Aż 47,3 proc. – taki odsetek Polaków stwierdził w styczniowym sondażu dla DGP i RMF FM, że jesienne wybory „zdecydowanie” lub „raczej” zostaną sfałszowane. W podobnym badaniu dla OKO.press z października 2021 r. „jedynie” 34 proc. pytanych wyraziło obawy, że głosowanie raczej lub zdecydowanie „nie będzie uczciwe”. Wiele wskazuje więc na to, że podejrzenia, iż w procesie wyborczym dojdzie do nieprawidłowości, narastają. Tym bardziej że w sondażu zamówionym przez OKO.press pytanie zadano w formie łagodniejszej. Łatwiej jest powiedzieć, że wybory „nie będą w pełni uczciwe” – bo np. wiadomo, że media publiczne będą faworyzowały partię władzy – niż, że „zostaną sfałszowane”. Ta druga odpowiedź sugeruje, że ktoś po prostu dosypie głosów do urn.
Jako kraj jesteśmy na prostej drodze do sytuacji, która w Stanach Zjednoczonych zakończyła się atakiem zwolenników jednej partii na Kapitol, by przerwać proces zatwierdzania wyniku wyborów prezydenckich. Szturmujący też nie wierzyli, że głosowanie było uczciwe. Podjudzani przez przegranego kandydata, uznali, że muszą wziąć sprawy w swoje ręce. I nie ma znaczenia, że dziś to głównie wyborcy opozycji i niezdecydowani niepokoją się o uczciwość wyborów. Jeśli Zjednoczona Prawica straci władzę, zarzuty fałszerstwa popłyną z ust Jarosława Kaczyńskiego – zresztą już sygnalizował możliwość manipulacji ze strony opozycji.
Z pewnością wyniki sondaży na temat zaufania do instytucji czy procesu wyborczego nie budzą takich emocji, jak rozliczne skandale dotyczące pieniędzy publicznych czy wykorzystywania organów państwa do celów partyjnych. Ale to właśnie ów spadek zaufania będzie najpoważniejszym i zapewne najtrudniejszym do naprawy dziedzictwem obecnych rządów. Dlatego tym bardziej należy się sprzeciwiać zmianom, których władza chce dokonać w kodeksie wyborczym – zarówno z powodu treści, jak i formy, w jakiej mają się dokonać.
Reklama

Nie chodzi o frekwencję

Reklama
Zacznijmy od treści. Zgodnie z przekazem partyjnym reforma ma przede wszystkim ułatwić udział w głosowaniu. W uzasadnieniu ustawy czytamy, że „projektowane przepisy stanowią propozycję zmian w zakresie działań na rzecz podwyższenia frekwencji”. Niestety, wiele mediów powtarza ten argument, chociaż jest w nim zawarta manipulacja. Eksperci zwracają uwagę, że jeśli faktycznie celem miałoby być zachęcenie obywateli do pójścia na głosowanie, to potrzebne byłyby działania kompleksowe, nastawione na różne grupy wyborców. Tymczasem autorzy ustawy wprowadzają możliwość darmowego dowozu do lokali wyborczych dla osób niepełnosprawnych i powyżej 60. roku życia, a zatem z grupy wiekowej, w której – oczywiście zupełnym przypadkiem – partia rządząca cieszy się wyjątkowo wysokim poparciem.