– Zdziwiłbym się, gdyby zmian w spółkach Skarbu Państwa nie było – uważa Andrzej Jaworski, poseł Prawa i Sprawiedliwości, zastępca przewodniczącego sejmowej komisji energii i skarbu państwa. Zmiany są uzasadnione z jednej strony niezadowalającymi wynikami spółek, z drugiej potrzebą wzmocnienia nadzoru właścicielskiego. Do końca roku zmiany nastąpią we wszystkich kluczowych spółkach, takich jak PGNiG czy Orlen. Druga fala ma nadejść na przełomie stycznia i lutego.
Zapewne nie ocaleje nawet mający najdłuższy staż w państwowych spółkach szef Lotosu Paweł Olechnowicz. Prasa typowała na jego miejsce Piotra Naimskiego. Według naszych informacji pod uwagę brany jest raczej obecny wiceprezes Lotosu Zbigniew Paszkowski. Przesądzony jest los prezesów KGHM i PKN Orlen. Pewniakiem na następcę Herberta Wirtha w fotelu miedziowego koncernu jest Krzysztof Skóra, który kierował już koncernem w latach 2006–2008. – Są prezesi, którzy powinni pozostać na stanowiskach bez względu na zmianę władzy. Należy do nich Herbert Wirth, który był znakomitym prezesem, wizjonerem, który wyprowadził spółkę na szerokie wody – ubolewa Janusz Steinhoff, były wicepremier i minister gospodarki.
Nie przetrwa również Jacek Krawiec. W fotelu prezesa ma go zastąpić były minister skarbu Wojciech Jasiński. – Widać, że PiS ma krótką ławkę menedżerów. Zarządzanie takim koncernem jak Orlen to bardzo złożony proces, z którym może sobie poradzić doświadczony menedżer – ocenia Tadeusz Aziewicz, poseł PO. Według naszych informacji kandydatura Jasińskiego, choć najbardziej prawdopodobna, nie jest jeszcze przesądzona. Władze PiS nie mają przekonania, że to najlepsza opcja. – Ostatecznie pewnie trafi do tej spółki, ale nie tak od razu – usłyszeliśmy.
W piątek pierwszy krok do zmian został uczyniony w PGNiG. Do rady nadzorczej koncernu został powołany były minister gospodarki Piotr Woźniak, który był wiceprezesem tej spółki w latach 2000–2002. Według informacji RMF FM to pierwszy krok do powołania Woźniaka na prezesa koncernu. 29 grudnia zbiera się walne zgromadzenie PGNiG, które wybierze nową radę nadzorczą, a ta ma powołać Woźniaka na prezesa.
Ważą się losy zarządów koncernów energetycznych. Zmiany są przesądzone w Enerdze. – W tej spółce zarząd powinien być wymieniony jak najszybciej ze względu na serię szkodliwych decyzji – twierdzi Jaworski i podaje przykład: już po wyborach Energa podpisała umowę z gdańskim samorządem na sponsoring dla stadionu Arena (wcześniej PGE Arena – red.), na co wyda co najmniej kilkanaście milionów złotych. To skrajny przykład niegospodarności – irytuje się poseł PiS. Do zmian w tej spółce miałoby dojść już dziś. Minister skarbu już wymienił czterech członków rady nadzorczej Energi. Jako następca Andrzeja Tersy wymieniany jest Roman Pionkowski, prezes Energa Operator, który przy okazji zmian trafił do rady nadzorczej. Według naszych informacji nie jest też pozbawiony szans obecny wiceprezes tej spółki od spraw finansowych Seweryn Kędra.
Niewiadomą jest obsada fotela prezesa największego koncernu energetycznego, PGE. Słychać, że obecny prezes Marek Woszczyk może zachować stanowisko, ale mimo neutralności części PiS i tu zapewne dojdzie do zmian. W Enei Krzysztofa Zamasza może zastąpić Wiesław Posik, świeżo wprowadzony do rady nadzorczej tej spółki.
Czterech członków rady nadzorczej minister skarbu wymienił już w Tauronie, co stanowi wstęp do zmian w zarządzie. Kto zastąpi prezesa Jerzego Kurellę, nie jest przesądzone. Jak twierdzą nasi rozmówcy, w wielu przypadkach może być tak, że na stanowiska w zarządach awansują menedżerowie niższego szczebla. Podobny scenariusz będzie dotyczył górnictwa. Prezes Kompanii Węglowej Krzysztof Sędzikowski kilka tygodni temu zapowiedział, że odejdzie z końcem tego roku.
Według piątkowego „Pulsu Biznesu” z fotelem prezesa pożegna się Andrzej Klesyk, który PZU zaczął rządzić w 2007 r., niecały miesiąc po zaprzysiężeniu rządu Donalda Tuska. – W czwartek kurs PZU zniżkował z powodu podatku od aktywów, a w piątek doszło do tego odejście Klesyka. Trudno się dziwić. Choć nie jest ubezpieczeniowcem z krwi i kości, z typowego państwowego przedsiębiorstwa przekształcił PZU w sprawnie działający komercyjny organizm – ocenia analityk z jednego z domów maklerskich.
Na razie na giełdzie jego następców pojawia się tylko Michał Krupiński, nazywany kiedyś „złotym dzieckiem PiS”. Za poprzednich rządów tej formacji był wiceministrem Skarbu Państwa. W 2008 r. został zastępcą dyrektora wykonawczego w Banku Światowym, a w 2011 dyrektorem zarządzającym w Bank of America Merrill Lynch. Analitycy i branża ubezpieczeniowa powstrzymują się od szerszego komentowania tej kandydatury. Krupiński ma 34 lata.
Jego nazwisko pojawia się też w kadrowych spekulacjach wokół Giełdy Papierów Wartościowych, gdzie prezes już złożył rezygnację. Paweł Tamborski będzie kierował giełdą tylko do końca roku.
Pewnie w tym tygodniu poznamy nowego prezesa grupy PKP. Miało się to stać po Nowym Roku, ale plan gry nowego ministra infrastruktury z PiS Andrzeja Adamczyka wywróciło do góry nogami nieoczekiwane odejście prezesa PKP Jakuba Karnowskiego, który pełnił tę funkcje podczas rządów PO. PiS chciał poczekać, aż nowa ekipa „wyłoży się” na niewykorzystanych środkach UE z lat 2007–2013, które trzeba rozliczyć do końca grudnia. Od 1 stycznia będzie też obowiązywać nowa ustawa nakładająca 70 proc. podatku od odpraw odchodzących menedżerów spółek Skarbu Państwa. Teraz będzie to przedmiotem gry prawników. Jak ustaliliśmy, nowa ekipa podejmie kroki prawne w celu wstrzymania wypłat z tytułu zakazu konkurencji dla Karnowskiego i jego zastępcy Piotra Ciżkowicza. W piątek ci menedżerowie dementowali informacje o szokującej wysokości odpraw i odszkodowań podawanych przez „Wprost”.
2 grudnia wymieniony został skład rady nadzorczej, do której nowa ekipa wprowadziła trzech profesorów: Mirosława Chaberka, Mirosława Pawełczyka i Dariusza Wędzkiego. To wstęp do powołania nowego zarządu PKP, na czele którego największe szanse ma stanąć Czesław Warsewicz, prezes PKP Intercity za czasów rządów PiS. Numerem dwa na liście jest Bogusław Kowalski, wiceminister transportu w poprzednim rządzie PiS z ramienia LPR.
Wkrótce wymienione zostaną rady nadzorcze w kluczowych spółkach PKP, przez co nowa ekipa będzie gotowa do szybkich ruchów kadrowych w razie ewentualnych rezygnacji. Z nowości na giełdzie nazwisk do objęcia fotela prezesa PKP Intercity – oprócz Janusza Malinowskiego, który odszedł z PKP IC w konflikcie z ekipą Karnowskiego – pojawiła się była prezes Przewozów Regionalnych Małgorzata Kuczewska-Łaska. Do pokierowania spółką PKP PLK, do której trafi 67 mld zł na inwestycje, najbardziej prawdopodobnymi kandydatami są jej dwaj byli szefowie: Krzysztof Celiński, a na ławce rezerwowych jego następca – Zbigniew Szafrański. Na fotel giełdowego giganta PKP Cargo wróci pewnie Władysław Szczepkowski, który kierował PKP Cargo od 2005 do 2008 r., a dziś w transportowej stajni PiS nie ma kontrkandydata.
Nowy szef GDDKiA przytnie program drogowy, ale poszuka też dodatkowych pieniędzy
Dziś w fotelu szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad zasiądzie Jacek Bojarowicz, który w l. 2006–2008 był jej wiceszefem. Pierwsze zadanie? Wspólnie z wiceministrem infrastruktury Jerzym Szmitem zweryfikują Program Budowy Dróg Krajowych do 2023 r. ogłoszony przez byłą premier Ewę Kopacz. Zakładał, że w ciągu ośmiu lat powstanie 3,9 tys. km szybkich dróg kosztem 107 mld zł. Już wtedy pisaliśmy, że program jest potężnie niedoszacowany. Jak się dowiedzieliśmy, nowej ekipie wyszło, że realne koszty zbliżają się do 200 mld zł. Dlatego mało prawdopodobna jest budowa np. S11 z Koszalina na Śląsk czy S74 Piotrków Trybunalski – Kielce – Stalowa Wola. Według nieoficjalnych ustaleń cięcia nie będą aż tak ostre, jak początkowo planowano. – Nowe drogi podnoszą notowania. Rząd PiS nie chce zaistnieć jako ten, który przykręca program drogowy – usłyszeliśmy.
Bojarowicz może liczyć na spore oszczędności w czasie przetargów GDDKiA, w których ceny okazują się średnio o jedną piątą niższe od kosztorysów. Do tego – to nowość – resort będzie szukał dodatkowych źródeł finansowania. A to znaczy, że kierowcy będą musieli trzymać się za portfel, bo w grę wchodzi np. podniesienie opłaty paliwowej.
Według prezesa Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa Jana Stylińskiego nowy szef GDDKiA powinien usprawnić relacje z wykonawcami oraz zapalić zielone światło dla bardziej równomiernego rozłożenia ryzyka kontraktowego między obie strony. Bojarowicz zastąpił Tomasza Rudnickiego, który pełnił obowiązki szefa GDDKiA po odwołaniu Ewy Tomali-Boruckiej. Wcześniej przez sześć lat Dyrekcją kierował Lech Witecki, którego Rudnicki był zastępcą.
OPINIA
PATRYK SŁOWIK, dziennikarz "Gazety Prawnej"
Kogo poinformować o tym, że już nie chcemy być członkiem zarządu bądź rady nadzorczej? Odpowiedzi na to pytanie nikt nie zna. Przepisy głoszą, że „oświadczenie o rezygnacji członek zarządu składa spółce”. Nie wiadomo jednak, kto ją reprezentuje przy przyjmowaniu informacji. Co sąd, to inne orzeczenie. Niebawem sprawa powinna się wyjaśnić: problemem zajmie się Sąd Najwyższy w powiększonym składzie.
Możliwości są trzy:
– oświadczenie należy złożyć członkowi zarządu lub prokurentowi spółki;
– radzie nadzorczej lub pełnomocnikowi powołanemu w spółce z o.o. uchwałą zgromadzenia wspólników, a w spółce akcyjnej uchwałą walnego zgromadzenia;
– organowi uprawnionemu do powoływania członków zarzą\du spółki, więc co do zasady walnemu zgromadzeniu akcjonariuszy.
Za każdym z tych wariantów w ciągu ostatnich pięciu lat opowiedział się w swoich wyrokach Sąd Najwyższy. A to, która koncepcja jest właściwa, niesie za sobą poważne konsekwencje praktyczne.
Zdarzają się przypadki, gdy sądy uznają, że dana osoba zrezygnowała w sposób niewłaściwy, a co za tym idzie, rezygnacja była nieskuteczna. W spółce zaś obowiązki pełniła inna osoba, która podejmowała decyzje. W efekcie przedsiębiorca przez długi czas jest źle reprezentowany.
To, czy z punktu widzenia rezygnującego wystarczy wysłać list polecony na adres spółki zaadresowany do innych członków zarządu bądź rady nadzorczej, czy też należy poinformować walne zgromadzenie akcjonariuszy, ma również wpływ na termin, od którego rezygnacja jest skuteczna. W tym pierwszym przypadku można bowiem przyjmować, że rezygnujący opuszcza stanowisko w dniu doręczenia korespondencji. W przypadku gdy poinformowany musi zostać organ uprawniony do powołania, czas między złożeniem oświadczenia woli a opróżnieniem prezesowskiego fotela może wynosić nawet kilka miesięcy.