O przyjęciu lub odrzuceniu rezygnacji gabinetu Leterme’a musi zadecydować jeszcze belgijski król Albert II. W wydanym w czwartek po południu oświadczeniu monarcha zapowiedział, że nie ma zamiaru się śpieszyć z przyjęciem tej dymisji. Jednak belgijscy politycy są zdeterminowani. "Nie ma innego wyjścia niż dymisja rządu" - mówił po czwartkowym nadzwyczajnym posiedzeniu rządu wicepremier i minister finansów Didier Reynders. Jeżeli rezygnacja rządu zostanie zaakceptowana przez Alberta II, przedterminowe wybory parlamentarne powinny się odbyć już w czerwcu.

Reklama

Tło rozpadu koalicji jest skomplikowane. Rząd rozbiła flamandzka partia liberalna Open VLD. Jej przywódcy argumentują, że ich wyjście z gabinetu Leterme’a wynika z faktu, że premierowi nie udało się rozwiązać konfliktu językowego między Flamandami a francuskojęzycznymi mieszkańcami leżącej we Flandrii Brukseli i jej okolic. Ci pierwsi skarżą się, że ściągający do stolicy frankofoni coraz mocniej zaburzają językową i kulturową równowagę w Belgii. Nic dziwnego, 35 gmin położonych na przedmieściach Brukseli zamieszkuje 100 tysięcy frankofonów, którzy z reguły głosują w wyborach lokalnych na kandydatów posługujących się językiem francuskim - czyli zazwyczaj nie na Flamandów.

Spór dodatkowo wpisuje się w ciągnący się od lat konflikt między francuskojęzycznymi - i biedniejszymi - Walonami, a niderlandzkojęzycznymi i bogatszymi Flamandami. Ci drudzy domagają się większej autonomii, która według Walonów doprowadziłaby jedynie do rozpadu Belgii.

Wczorajsza rezygnacja rządu to już trzecia dymisja Yves’a Leterme’a w ostatnich latach. Belgijskie media podkreślają, że dla Walonów szef rządu był od lat niewiarygodny - zwłaszcza po tym, jak wyszło na jaw, że nie zna on hymnu własnego państwa i zamiast niego cytuje "Marsyliankę".

Reklama