"Przez to, że różne gazety pisały o tym, jak to posłowie nadużywają samochodów Kancelarii Sejmu, w LPR zabroniono nam z nich korzystać. Muszę więc jeździć taksówkami, które rozliczam z Sejmem. Wiem, że tak wychodzi drożej, ale to nie moja wina" - tłumaczy się "Faktowi" młody poseł.
Bosak dostaje prawie 10 tysięcy złotych poselskiej pensji i drugie tyle na prowadzenie biura. Na kampanię wyborczą też wydawać nie musi, bo przecież co tydzień występuje na parkiecie w hitowym programie. A mimo to w ciągu miesiąca naciągnął podatników już na 1,5 tysiąca złotych! - oburza się bulwarówka.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby na zajęcia jeździł swoim wielkim mercedesem vito, lub przynajmniej wyjmował portfel i płacił taksówkarzowi ze swoich pieniędzy. Jednak Bosak, czując się gwiazdą, prosi o fakturę za kurs i całą kwotę, co do grosza, zwraca mu Kancelaria Sejmu. Warto zaznaczyć, że nie robi mu różnicy, czy to przejazd służbowy, czy prywatny.
Ostatnio zbulwersowany warszawski taksówkarz zadzwonił do redakcji "Faktu" i opowiedział, jak to Bosak kazał się podwieźć po godzinie 20 na trening do klubu Proxima, gdzie czekała już na niego partnerka Kamila Kajak.
"Kiedy kazał mi wypisać rachunek na Kancelarię Sejmu, osłupiałem" - opowiada kierowca. "To naprawdę szczyt bezczelności, żeby posłowie tak nas naciągali" - nie kryje swojego oburzenia. Na dowód kierowca przekazał "Faktowi" fakturę i zdjęcie z wyświetlacza o zakończonym kursie. Czyżby Bosak zapomniał, że ma swój własny samochód? A jeśli oszczędza na benzynie, mógłby po prostu pojechać autobusem. Jak normalny człowiek - radzi bulwarówka.