Różne pokolenia i nurty lewicowe zachowują się krótkowzrocznie i głupio, bo nie wspierają lub choćby nie zachowują neutralności wobec ryzykownej próby emancypacji lewicy dokonywanej przez Wojciecha Olejniczaka i Sławomira Sierakowskiego - napisał Cezary Michalski (DZIENNIK, 3 kwietnia 2008). Odzyskiwanie wolności ma polegać na wyrwaniu się szefa SLD z objęć Geremka i Onyszkiewicza.

Reklama

Znany publicysta wyraża rozczarowanie postawą wielu "lewicowych zrzędów", którzy patrzą na rozpad LiD krytycznie, zamiast wesprzeć "rewolucję młodych". W szeregu sceptyków dostrzega i mnie, notując, że wprawdzie mam powody do rozgoryczenia wobec Olejniczaka, ale nie dostrzegam, że "Sierakowski i Olejniczak zadają dzisiaj bolesny, a może śmiertelny cios Borowskiemu i Michnikowi - którzy Millera politycznie zabili".

Faktycznie, obydwaj panowie użyli w swoim czasie ostrego sztyletu. "Gazeta Wyborcza", której rola opiniotwórcza była o wiele większa niż dziś, celowała w doprawianiu nam gombrowiczowskiej gęby, a Marek Borowski rozbił Sojusz, w krytycznym dla niego momencie uruchamiając lawinę, której sam padł w końcu ofiarą.

Organ Michnika działał metodycznie i celowo. Zgodnie z doktryną "SLD mniej wolno" i "Zatrzymać SLD" organizował codzienne polowania z użyciem wielkokalibrowej broni, mnóstwem huku, błysku i liczną nagonką. Sztandarową akcją była afera Rywina, ale też inne sensacje jak ta dotycząca Orlenu.

Późnym wieczorem w przeddzień głośnego artykułu na ten temat zadzwonił do mnie mój syn. Słuchaj - powiedział wyraźnie poruszony - byłem w restauracji i przy sąsiednim stoliku słyszałem głośną rozmowę grupy podchmielonych ludzi. Wynikało z niej, że są to dziennikarze "Gazety Wyborczej". Byli w znakomitych humorach i pili za to, że nazajutrz dopier… Millerowi.

Nazajutrz ukazała się publikacja pełna fałszu. Napisano, że prokurator Napierski w trakcie spotkania u mnie znalazł "haka" na Andrzeja Modrzejewskiego, choć prokuratora Napierskiego w gabinecie premiera nie było. Zamieszczono zdjęcie uczestników spotkania, którzy nie byli na nim obecni. Podano mylną datę. Powołując się na Wiesława Kaczmarka, poinformowano, że to ja zdecydowałem o użyciu UOP przeciwko Modrzejewskiemu, choć Kaczmarek temu zaprzeczał. Zapytany na posiedzeniu komisji śledczej oznajmił, że był to jedynie komentarz "GW" - "w swoim wywiadzie tego nie powiedziałem".

Machina ruszyła i fakty liczyły się coraz mniej. Gdyby skończyło się na dopier… tylko Millerowi, wszystko byłoby w porządku. Ale komisja śledcza poszła o wiele dalej. Sejmowa prawica nie po to wysłała tam najlepszych synów, aby skupili się tylko na byłym premierze. Śledczy z łatwością dopadli Włodzimierza Cimoszewicza, przerywając jego marsz ku prezydenturze. To wywołało zniesmaczenie w kręgach "Wyborczej".

Reklama

Adam Michnik uznał, że orlenowska komisja śledcza to „najbardziej skandaliczna, wyniszczająca polską demokrację instytucja ostatnich lat”. Nie dodał tylko, że powstała ona w reakcji na publikację "Gazety Wyborczej", którą sam kierował.

Marek Borowski rozbił Sojusz, bo chciał powtórzyć manewr PO. Przed wyborami w 2001 roku Olechowski, Płażyński i Tusk poinformowali opinię publiczną o zainicjowaniu "obywatelskiej platformy, która wyzwoli energię Polaków". Do szalupy ratunkowej wdarło się wielu działaczy Akcji Wyborczej Solidarność, którzy stracili złudzenia co do szans swojej partii. Mieli rację. Nowa formacja zdobyła ponad 12 proc. głosów, a AWS pozostała poza Sejmem. W przypadku Borowskiego stało się odwrotnie. To SLD dostał 11 proc. poparcia, a jego partia wypadła za burtę, w rezultacie czego lewica straciła część tak potrzebnych mandatów.

Inicjatywa Borowskiego poniosła klęskę, mimo że od początku miała sympatię mediów, przychylność sondaży i inspirację Kwaśniewskiego. Wszyscy liczyli, że po wyborach w 2005 roku Borowski z SdPL, Belka i Mazowiecki z PD oraz niedobitki z SLD utworzą trwałą koalicję. W przyszłości zaś partię, która nareszcie spełni sen o wielkim aliansie ponad podziałami. Wyborcy woleli "skompromitowany" SLD.

Aleksander Kwaśniewski dopiął jednak swego. Przekonał zauroczonych nim towarzyszy do utworzenia Lewicy i Demokratów. Na konwencji wyborczej promieniał w poczuciu sukcesu. Przekonywał, że Polska znalazła się w najgłębszym kryzysie od 1989 roku, a receptą na kryzys będą rządy LiD. Wygramy te wybory - zapewniał. "Był kit, przyszłość to LiD!", "Nie chcecie braci, głosujcie na Lewicę i Demokraci" - zagrzewał do walki. Wybory były jednak zimnym prysznicem. LiD poniósł porażkę, a SLD dojmującą klęskę, uzyskując najmniej mandatów w Sejmie w całej swej historii. Związek polityczno-towarzyski okazał się klapą nie tylko z powodu znanych przypadłości byłego prezydenta, ale i widocznych gołym okiem sprzeczności programowych.

Konflikt wartości i idei był oczywisty. Jak można było połączyć liberalizm gospodarczy Partii Demokratycznej z ogłoszonym w SLD skrętem w kierunku demokratycznego socjalizmu? "Partia Demokratyczna opowiada się za podatkiem liniowym i wprowadzeniem w ciągu trzech lat jednolitej stawki podatku VAT, CIT i PIT na poziomie 19 procent" - napisano w programie Demokratów. Już samo to powinno blokować porozumienie z Sojuszem, skoro podatek liniowy uznaje się tam za wynalazek diabła. Mimo to brnięto w LiD, uznając, że różnice programowe są nieistotne, bo ważniejsze jest, aby z jednej strony przez koalicję z lepiej urodzonymi zmazać z SLD grzech pierworodny, a z drugiej - zapewnić szlachcie z dawnej UW miejsca w Sejmie. Charakterystyczna pod tym względem jest wypowiedź Zbigniewa Siemiątkowskiego, który rozczarowany rozpadem LiD za jego główną wartość uznał aspekty historyczne. Według niego koalicja z PD miała spowodować, że dyskusja o postkomunistycznym charakterze SLD traciła sens, bo w szeregach porozumienia byli Władysław Frasyniuk, Jan Lityński, Bronisław Geremek, Bogdan Lis.

No i co z tego? Jakie to ma znaczenie po 19 latach transformacji? Przecież legitymizacja SLD dokonała się w trakcie udziału w przebudowie Polski, w której lewica ma znaczący udział, a w przyjęciu Polski do Unii Europejskiej wkład decydujący. Jeśli nawet uznać, że wejście Demokratów do lewicowej koalicji miało osłabić wymowę IV Rzeczypospolitej z jej potępieniem liberalizmu i podziałem na patriotyczną prawicę i postkomunistyczną lewicę, to wpisywano się w ten sposób w narzucony przez PiS sposób widzenia sceny politycznej, zamiast go odrzucić. Każdy, kto patrzył na Partię Demokratyczną jak na uwierzytelniający parasol, w istocie traktował ją instrumentalnie oraz przyznawał rację Kaczyńskim, odbierając Sojuszowi zdobytą już przepustkę do przyszłości.

Dlaczego zatem żegnając LiD bez żalu, nie kibicuję Olejniczakowi? Dlatego, że rozbił LiD nie z powodów ideowych czy programowych, które zasługiwałyby na szacunek, ale ze strachu. Wbrew temu, co sądzi Cezary Michalski, szef SLD, budząc się pewnego wiosennego poranka, nie powiedział do siebie: a dlaczego miałbym potrzebować przebaczenia od Geremka, Lityńskiego czy Onyszkiewicza, tylko: a dlaczego mam wylecieć z zajmowanego fotela. Dobrze to ujął Sławomir Sierakowski, mówiąc niedawno, że spory - czy z Partią Demokratyczną czy bez - to żadne tam strategie polityczne czy ideowe, ale "jedynie preteksty do walki o władzę w SLD".

To nie formuła Lewicy i Demokratów się wyczerpała. To wyczerpała się cierpliwość kolegów Olejniczaka. Zbliża się Kongres SLD, a to wieszczy wielkie kłopoty, bo krytyka LiD w szeregach SLD narastała lawinowo, a paralelnie z tym twarz Olejniczaka stawała się symbolem politycznego nieszczęścia. Przewodniczący postanowił więc uciec do przodu z nadzieją, że nikt go już nie dogoni. Czmychnął tak szybko, że zapomniał o tym powiadomić nie tylko własnych kolegów, ale także ugrupowania, z którymi zawarł koalicję.

Olejniczak umyka, ale gdzie mają pójść wyborcy, którzy na LiD głosowali? Przed wyborami przekonywano ich, że są świadkami wielkiego przełomu ubranego w hasło "Nowa polityka, nowa nadzieja", a teraz dowiadują się, że to był tylko wyborczy żart. Jak czują się członkowie SLD, których łamano, a najbardziej krnąbrnych wyrzucano, bo nie mogli pojąć genialnego planu Kwaśniewskiego i spółki? A znani dziennikarze i publicyści, którzy ten projekt poparli? Jak czuje się prof. Janusz Reykowski, który opracował specjalny raport uzasadniający istnienie LiD w przekonaniu, że może on zostać drugą siłą polityczną w Polsce? A Mieczysław Rakowski, który tłumaczył wątpiącym, że tworząc LiD, "lewica wychodzi z półcienia" i uzyskuje szanse odebrania prawicy władzy nad Polską?

Przy wszystkich zastrzeżeniach nie mogę pominąć zasługi Olejniczaka w rozpoczęciu "dekwaśniewskizacji" lewicy, a więc emancypacji tych środowisk, które uległy wpływom byłego prezydenta. To bardzo ważny moment w przezwyciężeniu syndromu "ostatniego słowa", które od dawna miał Kwaśniewski. Ojciec LiD nawet nie został poinformowany o decyzji szefa SLD. Wracając z Antarktydy, która znajduje się w bezpiecznej odległości od Filipin, ledwo zdążył na pogrzeb ukochanego dziecka. "Dojrzało i poszło własną drogą" - napomknął melancholijnie. Nie zauważył, że dziecko nie poszło, tylko zeszło, wpisując się do rejestru wielu porażek Kwaśniewskiego na polu tworzenia partii i ruchów ponad podziałami.

"Odkwaszanie" lewicowej gleby będzie miało rozliczne konsekwencje, choć były prezydent nie pogodzi się z tym łatwo. Właśnie paręnaście dni temu uczynił to, co lubi najbardziej. Namaścił Sławomira Sierakowskiego na przywódcę lewicy, a politykom SLD wyznaczył rolę rzemieślników, którzy powinni pomóc rzeczonemu przejść przez początek trasy. Tym razem jednak nie słychać zwyczajowych słów zachwytu i nie widać chętnych do akceptacji tego rozwiązania.

Kłopoty Kwaśniewskiego to już nie są moje zmartwienia. Strapieniem jest to, że w mojej byłej partii namnożyło się ludzi, którzy z jednakowym zapałem potrafią wołać o głosowanie na LiD, jak i przekonywać, że LiD był pomyłką. Karierowicze bez przekonań podrywają zaufanie do całej lewicy niezależnie od jej organizacyjnych barw. Jeśli plastelina i galareta ma zastąpić beton, to zgłaszam zapotrzebowanie na więcej betonu.