Po miesiącu przywracania praworządności wygląda ona w III RP tak, że jakby była psem lub kotem, to każdy szanujący się weterynarz domagałby się jej natychmiastowej eutanazji. Nie widząc lepszego sposobu na skrócenie męki biednemu stworzeniu. Jednak polska praworządność nie jest czteronożnym futrzakiem i nie da się jej od tak po prostu dobić, żeby już nie musieć z bliska oglądać coraz paskudniejszej agonii.
Jesteśmy bowiem świadkami agonalnych drgawek, tylko prawie nikt jeszcze nie chce przyjąć tego do wiadomości. Możliwe konsekwencje tego stanu rzeczy są bowiem zbyt fatalne. A zawsze wygodniej jest wypierać nachodzące konsekwencje ze świadomości, niż się próbować z nimi zmierzyć.
Tymczasem sama agonia wynika z bardzo prostych zależności. Mianowicie od kilku tygodni znikają jasne, jednoznaczne odpowiedzi na niegdyś oczywiste kwestie. Tu pora zacząć wymieniać przykłady. Na rozgrzewkę weźmy coś bardziej zabawnego niż przerażającego.
Media państwowe
Zatem odpowiedz sobie Drogi Czytelniku na pytanie, czy obecne władze państwowych mediów (zwanych od niedawna znów publicznymi) są legalne? Zatem czy mają prawo choćby do: podpisywania decyzji o wypowiadaniu umów starym pracownikom, zatrudniania nowych, dokonywania innych ruchów kadrowych i w końcu podpisywania listy płac aby księgowość mogła wysłać przelew pensji. Takich technicznych spraw, generujących od razu odpowiedzialność prawną, jest w wielkiej, państwowej firmie mnóstwo. Jeśli pod decyzjami podpisują się osoby nie posiadające odpowiednich uprawnień, wówczas …. Ano albo trzeba będzie przywracać do pracy jednych, anulować umowy o pracę innym, zwracać nielegalnie wypłacone i wydane kwoty, płacić odszkodowania, itp. itd. Lepiej zrezygnować z opisywania szczegółów, bo chaosu, jaki nielegalność by wygenerowała, nie da się opisać.
Zatem Drogi Czytelniku władze mediów zwanych publicznymi (podobnie jak niektóre domy) są legalne?
Tu odpowiedź, a raczej odpowiedzi są proste. Twardy elektorat prawicy, żyjący od tygodni w emocjonalnym rozedrganiu i potęgującym się poczuciu zagrożenia, odpowie, za swoją partią i Jarosławem Kaczyńskim, że absolutnie nielegalne. Twardy elektorat lewicowo-liberalny, doznający na widok rozliczeń uniesień porównywalnych z przewlekłym orgazmem intelektualnym Romana Giertycha, okazywanym po otrzymaniu własnej podkomisji, stwierdzi, że całkowicie legalne. No bo tak twierdzą partie tworzące koalicję oraz Donald Tusk.
Oba te obozy powołują się na kompletnie ze sobą sprzeczne opinie, generowane przez ich prawników. Owa grupa zawodowa znajduje się dziś w III RP u szczytu swego powodzenia. Stała się bowiem potrzebna klasie politycznej, jak nigdy wcześniej, do tego by swymi interpretacjami i wykładniami stwarzać przed społeczeństwem pozór legalności działań. Kłopot z tym, że w zależności od prawnik oraz kto mu płaci, lub z kim on sympatyzuje, opinie mogą być w stu procentach sprzeczne. Zatem nowe kierownictwo mediów coraz bardziej publicznych jest jednocześnie absolutnie legalne i całkowicie nielegalne. Oczywiście w środowiskach prawniczych są też uczciwe osoby, starające się dawać wykładzinie jak najbardziej zgodne z obowiązującym prawem. Niestety postacie te zupełnie giną w tłumie kolegów generujących sprzeczności. Zaś wykazywana uczciwość ma szansę sprawić, że wkrótce ostatni „praworządni” będą uważani przez opinię publiczną oraz innych przedstawicieli swej profesji za największych łajdaków lub zdrajców.
Zatem o legalności rozstrzygnie sąd. Ano niekoniecznie. Teoretycznie może to zrobić. Ale w praktyce jeśli rozstrzygniecie będzie niekorzystne dla rządzących, wówczas ci mogą nie uznać wyroku. Nawet jeśli nie wyda go tzw. neosędzia. Przecież każdego sędziego dla się oskarżyć o bycie "ukrytym neosędzią", czyli mianowany przez KRS sprzed reformy ale po cichu sympatyzującym z PiS.
Wystarczy ogłosić to w mediach. I odwrotnie prawica ma możność pomówienia każdego sędziego o bycie platformerski sługusem, a następnie twierdzenia, iż wyrok jej nie obowiązuje.
Ale, ale - przecież zdanie polityków i opinii publicznej nie posiadają tu mocy wiążącej, bo wyroki sądowe egzekwuje władza wykonawcza.
W tym miejscu dobrnęliśmy do ciekawszych pytań, niż te tyczące się mediów coraz bardziej publicznych.
Drogi Czytelniku odpowiedz sobie zatem sam od razu na całą ich serię. Czy Sąd Najwyższy nadal feruje ostateczne i wiążące prawnie rozstrzygnięcia? Przecież jedna jego izba uznawana jest wyrokiem TSUE za nielegalną i rządzący się z tym zgadzają. Na dokładkę oni oraz niektóre inne izby SN dokładnie tak samo traktują pełniącą urząd Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego prof. Małgorzatę Manowską, bo jest przyjaciółką prezydenta. Podobnie z Trybunałem Konstytucyjnym. Jego wyroki są wiążące dla władzy wykonawczej, a może jedynie od czasu do czasu lub też w ogóle?
Kolejna kwestia, kto jest na dziś legalnym Prokuratorem Krajowym i czyje polecenia powinni wykonywać prokuratorzy? Acz jeszcze lepsze pytanie dopiero się rodzi. Chodzi w nim o legalność ustaw uchwalanych przez parlament bez dwóch posłów. Jarosław Kaczyński, już dał wykładnię, że będą one prawnie niewiążące.
Po dojściu do tego punktu, aby znaleźć odpowiedzi, należy jak w klasyczne grze planszowej cofnąć się o trzy pola wstecz. Tam, gdzie padło pytanie o legalność nowych władz mediów publicznych. Twarde elektoraty, partie oraz wysługujący się im prawnicy dają prostą i jasną wykładnię. Brzmi ona – "racja jest po naszej stronie”.
Życie przypomnia telewizję publiczną
A skoro władza sądownicza jest na drodze do kompletnego paraliżu, swoją wykładnię wciela w życie ten, kto dzierży w swym ręku władzę wykonawczą. Czyli teoretycznie, co orzeknie Donald Tusk, a minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński oraz minister sprawiedliwości i jednocześnie prokurator generalny Adam Bodnar nakażą wykonać, staje się de facto obowiązującym prawem. Ale to tylko teoria. Życie bywa bowiem dużo bardziej skomplikowane i coraz mocniej w III RP przypomina telewizję publiczną.
Chodzi o to, że w demokratycznym państwie wszystko jest kwestią umowy społecznej i wiary w to, iż ona obowiązuje. Zatem wierzy się w niezawisłość sądów, konieczność przestrzegania prawa i egzekwowania wyroków, wykonywania przez osoby pracujące dla państwa poleceń przełożonych, itp. Na straży umowy stoi: policja, prokuratura i służby specjalne. Acz w przypadku polskiej prokuratury już raczej leży, szybko upodabniając się w swym położeniu do sądów. Prokuratorzy mogą więc chcieć wykonywać polecenia Adama Bodnara i pełniącego obowiązki Prokuratura Krajowego Jacka Bilewicza i uznawać je za legalne ale niekoniecznie muszą. Sądy w obecnym stanie (patrz punkt wcześniejszy) już tego nie rozstrzygną.
A wyobraźmy sobie moment – dziś jeszcze trudno wyobrażalny – że szef MSWiA postanawia np. zdymisjonować za jakiś czas Komendanta Głównego Policji. Ale ten odpowiada, że wedle jego wykładni prawnej, jest to nielegalne – bo tak. Policjanci zaś uważają swego szef za fajniejszego od ministra. Na co minister prosi o wsparcie służby specjalne i prokuraturę, ale one mają własną wykładnię prawną i odmawiają, bo nie chcą iść na udry z policją. Wojskowi także, bo bliżej im do mundurowych niż cywili. Tak właśnie przebiega wzorcowa erozja wiążącej demokratyczne państwo umowy społecznej. Jeśli ulegnie zawieszeniu się ten element, który daje jasne odpowiedzi na trudne pytania (takie jak zadano w tekście powyżej), zaczyna się erozja. Od dawania jasnych odpowiedzi są sądy. Dziś w III RP, ta funkcja została im odebrana. Kaczyński pchając barkiem stopniowo uchylał ku temu drzwi, a Tusk mocnym kopniakiem sprawił, że wyleciały wraz z framugą.
Rozstrzyga siła
Zatem rozstrzyga siła. Ale aparat państwa w stanie erozji traci możność używania siły. Cóż bowiem mógłby zrobić minister spraw wewnętrznych z naszej opowieści, ignorowany przez służby mundurowe. Pozostawałoby mu udawać, iż żartował, podać się do dymisji lub wynająć za fundusze operacyjne grupę weteranów wojennych z granatnikiem. Jedynie ci ostatni mogliby udzielić realnej dymisji Komendantowi Głównemu Policji, przestrzeliwując w jego gabinecie, tym razem nie podłogę, lecz zawartość. Na dziś to nie do pomyślenia. Tak jak pół roku temu było nie do pomyślenia, że minister sprawiedliwości będzie musiał się włamywać do gabinetu Prokuratora Krajowego. Dopóki wierzy się w umowę i przestrzega konwencji wiele rzeczy wydaje się nie do pomyślenia. Wystarczy jednak mała erozja państwa i każde nadużycie okazuje się możliwe.
Jak w Rzeczpospolitej szlacheckiej
Zatem kluczowym pytaniem staje się na dziś kwestia, jak zapobiec narastaniu anarchii, nim wysadzi ona w powietrze całą umowę społeczną w III RP. Jako żywo przypominają się tu czasy Rzeczpospolitej szlacheckiej, gdy liberum veto jeszcze nie odkryto, ale każdy element państwa żył już własnym życiem. Przestrzegając jedynie tych praw, jakie uznawał za korzystne dla siebie. Rozpisanie nowych wyborów w niczym nie pomoże, tak jak nie pomagało zwoływanie nowych Sejmów przez króla Zygmunta III Wazę, czy jego synów. Ówczesna Rzeczpospolita utraciła bowiem zdolność tworzenia prawa obowiązującego wszystkich oraz jego egzekwowania. W obecnej Polsce nowy parlament też nie zakończy kryzysu, z racji prostego paradoksu.
Po zdyskredytowaniu sądów prawo, jakie obowiązuje w Polsce opiera się na wierze w jego interpretacje czynione przez prawników. Jednak w skali całego społeczeństwa ślepą wiarę w daną interpretację zachowują jedynie twardzi wyborcy danego obozu. Ci z przeciwnego wierzą w coś dokładnie odwrotnego. Ale obok nich są ci niezdecydowani lub z założenia nieufający żadnej ślepej wierze. Nota bene to oni od dwudziestu lat, przenosząc swe głosy, decydują o tym, kto po wyborach przejmuje władzę w Polsce. Łatwo więc policzyć, że żadna interpretacja, czy wykładnia nie pozyska sobie wiary zdecydowanej większości obywateli. Na tym polega nieszczęście obecnego obozu władzy. Stanowienie prawa wykładniami lub siłą nie ma szans pozyskania trwałej wiary większości w to, iż powstał nowy, obowiązujący ją ład.
Zatem szanse, iż zagłosuje tak, by jej przedstawiciele w kolejnym parlamencie przekuli obecne zmiany w zapisy konstytucyjne są zerowe. A każde inne zmiany da się cofnąć, jeśli dzisiejsza opozycja znów wygra. Jednak to odległy problem. Niezdolna do naprawy ustrojowej poprzez zmiany w konstytucji, popadająca w anarchię III RP, musi jakoś dotrwać do wyborów prezydenckich. Te niosą ze sobą okazję, by zalegalizować obecne wykładnie prawne ustawami. No chyba, że nowym prezydentem zostanie kandydat PiS-u i zainicjuje tym serię jeszcze bardziej dramatycznych pytań. Bo to prezydent jako jedyny w państwie ma za sobą głosy większości wyborców.