Im bliżej do 28 lutego, kiedy upływa obecny program pomocowy dla Grecji, tym bardziej realne staje się wyjście przez nią ze strefy euro. Scenariusz tzw. Grexitu, który nawet tuż po styczniowym zwycięstwie wyborczym radykalnej Syrizy uważany był za mało prawdopodobny, wraz z kolejnymi bezowocnymi rozmowami między Atenami a Brukselą, już taki nie jest.
– Na podstawie tego, co słyszałem o technicznych rozmowach prowadzonych w weekend, jestem bardzo sceptyczny. Jest mi teraz szkoda Greków. Wybrali rząd, który obecnie zachowuje się nieodpowiedzialnie – powiedział przed przyjazdem na wczorajsze spotkanie ministrów finansów strefy euro Niemiec Wolfgang Schaeuble.
– Często jestem pytany: „Co, jeżeli jedynym sposobem na uzyskanie środków będzie przekroczenie czerwonej linii”? Linia, którą przedstawiliśmy jako nieprzekraczalną, nie będzie przekroczona – napisał w artykule we wczorajszej edycji „New York Timesa” grecki minister Janis Warufakis. Odnosił się do zapowiedzi nowego greckiego rządu, że dotychczasowa polityka oszczędnościowa nie będzie kontynuowana.
Reklama
Przed spotkaniem eurogrupy pewien optymizm wykazywał tylko francuski minister Michel Sapin, który wskazywał na konieczność wykonania jakiegoś kompromisowego gestu wobec Greków.
Ponieważ jego poszukiwanie zapewne będzie trwać aż do końca miesiąca, coraz bardziej uzasadnione staje się pisanie alternatywnych wersji wydarzeń. Wprawdzie oficjalnie Komisja Europejska przypomina, że unijne traktaty nie przewidują możliwości wyjścia przez jakiś kraj ze strefy euro (chyba że kraj zarazem zdecyduje się na opuszczenie UE), ale w trakcie kryzysu nieraz stosowane były rozwiązania pozatraktatowe, ustalane – ponad głowami Komisji – na szczytach przywódców państw. Zapewne i tym razem w razie potrzeby zostanie znalezione jakieś wyjście omijające traktaty, które co najwyżej zostaną później poprawione.
– Wyjście Grecji ze strefy euro prawdopodobnie odbędzie się na jeden z dwóch sposobów – albo będzie to „przypadkowa”, chaotyczna decyzja na skutek wycofywania kapitału z tego kraju (co oznaczałoby też jego bankructwo), albo zaplanowana, ale do ostatniej chwili trzymana w tajemnicy decyzja – napisali analitycy z banku Barclays.
Pierwszy ze scenariuszy nie jest niemożliwy – w ostatnich tygodniach Grecy na wszelki wypadek masowo wycofują pieniądze z banków, bo jeśli zostałaby przywrócona drachma, depozyty bankowe zostaną automatycznie zamienione na nową walutę, która zapewne szybko będzie tracić na wartości. W grudniu i styczniu z greckich banków wycofano 15 miliardów euro, czyli ok. 9 proc. depozytów, co powoduje, że rośnie obawa o płynność instytucji finansowych. Jeśli rozmowy o dalszej pomocy nie przyniosą efektu, greckim bankom w pewnym momencie zabraknie pieniędzy, szczególnie że nie będą już mogły liczyć na pomoc Europejskiego Banku Centralnego. WIĘCEJ NA TEN TEMAT>>>
Problemem w tej wersji jest to, że oznacza ona kompletny chaos dla Grecji. Wprowadzenie nowej waluty nie jest łatwą do przeprowadzenia operacją – trzeba ustalić kurs, wydrukować banknoty, a następnie je dostarczyć do bankomatów i przystosować wszelkie kasy do ich przyjmowania. Biorąc pod uwagę, że rząd Syrizy sprawuje władzę dopiero czwarty tydzień, jest mało prawdopodobne, by podjął jakieś zaawansowane kroki w tym kierunku.
Drugi scenariusz, czyli zaplanowane wyjście, pozwala uniknąć chaosu organizacyjnego, ale jeśli przygotowania byłyby prowadzone w tajemnicy, zamiana euro na drachmy na rachunkach bankowych oznaczałaby, że ci, którzy do tego czasu nie wycofają pieniędzy, stracą duży procent oszczędności. A to oznaczałoby utratę przez Syrizę zaufania społecznego, którym się teraz cieszy. Gdy poprzednio – w 2012 r. – rozważany był scenariusz wyjścia Grecji ze strefy euro, eksperci szacowali, że Ateny powinny ją przeprowadzić po zamknięciu w któryś piątek giełd w Stanach Zjednoczonych, a przed otwarciem w poniedziałek parkietów w Azji, tak aby zminimalizować nerwowe reakcje na rynkach. To dawałoby greckiemu rządowi niespełna 48 godzin, ale aby było możliwe, nowe banknoty powinny być już wydrukowane.
Zakładając, że operację wprowadzenia drachmy uda się przeprowadzić, powstaje pytanie, jak Grecja funkcjonowałaby z własną walutą. Pewne jest, że kurs drachmy szybko pójdzie w dół, bo zaufania do niej nie będą mieć ani inwestorzy, ani sami Grecy. Konsekwencją spadku kursu będzie dramatyczny wzrost greckiego zadłużenia (które już teraz jest bardzo duże), bo nadal byłoby ono denominowane w euro, ale zarabiać na jego spłatę Grecy musieliby w drachmach. To w praktyce oznaczałoby, że zwrot zaciągniętych długów byłby niemożliwy. Bardzo drogi stałby się także import towarów przez Grecję, co w przypadku niektórych grup produktów, jak lekarstwa, żywność, ropa naftowa czy inne surowce spowodowałoby, że warunki życia pogorszyłyby się jeszcze bardziej niż z powodu oszczędności wymuszonych w ramach programu uzgodnionego z Komisją Europejską, EBC i Międzynarodowym Funduszem Walutowym.
Inni przekonują jednak, że po początkowym załamaniu, dzięki wymuszonej w ten sposób poprawie konkurencyjności, do Grecji napływać zaczną inwestycje zagraniczne, dzięki niskim cenom będzie ona przeżywać boom turystyczny, a to w konsekwencji spowoduje tworzenie nowych miejsc pracy, wzrost eksportu, a z czasem też w górę pójdzie kurs drachmy. I to miałoby efekt uboczny: jeśli Grecja w ten sposób wyszłaby na prostą, w przyszłości inne zadłużone kraje mogą chcieć w ten sam sposób rozwiązywać swoje problemy i zamiast prowadzić odpowiedzialną politykę finansową, wybiorą drukowanie własnej waluty.