Według ujawnionych przez rosyjskich prokuratorów szczegółów, pielęgniarki z Jekaterinburga - miasta oddalonego od Moskwy o 900 km na wschód - nie miały dla dzieci najmniejszej litości. Byle tylko mieć trochę spokoju od ich płaczu, zalepiały im usta taśmą albo... napychały maleńkie buzie bandażami.
Druga sprawa jest nie mniej wstrząsająca. Prokuratorzy dotarli do przedszkola w miejscowości Jużno-Sachalińsk na dalekim wschodzie kraju. Tam lekarze używali środków usypiających dla dorosłych. Wstrzykiwali je maleństwom by je uspokoić.
W jednym i drugim przypadku męczone dzieci najczęściej były sierotami. Dla tych, które miały rodziców, lekarze byli odrobinę łaskawsi. Prawdopodobnie z obawy, że rodzice poznają, że coś jest nie tak.
Rosja wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z innej tragedii. Kilka tygodni temu na jaw wyszło, że w jednym ze szpitali na południu Rosji lekarz też wstrzykiwał niemowlakom jakieś leki uspokajające. Sprawa wyszła na jaw, gdy jednemu z dzieci trzeba było... amputować rączkę. Lekarz użył bowiem brudnej igły i wdało się zakażenie.
Pracownicy z przedszkola w Jużnym-Sachalińsku podobno już zostali zwolnieni z pracy. Jeszcze nie wiadomo co będzie z pielęgniarkami z Jekaterinburga. Prokuratura na razie odmawia bezpośredniego stwierdzenia, czy ktoś dostanie zarzuty, czy nie.
Jednak trzeba się spodziewać, że prawo nie pozostanie obojętne na te tragedie. Rosjanie są już bowiem na skraju wytrzymałości z powodu sytuacji panującej w służbie zdrowia, która po upadku Związku Radzieckiego dramatycznie podupadła. Ale czy trzeba było takich dramatów?