TVP1 wyemitowało w czwartek fragmenty nagrania z poufnej narady, do której miało dojść 23 kwietnia 2010 r. pomiędzy ówczesnym premierem Donaldem Tuskiem, Edmundem Klichem, akredytowanym przy badającej przyczyny tragedii MAK oraz częścią ministrów. Rozmowa dotyczyła m.in. przepisów, na podstawie których była badana katastrofa smoleńska i według autorów reportażu nagranie miało zostać zniszczone.
Jednym z powodów zwołania narady była prośba Klicha o spotkanie w związku z prowadzeniem procesu wyjaśniania przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem; drugim wywiad jakiego udzielił dla TVN, w którym oświadczył: Zasady są jasne. Projekt raportu przygotowuje strona rosyjska. My mamy 60 dni na odpowiedź i wszystko. Oni tę odpowiedź, te nasze uwagi mogą uznać albo nie. W reportażu wskazano, że Klich został wysłany do Rosji bez wsparcia, bez zaplecza, bez tłumaczy, a nawet bez pieniędzy.
Klich zapytany przez PAP o ocenę działań wyjaśniających przyczyny katastrofy wskazała, że można było w tej sprawie osiągnąć więcej. Niedociągnięcia strony rosyjskiej były oczywiste; (...) rząd Donalda Tuska nie nagłaśniał tego na arenie międzynarodowej - zaznaczył.
PAP: Jak postrzega Pan materiał wyemitowany w TVP?
Edmund Klich: Pokazano w programie jedynie część tego spotkania, ale pokazuje on prawdę. Słyszałem, że przekazano nagranie prokuraturze. W materiale nie ma manipulacji z wyjątkiem jednej kwestii, z którą się nie zgadzam. Chodzi o utrudnianie przepytywania meteorologa, bo dochodziło właściwie do przerywania wszystkich przesłuchań, ze względu na pewne nieodpowiedzialne zachowanie moich doradców. Te przesłuchania zostały właściwie zerwane. Dzięki mojej interwencji u szefa komisji technicznej MAK Aleksieja Morozowa wznowiono je, ale musiałem wprowadzić pewne procedury porządkowe. Rosjanie poszli wówczas nam na rękę, bo zezwolili, aby cała grupa polskich specjalistów przesłuchiwała jednego człowieka.
Przedstawione w TVP kwestie opisywałem już w swojej książce z 2012 r. Nie jest to żadna sensacja. Nie wiem dlaczego teraz robi się z tego sensacje. Książka została wówczas przytłumiona przez władze, a opozycja, czyli Prawo i Sprawiedliwość nie chciało mnie wybielać.
PAP: Szef MON Mariusz Błaszczak stwierdził, że przedstawione nagrania pokazują, iż sprawą badania katastrofy smoleńskiej raz jeszcze powinna zająć się prokuratura.
Niech sobie rządzący robią co chcą. Według mnie sprawa jest wyjaśniona. Można oczywiście mówić o pewnych drobiazgach, detalach, ale ja w sprawie przyczyn katastrofy nie mam żadnych wątpliwości. Nie mam też zamiaru brać udziału w grach politycznych. Przecież przez tyle lat działa nadzorowana przez Antoniego Macierewicza podkomisja smoleńska, która do niczego nie dotarła, można powiedzieć, że skompromitowała się.
Jest pan zatem przekonany o słuszności tez przedstawionych w raporcie komisji Jerzego Millera?
Według mnie zostało wszystko wyjaśnione. Raport komisji Millera jest w miarę rzetelny. Ja bym tam niektóre drobiazgi inaczej podkreślił, ale nie mają one wielkiej wagi.
Pana zdaniem przedstawiciele rządu Donalda Tuska powinni wytłumaczyć się z podejścia do kwestii postępowania dotyczącego katastrofy oraz z tego, jak potraktowali wtedy pana?
Dla mnie nie ma to już znaczenia. Myślę, że dzięki programowi TVP wiele rzeczy zostało wyjaśnionych. Dzwoniło do mnie kilka osób, gratulowali mi postawy. Myślę, że ten materiał przedstawia moją osobę w nieco lepszym świetle niż wszyscy chcieli wcześniej.
PAP: A co z wątpliwościami dotyczącymi postępowania?
Myślę, że tutaj jeszcze wiele rzeczy jest nieznanych. Nie wiemy o czym rozmawiali ówcześni premierzy Tusk i Putin, jakie były ustalenia. W rządzie właściwie robiono niewiele. Sam za własne pieniądze zamówiłem wówczas ekspertyzę prawną, za którą na początku nie chciano mi nawet zwrócić pieniędzy. Rząd takiej nie zamówił. Byłem zaskoczony, że przez kilka dni nic nie robiono. Premier tłumaczył wtedy: "zajęliśmy się pogrzebami, zapomnieliśmy o Smoleńsku". Przecież rząd takiego kraju, jak Polska powinien mieć siły, aby zająć się i pogrzebami, i badaniem katastrofy, a przynajmniej wsparciem badania.
Natomiast, jeśli chodzi o samo badanie katastrofy, myślę, że można było osiągnąć więcej. Nie było na początku wiadomo, że wiele błędów popełnili wtedy Rosjanie. Zgrałem sobie wszystkie dane z rozmów w jednej osi czasu - z kabiny, z wieży, różnych stanowisk. Wtedy dopiero można było dostrzec, jak zachowała się strona rosyjska. Kierownik lotów nie chciał absolutnie przyjmować tego samolotu, ale został zmuszony rozkazem z Moskwy. Wtedy te niedociągnięcia strony rosyjskiej, która powinna zamknąć lotnisko, były dla mnie już oczywiste. Wtedy Rosjanie bardzo mocno zaczęli blokować dostęp do informacji.
Gdyby wtedy był jakiś międzynarodowy odzew, upubliczniono to, że Rosjanie zgodzili się na procedowanie sprawy według załącznika 13, a następnie łamali te zasady, myślę, że można by osiągnąć więcej. Ale nikt tego nie podnosił. Podnosiłem to ja w pismach do Rosjan, mam te dokumenty skopiowane. Uważam, że strona polska powinna to wtedy nagłaśniać, Rosjanie być może ugięliby się wtedy, a przynajmniej byłoby pokazane w opinii międzynarodowej, że nie stosują się ustalonych umów, choć do tej pory nie wiem, na jakiej zasadzie te uzgodnienia z Rosją były negocjowane - pisemnej, czy ustnej.
Jest też kwestia zwrotu przez stronę rosyjską wraku samolotu....
To już jest sprawa polityczna. Rosjanie, dopóki działa komisja Macierewicza, a prokuratura nie zamknie definitywnie sprawy, dopóty nie oddadzą wraku, aby nie wygenerowano sytuacji, że to oni ponoszą całkowitą odpowiedzialność, że powstanie jakaś teoria zamachu. W tej chwili kwestia wraku nie ma już żadnego znaczenia, bo przecież wszyscy specjaliści, którzy chcieli go zobaczyć, byli na miejscu. Byli tam przedstawiciele prokuratury, choć przedstawiciele komisji Millera nie. Oni wraku de facto nie badali.