Pani Clinton, a także kilku innych demokratycznych polityków, w popłochu przekazała zebrane przez Normana Hsu pieniądze na cele dobroczynne.

Reklama

"Tym razem nasz system prześwietlania funduszy nie zadziałał. Od tej pory będziemy dużo bardziej czujni" - tłumaczyła się dziennikarzom faworytka w wyścigu po nominację Demokratów. W zeszłym tygodniu musiała oddać 23 tysiące dolarów - to cała suma pochodząca od nowojorskiego fundraisera, który przez wiele lat brylował na balach i konwencjach amerykańskich Demokratów.

56-letni Hsu nie tylko sam dotował polityków, ale też wyłuskiwał drobnych sponsorów, którzy za jego pośrednictwem przekazywali partii pieniądze. Od 2003 r. pozyskał w ten sposób prawie milion dolarów. Spora część tej sumy trafiła do Johna Kerry'ego, kandydata w wyborach prezydenckich w 2004 r. Hsu był także gwiazdą zespołu pani Clinton; w tym tygodniu, wspólnie z muzykiem Quincy Jonesem, miał poprowadzić wielką galę byłej Pierwszej Damy w Kalifornii. Zobowiązał się uzyskać dla niej 100 tys. dolarów.

Pierwsze znaki zapytania wokół legalności jego działań pojawiły się kilka dni temu. "Wall Street Journal" poinformował w ubiegły wtorek, że Departament Sprawiedliwości bada dotacje, jakie za pośrednictwem nowojorskiego biznesmena miała przekazać Demokratom zaprzyjaźniona z nim rodzina Paw z Daly City w Kalifornii. Żyjący w skromnym podmiejskim domku pan Paw, z zawodu listonosz, jego małżonka oraz czworo ich krewnych w ciągu dwóch lat podarowali różnym politykom Partii Demokratycznej aż 280 tysięcy dolarów. W takie bajki mało kto chciał wierzyć: śledztwo pokazuje, że było to klasyczne pranie brudnych dotacji.

Reklama

Szybko też wyszło na jaw, że sam Norman Hsu ma kryminalną przeszłość. W 1991 r. sąd w Kalifornii skazał go na 3 lata pozbawienia wolności za malwersacje, w wyniku których grupa inwestorów straciła prawie milion dolarów. Do więzienia nie poszedł. Dalsze jego losy są niejasne: policja długi czas przypuszczała, że uciekł do Hongkongu, podczas gdy on - nie zmieniając nazwiska - robił karierę wśród demokratów. Nie wiadomo, jak to się stało, że nikt nie skojarzył nazwiska głośnej postaci z sądowym uciekinierem.

Gdy Ameryka poznała ostatecznie przeszłość, kasjer pani Clinton nie miał wyboru - w miniony piątek oddał się w ręce władz w San Mateo w Kalifornii. Jednak jeszcze tego samego dnia wyszedł na wolność po wpłaceniu dwumilionowej kaucji.

Dla obozu byłej Pierwszej Damy skandal jest na razie tylko powodem zakłopotania. "Nie zaszkodzi jej kampanii, ale Republikanie mogą próbować wykorzystać tę sytuację, aby zdyskredytować kandydatkę" - mówi DZIENNIKOWI Ben Wattenberg z American Enterprise Institute.

Reklama

Przypomina, że Partia Demokratyczna grzmi na temat przejrzystego finansowania polityki oraz walki z korupcją. Sama Clinton też obiecuje uczciwą i otwartą kampanię, licząc, że wyborcy puszczą w niepamięć afery, jakie otaczały finanse jej męża, byłego prezydenta Billa Clintona w 1996 r. Za pośrednictwem pochodzących z Chin biznesmenów do kasy Demokratów trafiły miliony dolarów z krajów azjatyckich. Podejrzewano nawet, że stoją za tym komunistyczne władze w Pekinie, które usiłują wpływać na amerykańską politykę.

Zwolennicy Clinton podkreślają jednak, że nie ma żadnych dowodów, jakoby wiedziała o kryminalnym dorobku swojego czołowego fundraisera. "Fakt, że aferę ujawniono, a Clinton przyznała się do zaniedbań, może działać na jej korzyść. Pokazała, że jest gotowa walczyć z przekrętami finansowymi" - mówi DZIENNIKOWI David Dunn, amerykanista z uniwersytetu z Birmingham.

Podobnie jak Clinton postąpili zresztą inni demokratyczni politycy, którzy korzystali z usług Normana Hsu, w tym rywal byłej Pierwszej Damy w wyborach prezydenckich, Barack Obama; oddał on na cele charytatywne 7 tysięcy dolarów.

Tymczasem zdaniem wielu komentatorów kampania przed przyszłorocznymi wyborami jest szczególnie narażona na skandale finansowe. Będzie bowiem najdroższa w historii, a środki masowego przekazu liczą na krociowe zyski z przedwyborczych spotów. Wszyscy kandydaci są pod ogromną presją, by zdobyć jak najwięcej funduszy. To, czy pieniądze uzyskano zgodnie z prawem, schodzi nieraz na dalszy plan.