A to Angela Merkel wyjdzie i powie, że jej rząd waha się, czy udzielić pomocy innym państwom. A to prezes Bundesbanku Axel Weber zgłosi sprzeciw do tego, co mówi „dobry” Trichet.
To świetnie wyreżyserowany spektakl. Bo nie wierzę, by szef Bundesbanku rzeczywiście był gotów pozwolić na upadek np. hiszpańskich instytucji finansowych. Skutkiem byłaby zapaść nie tylko Madrytu, ale całej strefy euro wraz z przyległościami. Merkel też zdaje sobie sprawę, że gospodarka jej kraju nie pociągnie zbyt długo, jeśli konsumenci z Unii przestaną kupować niemieckie towary.
Cała ta zabawa służy temu, by wyjść z kryzysu jak najmniejszym kosztem. Najłatwiejszą metodą na pobudzenie gospodarki jest zwiększenie konkurencyjności eksportu, co czyni się przez dewaluację waluty. I gdy Amerykanie próbują osiągnąć ten cel poprzez prośby do Chińczyków, aby odczepili juana od dolara, w UE wystarczy jedna czy druga wypowiedź Merkel. I to działa – niemiecka gospodarka rozpędza się coraz mocniej. A że spora część krajów UE to faktycznie poddostawcy dla firm z Niemiec, także i one wkrótce odczują ożywienie. W ten sposób Niemcy dzięki finansowym czarom-marom powoli zaczną wyciągać całą Europę z kryzysu.