Według informacji DZIENNIKA był już nawet przygotowywany wniosek o odwołanie Urbańskiego. Miał go złożyć jeden z członków rady nadzorczej związany z PiS, a poprzeć członkowie związani z LPR.
W porządku obrad był nawet punkt: zmiany w zarządzie. Choć chodziło o uzupełnienie wakatu po Annie Milewskiej, na Woronicza mówiło się, że jeżeli wniosek zostanie zgłoszony, to właśnie zgodnie z tym punktem. Tarcia i negocjacje trwały kilka godzin.
Ostatecznie wniosku nie było, ale też rada nie zatwierdziła nowych szefów i wicedyrektorów ośrodków w Warszawie, Łodzi, Szczecinie, Rzeszowie, Bydgoszczy i Wrocławiu, przekładając decyzję na następny tydzień. - Prezes Urbański i jego zwolennicy zyskali siedem dni na wyprowadzenie sprawy na prostą. Inaczej wniosek o jego odwołanie może się pojawić na następnym posiedzeniu - tłumaczy DZIENNIKOWI osoba blisko związana z mediami publicznymi.
Andrzej Urbański wygrał to pierwsze starcie także dlatego, że PiS nie chce powtórzenia awantury medialnej po odwołaniu Bronisława Wildsteina. - Jeżeli ma dojść do zmiany, to za zgodą samego Urbańskiego - mówi jeden z ważnych polityków PiS.
Czym naraził się Andrzej Urbański, jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Lecha Kaczyńskiego? Zarząd w połowie maja rekomendował na kierownicze stanowiska w ośrodkach regionalnych osoby związane z Ligą Polskich Rodzin, m.in. Marcina Kubińskiego, byłego prezesa Młodzieży Wszechpolskiej i rzecznika LPR, oraz Michała Likowskiego, kiedyś dziennikarza "Naszego Dziennika".
Według "Rzeczpospolitej" to zapłata, jaką musi ponieść Urbański za poparcie jego wyboru przez partię Giertycha. Po doniesieniach prasowych na ten temat pojawiły się informacje, że prezes jednak nie chce dopuścić do ich powołania. Teoretycznie powinni objąć swoje stanowiska jako pełniący obowiązki 1 czerwca, ale tak się jednak nie stało.
To miało zdenerwować polityków LPR. Wtedy pojawiły się pierwsze pogłoski o możliwym odwołaniu Urbańskiego. Brak wyboru kandydatów LPR miał też oznaczać, że zostaną złamane ustalenia koalicyjne. PiS miał się zgodzić na te osoby w zamian za poparcie przez koalicjantów kandydatury Ludwika Dorna na stanowisko marszałka Sejmu.
Wczoraj po południu, tuż po zakończeniu burzliwych obrad rady nadzorczej, Janusz Niedziela, sekretarz rady, i Andrzej Urbański spotkali się z dziennikarzami pod pretekstem pochwalenia się dobrymi wynikami oglądalności TVP. Zaprzeczali pytaniom o naciski polityczne: "Prezes telewizji musi się wykazać mocnym kręgosłupem i nieuleganiem pierwszym lepszym naciskom, nawet jeżeli miałyby to być naciski natury politycznej. W tym wspiera go rada nadzorcza, więc myślę, że pozycja pana prezesa jest nadzwyczaj stabilna" - odpowiadał Niedziela.
W kuluarach mówiło się, że konferencja miała pokazać, że Urbański naciskom nie ma zamiaru się poddawać.
Także część polityków PiS zaczęła uważać, że z Urbańskim są zbyt duże kłopoty. "Coś niedobrego zaczęło się dziać wokół prezesa TVP" - mówi jeden z polityków PiS. Z rządów prezesa miał być niezadowolony sam premier. W czwartek 31 maja Andrzej Urbański był na rozmowie u Jarosława Kaczyńskiego.
"My nie chcemy odwołania Urbańskiego. To jest wewnętrzny konflikt w Prawie i Sprawiedliwości" - twierdzi jeden z polityków Samoobrony. Prezesowi telewizji publicznej nieprzychylni mają być jakoby niektórzy działacze PiS wywodzący się z byłego Porozumienia Centrum. Oni woleliby widzieć na tym stanowisku Sławomira Siwka, obecnego wiceprezesa TVP.
Niektórzy politycy PiS mają mieć do Urbańskiego pretensje także o program telewizji: do TVP wracają usunięci przez Wildsteina "Czterej pancerni...", a w jesiennej ramówce program ma mieć lewicowy publicysta Sławomir Sierakowski. Twierdzą też, że "Wiadomości" za słabo nagłaśniają sukcesy rządu. "To za mało, żeby odwołać prezesa po dwóch miesiącach urzędowania" - mówi nam z kolei inny polityk PiS.
Czy Andrzej Urbański powtórzy los swojego poprzednika Bronisława Wildsteina? Już dwa miesiące po powołaniu Wildsteina pojawiły się niezadowolone głosy polityków LPR i Samoobrony. Urbański wytrzymał trochę dłużej. Do pierwszej próby podważenia jego pozycji doszło bowiem trzy i pół miesięca po objęciu przez niego stanowiska.