"Borys źle się czuje. Niedługo ma przejść operację. Lekarze już go do niej przygotowują. Ale ja się bardzo o niego boję, jak on zniesie jeszcze jedną operację. Mam bardzo złe przeczucia" - mówiła przez łzy żona Jelcyna, Naina, która dzień przed śmiercią męża zadzwoniła do swoich przyjaciół w Jekaterinburgu.
Nie można było jej uspokoić, tak była roztrzęsiona. "To się źle skończy" - mówiła drżącym głosem. O chorobie ojca nie wiedziała córka Jelcyna, Tatiana. Wiadomość o śmierci Borysa Nikołajewicza zastała ją na wczasach w Alpach. Gdy tylko Tatiana dowiedziała się, co się stało, natychmiast wsiadła do samolotu do Moskwy.
Konał trzy dni
Jelcyn trafił do szpitala 12 dni przed śmiercią. Serce, naczynia krwionośne, nerki, płuca - wszystkie organy zaatakował wirus. Osłabiony przez niewydolność krążenia organizm Jelcyna nie był w stanie sobie poradzić z infekcją. Diagnoza brzmiała bardzo groźnie - postępująca sercowo-naczyniowa niewydolność wielu organów.
Ale lekarze byli dobrej myśli. Walczyli o życie pierwszego prezydenta Rosji. Przez tydzień powoli zwalczali objawy choroby. Wirus ustępował. Nagle, w sobotę, stan zdrowia prezydenta bardzo się pogorszył. Jelcyn praktycznie nie wstawał z łóżka i cały czas skarżył się na ból w klatce piersiowej.
W poniedziałek rano znów wydawało się, że wysiłki lekarzy przynoszą rezultaty. 76-letni Jelcyn poczuł się lepiej. Po południu z powrotem było już bardzo źle. W pewnym momencie wykres EGK stał się płaski - serce prezydenta przestało bić.
Lekarze nie poddali się - błyskawiczna reanimacja przywróciła Jelcyna do życia. O 15.45 sytuacja powtórzyła się - tym razem nic nie dało się już zrobić.
Nikt nie spodziewał się śmierci
Lekarze, którzy od wielu lat opiekowali się Jelcynem, mówią, że ostatnio jego stan zdrowia nie pogarszał się na tyle, by myśleli o najgorszym. "Ostatnio nie badałem go, bo i powodów do nadzwyczajnych badań nie było. Borys Nikołajewicz czuł się zupełnie nieźle, choć niewydolność serca po cichutku postępowała" - mówił kardiochirurg Renat Akczurin.
Lekarze zapewniają, że zrobili wszystko, by ratować prezydenta. Ale w tym wypadku bezsilna okazała się medycyna. Podkreślają, że Jelcyn 11 lat temu przeszedł poważną operację serca. "Po takim poważnym zabiegu Jelcyn żył i tak dość długo - ponad 10 lat" - mówią kardiolodzy.
Jelcyn przeczuwał, co się stanie
O tym, że koniec jest już blisko, Jelcyn wiedział. Miesiąc przed śmiercią, w czasie Wielkanocy pojechał razem z żoną nad rzekę Jordan. Oficjalnie - po to, by podreperować zdrowie. Ale tak naprawdę podróż ta miała dla niego znaczenie duchowe. Były prezydent chciał przeprosić się z Bogiem.
Po Ziemi Świętej oprowadzał go arabski duchowny. Jelcyn pytał go, czy jeśli pomodli się w tym miejscu, to Bóg lepiej go usłyszy. "Odpowiedziałem, że tu można modlić się nawet na ulicy i Bóg na pewno usłyszy" - opowiada duchowny. Wspomina też, że choć Jelcyn bardzo cierpiał, zapewniał, że czuje się lepiej i nie czuje już bólu. Modlitwa go uspokoiła - tak przygotował się na śmierć.