"Nie będziemy się kłócić o krzesło. Dogadaliśmy się" - powiedział zaśmiewając się Lech Kaczyński. Nie chciał jednak ujawnić żadnych szczegółów. "Nie będziecie mieli o czym pisać" - dodał w rozmowie z dziennikarzami.
Prezydent i premier, już tradycyjnie, zapowiedzieli, że polecą na unijny szczyt w Brukseli. Problem polegał na tym, że Czechy, przewodzące obecnie unijnym pracom, zaprosiły tylko jedną osobę.
"Wysłaliśmy zaproszenia dla jednej osoby z każdego kraju. To nieformalny trzygodzinny szczyt. Przy stole nie będzie miejsca ani czasu do zabrania głosu dla większej liczby osób niż po jednej na kraj UE" – tłumaczyły władze w Pradze. "Nie ma wyjątków, takie są zasady" - dodano.
Członkowie polskiego w rządu w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że nie ma możliwości, by Czechy zmieniły zdanie. Same zamierzają bowiem uniknąć sytuacji, w jakiej znalazła się Warszawa: premier Mirek Topolanek nie chce, by udział w szczycie wziął znany z euroscpetycyzmu prezydent Vaclav Klaus.
Jeszcze dziś przed południem wszystko wskazywało na to, że może dojść do walki o krzesło między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Rząd przygotowywał się nawet na dwa warianty rozwoju sytuacji.
Pierwszy, optymistyczny, zakładał, że prezydent poleci do Brukseli, ale spotka się jedynie z dziennikarzami i ustąpi miejsca szefowi rządu. Drugi, pesymistyczny, zakładał, że Lech Kaczyński może wcześniej pojawić się na sali obrad i zająć krzesło przyznane Polsce. Wówczas premierowi nie pozostanie nic innego, jak opuścić Brukselę.