"Na problem wysiedleń trzeba patrzeć w kontekście całej II wojny światowej. Nie można sztucznie wyodrębniać tylko jednego wycinka, bo to prowadzi do relatywizacji historii, do przemilczenia odpowiedzialności tych, którzy wywołali konflikt" - mówi DZIENNIKOWI szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak. Dlatego Donald Tusk opowiada się za tym, by placówka obrazowała wszystkie tragedie, które zdarzyły się w czasie ostatniej wojny. Zgadza się, by część ekspozycji poświęcona była Niemcom wysiedlonym z ziem zachodnich i północnych obecnej Polski.

Reklama

Informacje DZIENNIKA potwierdza rzeczniczka rządu. -"We wtorek w Berlinie premier Tusk wśród innych spraw będzie także rozmawiał o problemie upamiętnienia wysiedlonych" - mówi Agnieszka Liszka. Przed odlotem szef rządu poświęcił tej sprawie część wywiadu dla "Frankfurter Allgemeine Zeintung".

Do tej pory żaden polski rząd nie odważył się na podjęcie tej drażliwej kwestii. Ale jak tłumaczy Nowak: w stosunkach polsko-niemieckich potrzebna jest inicjatywa, i to w każdej sprawie. Na taki krok Berlin czekał od dawna. "Staramy się upamiętnić wypędzonych, ale w taki sposób, który znajdzie akceptację Polski. Nie chcemy promować niemieckiej wersji historii" - zapewnia rzecznik ambasady Niemiec w Warszawie John Reyels.

Od wielu miesięcy Angela Merkel wstrzymywała się z oficjalnym ogłoszeniem własnego projektu upamiętnienia wysiedlonych, bo woli wcześniej zdobyć dla niego poparcie Polski i Czech. Pani kanclerz chce, aby w pobliżu Potsdamer Platz w centrum Berlina powstał "Widomy znak" - wystawa poświęcona wypędzonym. Projekt ekspozycji ma jednak pokazać, że powodem tragedii wysiedlenia niemieckiej ludności była wywołana przez Hitlera wojna, a przed Niemcami taki sam los spotkał wiele innych narodów, w tym Polaków wygnanych z własnych domów przez nazistów.

Reklama

Merkel chce też odsunąć od udziału w projekcie wyjątkowo kontrowersyjną przewodniczącą dwumilionowego Związku Wypędzonych Erikę Steinbach, która od lat forsuje budowę w Berlinie centrum ukazującego wypędzonych jako ofiarę polskiej agresji. W niedawnym wywiadzie dla tygodnika "Die Zeit" Władysław Bartoszewski podkreślił, że wycofanie się Steinbach to warunek sine qua non udziału Polski w tej inicjatywie. "Zamiast Steinbach w budowie <Widomego znaku> mógłby wziąć udział ktoś mniej kontrowersyjny ze Związku Wypędzonych" - przyznają niemieckie źródła dyplomatyczne.

Czy między obiema koncepcjami uda się wypracować kompromis? "Trzeba rozmawiać, bo tylko tak można znaleźć rozwiązanie" - przekonuje Sławomir Nowak. Zdaniem niemieckich dyplomatów jedną z możliwości jest powołanie sieci placówek, w ramach której współpracowałyby ośrodki w Berlinie i Gdańsku.

Atmosfera do porozumienia jest dobra, bo w ostatnich tygodniach z obu stron pojawiły się pozytywne sygnały. Berlin powołał komisję, która ma zbadać, czy w niemieckich muzeach nie ma dzieł zrabowanych w innych krajach, w tym w Polsce. Podczas wizyty w zeszłym tygodniu w Niemczech szefa naszej dyplomacji Radosława Sikorskiego wspomniano o możliwości opracowania wspólnego podręcznika do historii. Niemcy z zadowoleniem przyjęli też zaproszenie szefa naszego MSZ do szczegółowego przedstawienia projektu budowy gazociągu pod Bałtykiem. Podczas wizyty w Berlinie Donald Tusk chce też zaproponować "reaktywację" polsko-francusko-niemieckiej współpracy w ramach Trójkąta Weimarskiego. Szczyt przywódców trzech państw mógłby się odbyć już w przyszłym roku.