Reżim za wszelką cenę nie chce dopuścić do wybuchu kolejnych protestów. Problem jednak w tym, że skala frustracji i zrewoltowania młodych Irańczyków sięgnęła zenitu.

Bilans weekendowych demonstracji, jakie przetoczyły się przez Teheran, Tabriz, Isfahan, Sziraz oraz kilka innych mniejszych miast, jest tragiczny. W walkach między protestującymi a policją zginąć mogło, według różnych źródeł, od ośmiu do 10 osób. Nikt nie wie, ilu demonstrantów zostało rannych. Służby bezpieczeństwa poinformowały o aresztowaniu ponad 300 osób. Iran wrze bez świadków z zagranicy. Władze zabroniły wjazdu do kraju zagranicznym korespondentom.

Reklama

Bezpieka nie chce męczenników

Wczoraj na stronach internetowych kojarzonych z opozycją zaczęły się pojawiać informacje o zatrzymaniu kolejnych osób związanych z ruchem reformatorskim. Agenci służb bezpieczeństwa przyszli m.in. po jednego z pierwszych porewolucyjnych szefów irańskiej dyplomacji, 78-letniego Ebrahima Jazdiego, znanego w Iranie obrońcę praw człowieka i dziennikarza Emada Baghiego oraz sprzyjającego reformatorom duchownego z szyickiego sanktuarium w Kom Musawiego Tabriziego. Aresztowani zostali też trzej doradcy Musawiego oraz dwaj współpracownicy byłego prezydenta kraju Mohammada Chatamiego.

Służby bezpieczeństwa nie poprzestają na aresztowaniach. Po tym jak w niedzielnych starciach zginął krewny Mira Hosejna Musawiego, 35-letni Sejed Reza Musawi, jego ciało w tajemniczych okolicznościach zniknęło z kostnicy największego szpitala w Teheranie. Opozycja irańska tłumaczy to w najprostszy sposób: władze chcą zapobiec przekształceniu się pogrzebu krewniaka prominentnego polityka w kolejną polityczną demonstrację. Ciało zostanie zwrócone - jeżeli w ogóle - dopiero wtedy, gdy sytuacja wróci do normy. Wszystko po to, by Sejed Reza Musawi nie stał się męczennikiem i symbolem oporu przeciw władzy.

Ciężki rok dla reżimu

Rok 2009 był w Iranie wyjątkowo gorący. Obecne protesty niewiele się różnią od liczonych w setki akcji protestacyjnych, jakie rozpoczęły się w czerwcu, tuż po wygranych przez Mahmuda Ahmadineżada wyborach. W ciągu trwającej kilka tygodni fali protestów zgodnie z oficjalnymi danymi zginęło 36 osób - a według opozycji dwa razy tyle.

Reklama

W przypadku najnowszej fali protestów pretekstem była śmierć patrona reformatorów, wielkiego ajatollaha Hosejna Alego Montazeriego. Opozycja postanowiła ją wykorzystać do konsolidacji zwolenników Musawiego. Niedawny rywal Ahmadineżada pojawił się na pogrzebie ajatollaha, a jego współpracownicy zapowiedzieli falę demonstracji. Miała ona trwać w 10-dniowym okresie świąt, których kulminacją są obchody Aszury - męczeńskiej śmierci wnuka proroka Mahometa w bitwie pod Karbalą.

Bunt pokolenia baby boom

Tak też się stało - w weekend na ulice największych miast wyszły dziesiątki tysięcy coraz bardziej sfrustrowanych i skłonnych do konfrontacji młodych ludzi. Jeśli latem tłum gotowy był jeszcze traktować służby porządkowe obojętnie, to w trakcie ostatnich dni zamieszek demonstranci znacznie śmielej i chętniej atakowali policję i paramilitarnych basidżów, odbierając im charakterystyczne motocykle, podpalając radiowozy i autobusy komunikacji miejskiej.

- To grupa młodzieży oglądająca na co dzień powstające na Zachodzie perskojęzyczne serwisy, które otwarcie zachęcają do oporu przeciw władzom kraju - mówi nam Mohammad Marandi, politolog z uniwersytetu w Teheranie. - Ci ludzie z pewnością chcą bardziej proamerykańskiego Iranu, nie zważając, że nawet większość ruchu reformatorskiego uważa istniejący dziś system za dobry - dodaje.

Ale nawet irański politolog przyznaje, że w Iranie młodzi nie mają poważnych perspektyw i większość marzy o wyjeździe z Iranu. Jego zdaniem sięgające prawdopodobnie 30 proc. bezrobocie wśród kończących studia młodych ludzi to wynik zachodnich sankcji nałożonych na kraj. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej skomplikowana: napędzany przez władze kraju porewolucyjny baby boom lat 80. zderzył się dwie dekady później z nieefektywną gospodarką i międzynarodową izolacją, która odstraszyła inwestorów zagranicznych. Choć co roku uniwersytety wypuszczają kolejne tysiące nieźle wyedukowanych absolwentów, szanse na pracę mają oni tylko w przedsięwzięciach firmowanych przez rząd.

Efekty nietrudno dostrzec. Młodzi, dobrze wykształceni Irańczycy nie wahają się zaczepiać cudzoziemców, by zaproponować im usługi przewodnika po lokalnych atrakcjach turystycznych, dopytywać o możliwości studiowania poza Iranem, a czasem - zaproponować deficytowe towary, piwo czy whisky. Ilekroć jeden młodzieniec znajdzie pracę, choćby jako parkingowy, w jego budce siedzi jednocześnie kilku kolegów - którzy akurat zajęcia nie mają. Anglojęzyczne podręczniki z wszelkich dziedzin są rozchwytywane, ale nawet ci, którzy znają jedynie kilka słów po angielsku, nie mają wątpliwości, gdzie jest ich miejsce. - USA - dobitnie mówi nam jeden z nich, z braku słów gestami demonstrując odlatujący samolot. - Przez kilkanaście miesięcy obowiązkowej służby wojskowej nie dość, że nie mogłem szukać pracy, to jeszcze zapomniałem wiele z tego, czego nauczyłem się na studiach - narzekał 25-letni Mohammad, którego spotkałem w Isfahanie. - Od wielu miesięcy szukam zatrudnienia i choć ostatecznie dostałem propozycję z biura gubernatora, to wcale nie jest to pewna praca - podkreśla.

Co gorsza, bezrobocie czy obowiązkowa służba wojskowa to nie najgorsze, co może spotkać młodego Irańczyka. Z danych ONZ wynika, że w Iranie odsetek osób uzależnionych od narkotyków należy do najwyższych na świecie - sięga niemal 3 proc. Innymi słowy oznacza to, że prawie 4 mln Irańczyków regularnie sięga po mniej lub bardziej uzależniające narkotyki. I choć z tą patologią władze w Teheranie walczą z całą bezwzględnością, to skali zjawiska nie da się ukryć: wystarczy przejść się zakamarkami obok głównych ulic miast, gdzie przy śmietnikach czy na opustoszałych skwerach można bez większego trudu znaleźć porzucone strzykawki.

Póki więc władze w Teheranie nie rozwiążą problemów młodzieży, w kraju nie zapanuje spokój. Elity rewolucyjnego kraju nieubłaganie się starzeją, a młodzi są coraz mniej przywiązani do islamskiej republiki. W 1999 r. w masowych protestach studenci pokazali swoją siłę. Dziesięć lat później pokazują swoją determinację. Wkrótce mogą pokazać wściekłość i obalić reżim.