Portugalia, która do końcu roku przewodniczy Unii Europejskiej, zamierza dokonać przełomu: chce, by do października Europa miała nowy traktat konstytucyjny. "To bardzo trudny plan" - mówili wczoraj eurodeputowani po wysłuchaniu portugalskiego premiera Jose Sócratesa.

Już dziś wiadomo, że Lizbona - jeżeli nie zamierza ponieść fiaska - będzie musiała zdławić próby przedłużania dyskusji. Zwłaszcza ze strony Polski i Wielkiej Brytanii.

"Zaczynamy ambitnie, a naszym zadaniem jest dokończenie prac. Chcemy, by wypracowany na niedawnym szczycie w Brukseli mandat negocjacyjny został przekuty w nowy traktat" - mówił wczoraj Sócrates na forum Parlamentu Europejskiego.

Harmonogram przedstawiony przez Portugalczyków jest prosty: 23 lipca, w samym środku politycznych wakacji, rozpoczyna się Konferencja Międzyrządowa, na której przedstawiciele 27 państw, reprezentanci Komisji Europejskiej i europarlamentu rozpoczną przygotowanie nowego traktatu. Finałem ma być szczyt Unii w Lizbonie w połowie października. To ma być apogeum politycznego tryumfu Portugalczyka. Sócrates chce być gospodarzem spotkania, na którym przywódcy wszystkich państw Unii złożą historyczne podpisy i zakończą eurokonstytucyjny impas.

W ciągu dwóch tygodni Lizbona zamierza przedstawić pierwszy, wstępny projekt traktatu i chce, by w czasie negocjacji jeden za drugim akceptowano jego poszczególne punkty. Jednak, zdaniem ekspertów, jeżeli Portugalia chce zamknąć sprawę do października, musi unikać jakiejkolwiek przedłużającej się dyskusji.

Wiadomo już, że kluczowa dla planu znów może się okazać postawa Polski. Warszawa domaga się umieszczenia w dokumencie precyzyjnych zapisów dotyczących tzw. kompromisu z Joaniny i zwiększenia jej możliwości blokowania unijnych decyzji. Portugalskie przewodnictwo i Komisja Europejska boją się negocjacji na ten temat jak ognia.

" Mamy zezwolenie na stworzenie traktatu, a nie na zmienianie mandatu negocjacyjnego" - mówił portugalski przywódca Unii w wyraźnej aluzji pod adresem Polski. Wcześniej w bardzo podobnym tonie wypowiadał się jej szef Jose Manuel Barroso.

"Sócrates próbuje wywierać presję. Uznał, że najlepiej się negocjuje, gdy ma się nóż na gardle" - mówi DZIENNIKOWI Hugo Brady z Center for European Reform. - "Kluczem do sukcesu jest dla Lizbony uniknięcie debat. Przygotowanie traktatu ma mieć czysto techniczny charakter: jeżeli Londyn lub Warszawa zaczną batalię o poszczególne zapisy, ambitny plan Sócratesa upadnie" - dodaje.

Polska strona uważa jednak, że traktat może przejść. "Jesteśmy blisko końca negocjacji, zaś sprawę Joaniny uważamy po prostu za dżentelmeńską umowę, która - naszym zdaniem - wymaga jasnego doprecyzowania w traktacie" - mówi szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Paweł Zalewski. Sócratesowi i portugalskiej "prezydencji" radzi, by nie traktowali Polski z góry jako przeciwnika. "Przypomnę wszystkim tym, którzy mają nas za wrogów integracji europejskiej, że to z naszym udziałem osiągnięto niedawno w Brukseli kompromis. To on umożliwił w ogóle rozpoczęcie obecnych negocjacji" - dodaje.















Reklama