" w obronie przeciwrakietowej NATO.

*prof. Stanisław Koziej, generał w stanie spoczynku, były wiceminister obrony narodowej