Amerykanie ogłosili sukces w wojnie przeciw talibom w Afganistanie. Marines przejęli dwa kluczowe miejsca w niepokonanej do tej pory prowincji Helmand – miasto Sangin i dysktrykt Mardża. Zajęło im to nieco ponad rok.
Informacja o sukcesach w Helmandzie tylko pozornie jest dla nas egzotyczna. Pokazuje, dlaczego polska misja jest skazana na bezproduktywne wyczekiwanie decyzji o wycofaniu do kraju.
W prowincji Ghazni stacjonuje 2600 polskich żołnierzy. Zajmujemy 5 baz położonych w czterech dystryktach. Samo miasto Ghazni liczy 140 tys. mieszkańców. Dla porównania w Mardży zamieszkanej przez 50 tys. ludzi walczyło 2 tys. marines i 700 żołnierzy armii afgańskiej wspomaganych przez 300 lokalnych policjantów. Porównywalne dane zaangażowanych sił dotyczą miasta Sangin zamieszkanego przez 14 tys. mieszkańców.
Drugi aspekt to pieniądze. Pozbycie się rebeliantów z Mardży było od początku pomyślane jako operacja nie tylko wojskowa. Amerykanie, zanim wydali marines rozkaz o pacyfikacji dystryktu, policzyli, ile dolarów potrzebują, by lokalni Pasztuni zapałali miłością do nowej władzy. Dziesięciodniowy budżet wojska USA na utwardzanie dróg w Mardży, zakładanie oświetlenia w wioskach czy wypłacanie żołdu lojalnej wobec Ameryki antytalibskiej milicji opiewa na sumę 500 tys. dol. (rocznie 18,25 mln dol.). Dla porównania polskie PRT, czyli zespoły odpowiedzialne za odbudowę w znacznie większej prowincji Ghazni, zrealizują w tym roku 33 projekty o łącznej wartości 23 mln zł, czyli około 8 mln dol. Zresztą trudno robić wojsku z tego powodu wyrzuty, bo więcej pieniędzy nie ma.
Reklama
Warto jednak przyznać w końcu, że nieco zapomniana ostatnio operacja afgańska jest nie do wygrania. Warto też znów zacząć myśleć o powrocie polskich żołnierzy do kraju. Ostatnie sukcesy żołnierzy USA w Helmandzie pokazują, jak bardzo jesteśmy w niedoczasie ze swoją misją. Amerykański „Time” pisał, powołując się na anonimowe źródła, o Polakach, którzy nie radzą sobie w Ghazni. Że dekują w bazach, zamiast walczyć. Że bardziej przeszkadzają, niż pomagają. Polski minister obrony się oburzył. Amerykański generał John F. Campbell przeprosił za lekceważące komentarze.
Przy następnej okazji oprócz wymiany korespondencji między ministrem a generałem warto się przyjrzeć, jak nieporównywalne są polskie i amerykańskie wysiłki pod Hindukuszem. Wnioski dla Polaków: powoli zacząć się pakować do domu.