Stosunek do Europejskiej Karty Praw Podstawowych niespodziewanie urósł do rangi jednego z podstawowych problemów polskiej polityki. Może się też stać tłem pierwszego poważnego kryzysu na linii premier-prezydent.
Karta jest demonizowana, przypisuje się jej cechy, których nie ma. Prof. Jadwiga Staniszkis, popierając odrzucenie Karty, stwierdziła wczoraj na łamach DZIENNIKA, iż "głęboko wchodzi ona w tkankę społeczną".
My znamy chyba inne teksty! Karta powstała m.in. po to, by wskazać wspólny mianownik wartości łączących kraje Unii. Nie zawiera żadnych rewelacji, a większość zapisów jest tylko potwierdzeniem ustaleń od dawna akceptowanych przez demokratyczne kraje Europy: zawartych wcześniej w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka czy w poprzednich traktatach europejskich. Pojawiły się nowe problemy wymagające nowych uregulowań: zakaz klonowania ludzi, handlu organami, stosowania praktyk eugenicznych, ale też obowiązki z zakresu ochrony środowiska itp. Karta nie zawiera więc niczego, co podważałoby fundamenty europejskiej kultury, do której Polska należy od wieków.
Status Karty jako deklaracji wartości jest istotny m.in. ze względu na kraje pozaunijne, na które Unia chce wpływać. Jeżeli oczekujemy, że również kraje sąsiednie respektować będą prawa człowieka, prawa mniejszości czy zakaz kary śmierci, to nie powinniśmy w samym łonie Unii podważać tych praw. Ewentualne weto Polski niewątpliwie osłabiłoby możliwość oddziaływania Unii na inne kraje i poszerzania strefy demokracji i praworządności w Europie i wokół niej. Perspektywa wejścia do UE dopingowała i dopinguje do przyjmowania podzielanych we Wspólnocie wartości. Widzieliśmy to w Polsce w latach 90. Przy wszystkich wątpliwościach, jakie akcesja budziła w kręgach tradycjonalistycznych, Polska, chcąc wejść do UE, przyjęła jej wartości, które miały zresztą w większości szerokie w Polsce poparcie. Osłabianie dziś tej aksjologicznej jedności oznacza osłabianie możliwości wpływania na inne państwa.
Wbrew atakom przeciwników Karty z PiS, wbrew zarzutom prof. Staniszkis, która pochwala przyłączenie się Polski do brytyjskiego sprzeciwu wobec Karty, ów dokument nie zawiera niczego, co by naruszało tradycje, uwarunkowania kulturowe czy wartości moralne wyznawane przez Polaków. Wręcz przeciwnie: w każdym punkcie, który może budzić dyskusje, Karta Praw odsyła do uregulowań wewnątrzpaństwowych. Dotyczy to i definicji małżeństwa, i dopuszczalności aborcji czy eutanazji, i innych. Karta w żadnych wypadku nie narzuca krajom Unii rozwiązań w kwestiach moralnie kontrowersyjnych.
Sprzeciw poprzedniego rządu wobec Karty - poparty przez niektórych intelektualistów - przypomina mi debatę, jaka przetoczyła się przez Europę kilka miesięcy wcześniej. Oto Polska samotnym sprzeciwem zablokowała ustanowienie Europejskiego Dnia przeciwko Karze Śmierci. Nie wypowiadam się, czy kolejne święto jest potrzebne, czy nie - jestem sceptyczny wobec mnożenia świąt. Jednak stanowisko ówczesnych władz budziło zdumienie: premier i minister spraw zagranicznych oświadczyli, że Polska może rozważać problem życia w ogóle, a więc także zakazu aborcji i eutanazji, ale nie będzie popierać sprzeciwu wobec li tylko kary śmierci. Warto pamiętać liczne wypowiedzi ludzi PiS i prezydenta RP popierające karę śmierci - tu była zapewne ważna przyczyna polskiego "nie".
Jeżeli chodzi o aborcję i eutanazję, to ze względów religijnych i kulturowych różne kraje Unii mają różne opinie i większość odrzuciłaby propozycję ustanowienia Dnia przeciwko Aborcji i Eutanazji. Powstaje więc pytanie, czy rzeczywiście rząd PiS obawiał się narzucenia przez Unię nieakceptowanych przez Polaków rozwiązań, czy też sam chciał w istocie stosować swego rodzaju prozelityzm, narzucając reszcie Europy swoje normy dotyczące kary śmierci, aborcji i eutanazji. Zważywszy, że wszystkie inne kraje Unii zajmowały inne stanowisko, było to działanie skazane na niepowodzenie i prowadzące do pogłębiania izolacji Polski w Unii.
Minister Anna Fotyga przytoczyła jeszcze jeden argument przeciwko Karcie: sugerowała, że zawarte w niej zapisy o ochronie własności i prawie do małej ojczyzny mogą podważać polskie prawa do ziem i własności na terenach należących kiedyś do III Rzeszy. Cóż, każdy kompetentny prawnik potwierdzi, że z żadnego artykułu Karty Praw nie można wywieść wniosków podważających granice RP ani tytuł własności obywateli polskich. PiS wykorzystało Kartę, by raz jeszcze postraszyć Polaków Niemcami dla własnych celów politycznych.
Mamy też do czynienia z innym paradoksem. Kontestując zapisy Karty, Polska przystąpiła do tzw. protokołu brytyjskiego, w którym Wielka Brytania z jednego powodu odmówiła respektowania Karty: w imię głęboko zakorzenionej kultury wolnego rynku sprzeciwiła się rozdziałowi zatytułowanemu "Solidarność", gwarantującemu prawa społeczne, zwłaszcza pracownicze i związkowe.
Zastanawia więc, że partia, która odwoływała się do solidarności, przeciwstawiając ją liberalizmowi, która miała tak ścisłe więzi ze związkiem zawodowym "Solidarność", jednocześnie podpisała się pod brytyjskim wnioskiem opartym wyłącznie na kwestionowaniu rozdziału poświęconego społecznej solidarności! Kiedy poprzedni rząd zdał sobie sprawę z absurdalności tego gestu, dodał do protokołu brytyjskiego deklarację, że Polska jednak będzie stosowała postanowienia rozdziału "Solidarność". Cóż, sytuacja stała się wręcz anegdotyczna.
Nowy rząd staje obecnie wobec skomplikowanej sytuacji. Premier Tusk od razu zapewnił, że podpiszemy się pod Kartą Praw Podstawowych. Czas nagli - ostateczna decyzja musi zapaść do 13 grudnia, kiedy będzie podpisywany traktat reformujący Unię, a więc i Kartę Praw. Niestety, ze strony ośrodka prezydenckiego i PiS słychać wiele ostrzeżeń i sugestii, że prezydent jest gotów zgłosić weto, blokując tym samym wprowadzenie całego traktatu. Byłoby to zniweczenie prac podjętych przez Unię po odrzuceniu przez Holandię i Francję europejskiej konstytucji, które miały na celu wzmocnienie Unii i nadanie jej energii do dalszego rozwoju.
Przed nowym rządem jest więc bardzo trudny wybór: czy ze względów moralnych, po to też, aby przełamać narastającą izolację Polski, zaakceptować Kartę, ryzykując jednak storpedowanie przez polskiego prezydenta całego traktatu. Czy też, ze względu na zasadnicze znaczenie traktatu, zgodzić się na okaleczenie wersji polskiej Karty. Obawiam się, że ten problem stanie się w najbliższych tygodniach polem pierwszej poważnej konfrontacji, jaką PiS podejmie dla zdyskredytowania rządu PO, dla zabetonowania własnego elektoratu.