Demonstracja była legalna, ale to, co się na niej działo, mogło wytrącić Aleksandra Łukaszenkę z równowagi. Manifestanci nieśli biało-czerwono-białe historyczne flagi Białorusi i flagi Unii Europejskiej. W tłumie widać było też transparenty przeciwko planowanej przez władze budowie elektrowni atomowej na Białorusi. A to już wystarczający powód, by w ruch poszły milicyjne pałki.

Reklama

Na samej demonstracji obyło się bez starć. Jednak już po jej zakończeniu, gdy opozycjoniści rozeszli się po bocznych uliczkach, milicjanci ze specjalnego pułku w czarnych mundurach zaczęli ich bić. Według agencji BiełaPAN, na komisariaty trafiło 16 ludzi. Wśród zatrzymanych jest Juraś Ziankowicz, członek partii Białoruski Front Narodowy i dziennikarz współpracujący z DZIENNIKIEM.

Manifestacja zakończyła się zapaleniem zniczy oraz złożeniem kwiatów pod pomnikiem upamiętniającym awarię w Czarnobylu, który stoi w pobliżu tak zwanej czarnobylskiej cerkwi. Demonstrantom cały czas towarzyszyły głuche dźwięki dzwonu specjalnie odlanego na taką uroczystość.

Łukaszenka nie pozwala na posługiwanie się innymi symbolami Białorusi niż czerwono-zielona flaga, która obowiązuje od referendum w 1995 roku. Opozycja chętnie sięga jednak po biało-czerwono-białą flagę. Jak stwierdzili międzynarodowi obserwatorzy, głosowanie sprzed 12 lat nie miało nic wspólnego z demokracją. Dlatego właśnie stara flaga została symbolem białoruskiej opozycji.

Reklama

Pochód miał pierwotnie wyruszyć z innego miejsca, ale władze same wskazały trasę. Milicja przez cały czas czuwała, by demonstranci nie poszli inną drogą.

Na manifestacji byli ambasadorzy państw Unii Europejskiej i USA, w tym charge d'affaires polskiej ambasady, Aleksander Wasilewski. Nie wiadomo, czy któryś z dyplomatów nie ucierpiał od milicyjnych pałek.