Najpierw po ogłoszeniu nazwy partii, okaże się, że w dokumentach brakuje podpisu jednej osoby. Potem wyjdzie na jaw, że ktoś chce ubiec Janusza Korwin-Mikkego i zarejestrować inne ugrupowanie pod tą samą nazwą - w efekcie członkowie dawnych władz KNP działając w pośpiechu zamiast statutu Przemysława Wiplera, zabiorą swój.
- Główna różnica sprowadzała się do tego, że w statucie Wiplera o listach do Sejmu decydują on, Korwin-Mikke i Iwaszkiewicz, a naszym zaś - szersze grono - mówi Robert Oleszczak, jeden z "buntowników".
"Dopiero Wipler uświadamia Korwin-Mikkemu, że doszło do sabotażu, ale jest już za późno. Zapada decyzja o złożeniu kolejnego wniosku, tym razem z pierwotnym statutem. Ale "buntownicy" mają na to sposób. Po ich namowach wniosek o rejestrację partii KORWiN składa też członek założonego przez Wiplera stowarzyszenia Republikanie - Grzegorz Sowa. Podpisują się pod nim jego żona i syn. (...) W końcu do sądu trafia wniosek z właściwym statutem", opisuje "Rzeczpospolita".
O komentarz w tej sprawie poproszony zostaje Janusz Korwin-Mikke. - To samo było z kilkoma partiami. Ludzie lubią robić dowcipy - bagatelizuje.
Przypomina, że podobne przepychanki z rejestracją nazwy miały miejsce także w 2001 roku. Formację o nazwie Platforma Obywatelska zarejestrował prawicowy radykał Adam Słomka. Efekt? Pełna nazwa PO brzmi dziś Platforma Obywatelska Rzeczypospolitej Polskiej.