Można oczekiwać znaczącej poprawy atmosfery w stosunkach dwustronnych z większością państw - świadczą o tym przychylne reakcje na wynik wyborów, które płyną ze stolic Unii Europejskiej, z naszego regionu i Rosji. Zwycięstwo Platformy daje też nadzieję na koniec dominacji polityki "godnościowej" i "historycznej", w której miejsce obrony realnych polskich interesów zajęła nieustanna, pełna kompleksów walka o "powstanie z klęczek" i niezagrożoną skądinąd godność.

Reklama

Styl, otwartość, przyjazna atmosfera i pragmatyzm - nie mówiąc o powrocie profesjonalizmu do budynku MSZ w warszawskiej alei Szucha - będą na pewno sprzyjać poprawie międzynarodowej pozycji Polski. Jednak prawdziwie poważne problemy wymagają od nowego rządu Donalda Tuska jasnej odpowiedzi na wiele pytań. Chodzi przede wszystkim o stosunki Polski z USA i Unią Europejską.

Czołowe postaci PO wypowiadające się na temat polityki międzynarodowej (mam na myśli Bronisława Komorowskiego i Radosława Sikorskiego) sugerują gotowość rozważenia nowej polityki w dwóch zasadniczych sprawach: obecności polskich wojsk w Iraku i tarczy antyrakietowej. Wojna w Iraku była od początku przedsięwzięciem awanturniczym, przeprowadzonym pod fałszywym pretekstem.

Rząd Marka Belki w uzgodnieniu z Waszyngtonem poinformował o wycofaniu się z Iraku pod koniec 2005 r. Mijają dwa lata, a rząd PiS zapowiedział dalsze przedłużanie obecności polskich żołnierzy. Wszystko w sytuacji, gdy wycofuje się stamtąd nawet główny amerykański partner w Europie - Wielka Brytania - a i w samej Ameryce coraz poważniejsze są głosy o koniecznym zakończeniu działań na tym terenie i zmiany charakteru obecności USA na Bliskim Wschodzie. Waszyngton jest oczywiście zainteresowany, by Polacy tkwili w Iraku jak najdłużej i zastępowali inne wycofujące się kontyngenty.

Najwyższy jednak czas, by polskie władze wykazały się porównywalnym zdecydowaniem i rozpoczęły proces zamykania tego rozdziału naszego militarnego zaangażowania. Poza przyjaźnią i potrzebą specjalnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi istnieje wszak jeszcze polski interes narodowy. W jego ramach obecność w Iraku - i zagrożenia z tym związane - w żaden sposób się nie mieści.

Równie trudny wydaje się problem rozmieszczenia w Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Wiele niepokojących słów padło w tej kwestii na linii Moskwa - Waszyngton. Czy Polska jest na bieżąco informowana o przebiegu rozmów między Rosją a Ameryką, która wyraźnie nie doceniała siły reakcji Putina porównującego powstały konflikt z kryzysem kubańskim sprzed 45 lat? I dalej - czy bierze się pod uwagę możliwą zmianę polityki USA, która nastąpi wraz z dojściem do władzy Partii Demokratycznej, co dziś wydaje się bardziej niż prawdopodobne? Nie mówiąc już o tym, że wielu specjalistów jest sceptycznych co do skuteczności tego systemu obronnego. I sprawa podstawowa: jak się ma wpisanie naszego kraju do planów obronnych terytorium USA wobec sprawy bezpieczeństwa Polski? Chodzi tu zarówno o długofalowe stosunki z Rosją, jak i o prawdopodobny wzrost zagrożenia ze strony ośrodków terrorystycznych.

Wątpliwości budzi także kurs, jaki prezentowali dotąd politycy PO wobec Unii Europejskiej. Najbardziej drastyczne sformułowania i postawy na tym polu nie były wcale autorstwa PiS, lecz ludzi Platformy. To przecież w szeregach PO ukuto hasło, które zrobiło prawdziwą karierę międzynarodową, ośmieszając Polskę: "Nicea albo śmierć". To również Platforma najgłośniej krytykowała rząd, kiedy - prezentując sporą dawkę zdrowego rozsądku - zrezygnował on z walki o pierwiastkowy sposób liczenia głosów w Radzie UE. Obrońcy tej postawy w PO usiłowali przy tym przekonywa, że przyświeca im ideał federalnej Europy. Wszędzie jednak poza Polską - dosłownie wszędzie! - inicjatywy te odbierano jako przejaw megalomanii i woli torpedowania europejskiej integracji. Zatem we wszystkich stolicach Unii uważnie będzie się śledzić formowanie się nowej koncepcji UE i roli w niej Polski.

Reklama

Polska musi się wydobyć z wewnątrzunijnej izolacji, w którą wpędziły ją rządy PiS, bo ma do załatwienia kilka naprawdę ważnych spraw. W naszym interesie jest pogłębianie europejskiej solidarności w sprawach energetycznych i ogólnie w polityce wobec Rosji. W naszym też interesie jest wciągnięcie innych krajów Europy do wspólnej polityki wobec Kijowa i Mińska. Dobrym do tego narzędziem może stać się Trójkąt Weimarski - pod rządami PiS traktowany podejrzliwie jako jeszcze jedno narzędzie (pisowska obsesja) niemieckiej dominacji. A przecież jest to platforma możliwej uprzywilejowanej współpracy Polski z Niemcami i Francją - państwami w Europie centralnymi - w dziedzinach dla nas najważniejszych.

Szukając odpowiedniego miejsca w ramach Wspólnoty Europejskiej, trzeba dbać o równowagę między pozycją Polski jako jednego z wielkich państw Unii - zgodnie np. z koncepcją Nicolasa Sarkozy’ego - a naszą rolą w Europie Środkowo-Wschodniej: rzecznika, gdy trzeba, animatora, gdy można, wspólnych inicjatyw państw regionu. Bez mocarstwowej megalomanii, która przeświecała od czasu do czasu przez siermiężną sukmanę pisowskiej geopolityki.

Polska musi też wykazać inicjatywę i przedsiębiorczość wobec zbliżających się wielkich debat na forum unijnym: o europejskiej polityce zagranicznej i obronnej, budżecie na kolejne lata, reformach funduszy przeznaczonych na rolnictwo. Dobrze zatem się stało, że Bruksela jest pierwszym celem zapowiadanej podróży nowego premiera. Naturalne i zrozumiałe są też plany wizyt w Waszyngtonie i Moskwie. Może jedynie niepokoić brak na tej liście Berlina. Niedobrze się bowiem stanie, jeśli już o pierwszych krokach polskiego premiera decydować będzie antyniemiecka propaganda - bo na szczęście już nie polityka - partii Jarosława Kaczyńskiego.