Posłowie nie zgodzili się wczoraj na możliwość składania podpisów elektronicznych z poparciem dla kandydatów ani na przedłużenie pracy obwodowych komisji wyborczych, które miały funkcjonować w godz. 6–22. Odrzucili też poprawkę Senatu, w myśl której Sąd Najwyższy miał mieć nie 21, ale 16 dni na rozpatrzenie protestów wyborczych i stwierdzenie ważności głosowania. W ostatecznej wersji ustawa o zasadach organizacji wyborów prezydenckich przewiduje, że odbędą się one w lokalach wyborczych, choć chętni będą mogli zagłosować korespondencyjnie. Muszą tylko zgłosić się do urzędu gminy – za granicą do konsula – co najmniej 12 dni wcześniej. Wyjątek to osoby na kwarantannie, które mogą to zrobić co do zasady pięć dni przed głosowaniem.
Gotowa jest już też kolejna wersja projektu rozporządzenia ministra zdrowia, które dotyczy zasad zabezpieczenia przed COVID-19 podczas wyborów prezydenckich. Najbardziej chronieni mają być członkowie komisji, a środki ochrony dostarczą samorządy. Pieniądze na ten cel będą pochodzić jednak z budżetu centralnego.
Projekt przewiduje, że każdy pracownik komisji otrzyma tyle rękawic jednorazowych, by mógł je zmieniać co godzinę. Do tego maski FFP1, czyli podstawowej klasy. Oprócz tego wszyscy muszą mieć do dyspozycji przyłbice oraz płyn do dezynfekcji. Odstęp między stanowiskami pracy członków komisji ma wynosić co najmniej 1,5 m, a każde z nich powinno być otoczone barierą z tworzywa sztucznego o wysokości co najmniej 1 m ponad strefę oddychania.
Nawet w tych największych pod względem powierzchni komisjach będą mogły przebywać jednocześnie cztery osoby, tymczasem skład komisji wyborczych to minimum trzy. Takie normy powodują, że lokale wyborcze powinny być przestronne. Najlepiej, gdyby były organizowane np. w halach gimnastycznych.
Lokale mają być wietrzone przez 10 minut, nie rzadziej niż co godzinę. W komisjach będzie musiało się znajdować odrębne pomieszczenie na pakiety zwrotne z głosowania korespondencyjnego. Będą one musiały odczekać co najmniej dobę, zanim komisja zacznie je przeliczać. Ma to zmniejszyć szanse na zakażenie członków komisji, gdyby okazało się, że na którymś z pakietów znajdowały się patogeny wywołujące COVID-19. Wyborcy przy wejściu do lokalu mają mieć do dyspozycji płyn dezynfekcyjny, a wszystkie powierzchnie i przedmioty, z którymi mogą mieć kontakt, takie jak: klamki, włączniki światła czy długopisy, mają być dezynfekowane co godzinę.
W świetle tych wymogów wyzwaniem może być ich organizacja i sfinansowanie. W przypadku środków zabezpieczających, np. płynów dezynfekujących, wczoraj na łamach DGP szef komitetu stałego Łukasz Schreiber zadeklarował, że rząd jest gotów za te rzeczy zapłacić. Samorządowcy obawiają się jednak, że może być za mało czasu na organizację wyborów, które są planowane na 28 czerwca. Wskazują, że trzeba przygotować m.in. pakiety wyborcze dla osób głosujących korespondencyjnie czy ponownie zweryfikować siedziby lokali wyborczych (nie wszystkie mogą spełniać nowe standardy określone w projekcie rozporządzenia). W apelu przesłanym 26 maja przez Związek Miast Polskich i Unię Metropolii Polskich do marszałek Sejmu Elżbiety Witek wskazywali, że tylko wyznaczenie terminu wyborów na 19 lipca zapewni sprawiedliwe traktowanie wyborców i kandydatów oraz pozwoli dobrze przygotować się od strony organizacyjnej.
Data lipcowa jest jednak mało prawdopodobna. Po pierwsze, zdaniem PiS koniec czerwca to jedyny termin, który pozwala wybrać głowę państwa i dać czas niezbędny dla Sądu Najwyższego na wydanie orzeczenia o ważności wyborów jeszcze przed końcem kadencji Andrzeja Dudy. Po drugie, wydaje się, że wokół terminu czerwcowego siły polityczne osiągnęły już kompromis.
Dla PiS kluczowe było szybkie przyjęcie ustawy, gdyż dopóki nie wejdzie ona w życie, marszałek Elżbieta Witek nie może wyznaczyć terminu wyborów na 28 czerwca. Gdyby robiła to na podstawie obecnych przepisów, wybory mogłyby się odbyć w końcówce lipca. Przegłosowana ustawa trafi teraz do podpisu prezydenta.