Niemiecko-francuski tandem, który przez lata nadawał prędkość europejskiej integracji, nadal ma się dobrze. Wczoraj nowo zaprzysiężony prezydent Francji Nicolas Sarkozy nie zwlekał nawet kilku godzin i jeszcze w dniu objęcia urzędu poleciał do Berlina, by porozmawiać z kanclerz Angelą Merkel. Oboje chcą ratowania europejskiego traktatu konstytucyjnego, oboje są dynamiczni, umiarkowanie konserwatywni i gotowi do kompromisów. Oboje też szukają nowych sojuszników, w tym w Polsce.

Reklama

Prezydencki samolot z Sarkozym wystartował, gdy tylko skończyła się ceremonia objęcia przezeń urzędu. 52-letni szef państwa, wybrany 6 maja w drugiej turze wyborów, odprowadził do bram Pałacu Elizejskiego swojego poprzednika Jacques'a Chiraca, odebrał honory i rzucił się w wir europejskiej polityki. "Będę walczył o Europę, która chroni swoich obywateli. Taki jest sens istnienia Unii Europejskiej" - mówił w inauguracyjnym przemówieniu.

Analitycy są zgodni: Sarkozy jest Europejczykiem z przekonania, a nie jak jego poprzednik - z wyrachowania. Nie ma w nim wiele pozostałości gaullistowskiego izolacjonizmu. "Zawsze czułem się Europejczykiem" - mówił tuż po zwycięskich wyborach. Co ważniejsze jednak - w Berlinie ma wymarzonego partnera do budowy nowej Unii zaszachowanej klęską referendów konstytucyjnych 2005 r. we Francji i Holandii. "Niemcy i Francja mają na czele dwoje przywódców, którzy politycznie są do siebie podobni i mają dość dobre relacje osobiste" - mówi DZIENNIKOWI Christoph Meyer z University of London.

Cele obojga są zbieżne: Niemcy kończą 30 czerwca półroczne przewodnictwo w UE, a ich opinia publiczna oczekuje od rządu Angeli Merkel konkretów, zwłaszcza przełamania konstytucyjnego pata. Sarkozy rozpoczyna 5-letnią kadencję i potrzebuje pierwszego spektakularnego sukcesu. W czasie kampanii zapowiadał walkę o "minitraktat" - okrojoną eurokonstytucję, której nie trzeba byłoby przyjmować w kolejnym referendum. Dwójka przywódców potrzebuje teraz sojuszników, by sprawę ruszyć od razu. "Będą się starali przeciągnąć na swoją stronę kilka innych krajów, jak Wielką Brytanię czy Polskę" - twierdzi Meyer.

Reklama

Nie wiadomo, na ile jednak Paryż i Berlin gotowe są do ustępstw w najważniejszych sprawach - zwłaszcza co do zasady liczenia głosów w Radzie UE. Polska proponuje, by zmodyfikować zasadę podwójnej większości i wprowadzić tzw. pierwiastkowe liczenie głosów, na którym zyskają mniejsze kraje. Np. stosunek głosów, którymi dysponują 82-milionowe Niemcy, do tych, które posiada niespełna 40-milionowa Polska, dziś wynoszący ponad 2:1 na korzyść naszego zachodniego sąsiada, wynosiłby - według naszej propozycji - o wiele mniej - niespełna 1,5:1.

"Propozycja jest klarowna, małe i średnie kraje ją poprą i jestem przekonany, że prezydent Sarkozy będzie gotowy do rozmów na jej temat" - mówi DZIENNIKOWI szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Paweł Zalewski.

Wielką niewiadomą jest postawa negocjacyjna Wielkiej Brytanii, kolejnego państwa, które trzeba przekonać. 27 czerwca ustąpi premier Tony Blair, a władzę obejmie najprawdopodobniej Gordon Brown - człowiek bez wyrazistej wizji Unii. Dotychczas Londyn grał na zwłokę. Brytyjski rząd podpisał się pod Traktatem Europejskim, ale świadom, że ma pod sobą najbardziej eurosceptyczne społeczeństwo, nawet nie próbował go ratyfikować.

Reklama

Na razie Francji i Niemcom pozostaje więc upajanie się swoim zbliżeniem pod wodzą dwojga pragmatyków. Bo parysko-berliński motor zatarł się pod koniec lat 90.

Gerhard Schröder i Jacques Chirac doprowadzili wprawdzie do rozszerzenia UE na wschód i zainicjowali dyskusję nad traktatem konstytucyjnym, ale pod koniec swoich rządów roztrwonili cały kapitał poprzez zbyt nachalne forsowanie narodowych interesów na forum unijnym, bezkrytyczny stosunek do putinowskiej Rosji i serię wpadek dyplomatycznych prezydenta Francji bezceremonialnie karcącego nowych członków UE za proamerykanizm. "Tandem Merkel-Sarkozy ma czystą kartę. Wierzę, że z tego mariażu wyniknie dla Europy wiele dobrego" - mówił niedawno DZIENNIKOWI jeden z doradców niemieckiej kanclerz i dawny szef komisji spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego Elmar Brok.

Nie brakuje jednak też odmiennych głosów - tych, które mówią, że Sarkozy Europejczyk zniknie, gdy tylko na dobre rozsiądzie się w Pałacu Elizejskim, świadom, że jego wyborcy mimo wszystko są narodowymi egoistami.

"Francja ma ambicję sama przewodniczyć w Unii. Sarkozy jest za bardzo podobny do Chiraca. Ma swoją koncepcję i wcale nie zamierza dzielić się z Niemcami władzą" - mówi DZIENNIKOWI Chris Longman, europeista z University of Exeter.