Wersja, którą Sołdatow przedstawił DZIENNIKOWI, wygląda jak scenariusz mrocznego thrillera. Pozwala również zrozumieć, dlaczego w feralnych dniach pod teatrem nie było wystarczającej liczby karetek, a w szpitalach nie wiedziano, jak zająć się uwolnionymi ludźmi. 130 ofiar zginęło otrutych gazem przez swoich "wyzwolicieli".

Reklama

"Szturm z założenia był misją straceńczą. Komandosi nie wierzyli, że wrócą żywi. Sztab kryzysowy nie wierzył, że ktokolwiek przeżyje. Szykowano się na zdetonowanie przez Czeczenów ładunków i wyciąganie spod gruzów teatru jedynie ciał" - mówi DZIENNIKOWI Sołdatow. Analityk zbudował swój scenariusz w oparciu o dziesiątki rozmów z oficerami specnazu, którzy szturmowali Dubrowkę. Wśród nich był płk Siergiej Szawrin - dowódca jednej z grup szturmowych. Sensacyjną wersję anonimowo potwierdziły również osoby ze sztabu kryzysowego.

"Żołnierze specnazu żegnali się ze sobą przed wejściem do teatru. Dosłownie. Nie wierzyli, że wrócą żywi. Nie wierzyli, że gaz obezwładniający, który wpuścili kanałami wentylacyjnymi, zadziała. Sądzili, że Czeczeni zdążą odpalić ładunki" - mówi Sołdatow. To nie koniec. Jak twierdzi, rozkaz o ataku wydano z powodów czysto ideologicznych. Za nadrzędną uznano zasadę nieprowadzenia rozmów z terrorystami. Świat nie mógł patrzeć na Rosję, która ugięła się przed zamachowcami. Bez względu na cenę.

Oprócz wersji Sołdatowa w rocznicę zajęcia Dubrowki wyszły na jaw inne równie sensacyjne fakty. Jak pisze rosyjska prasa, po szturmie nie przygotowano akcji ratunkowej w szpitalach, bo służby specjalne nie chciały ujawniać, jakiego gazu użyto przeciw Czeczenom. Tymczasem "cudowną bronią" miał być aerozol o nazwie Kołokoł I wymyślony w tajnych laboratoriach Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Oparta na opiatach substancja, której niewielka ilość może obezwładnić słonia, jest 10 tys. razy silniejsza niż morfina. Jednak jej użycie nie musi kończyć się śmiercią. Wystarczy w porę podać antidotum. Nie można było jednak tego uczynić, bo służby nie zaufały lekarzom i nie podzieliły się wiedzą na temat substancji.

Reklama

Lekarze ze szpitali, do których przywieziono zakładników, przyznają: pracowaliśmy zupełnie po omacku, nikt nie mówił nam, z czym właściwie mamy do czynienia. Co na to rosyjskie władze? Rzecznik Kremla jak mantrę powtarza oficjalny komunikat: "Wszystkie oddziały specjalne działały zgodnie z rosyjskimi przepisami i prawem międzynarodowym". Tylko tyle.

Zagadkę tajemniczego gazu rozwikłał dopiero Lew Fiodorow, który w czasie zimnej wojny pracował nad sowiecką bronią chemiczną. Naukowiec - dziś szef organizacji zajmującej się monitorowaniem sytuacji wokół posowieckich arsenałów chemicznych - pozbierał strzępy informacji o użytej substancji. To on wykazał, że gaz nie był wcale gazem, tylko aerozolem, on też odtajnił jego nazwę.

Zachodni chemicy, którzy również badali skład aerozolu, są zgodni: sama decyzja o jego użyciu nie była błędem. Gorzej z przygotowaniem detoksykacji. "To był chytry wyczyn" - mówił niedawno Thomas Zilker, toksykolog z Politechniki w Monachium, który zajmował się leczeniem dwóch Niemców poszkodowanych w czasie rosyjskiej operacji. "Gdyby lepiej przygotowano akcję ratunkową, mogło być mniej ofiar" - dodawał.

Reklama

Takie postawienie sprawy nie zadowala jednak rodzin ofiar Dubrowki. Pięć lat po zamachu żądają prawdy o tym, co właściwie wydarzyło się w ciągu trzech dni dramatu i kto podjął decyzję pozbawiającą życia ich bliskich. Dlaczego użyto gazu? Dlaczego nikogo nie ukarano? Dlaczego władza uznała, że prestiż państwa wart jest więcej niż życie jego obywateli? Pytań wciąż jest więcej niż odpowiedzi.


Trzy dni dramatu


23 X 2002 r. czeczeńskie 42-osobowe komando (w tym kobiety) pod dowództwem Mowsara Barajewa zajęło teatr na Dubrowce w czasie popularnego musicalu Nord-Ost. W budynku znajdowały się wówczas 992 osoby. W ogólnym zamieszaniu kilkudziesięciu widzom udało się uciec i ostatecznie zakładnikami stało się 850 osób. Komando od razu żądało wycofania wojsk rosyjskich z Czeczenii.

24 X 2002 r. negocjatorzy rosyjscy zaoferowali zamachowcom zorganizowanie wyjazdu do dowolnie wybranego kraju. Terroryści odrzucili ofertę i zażądali, by pośrednikami w prowadzeniu rozmów byli przedstawiciele Czerwonego Krzyża lub organizacji Lekarze bez Granic. Tego dnia zwolnili 39 zakładników.

26 X 2002 r. sztab antykryzysowy podjął decyzję o szturmie. W akcję zaangażowano najlepsze oddziały podlegające pod Centrum Operacji Specjalnych FSB: w tym żołnierzy dawnej Alfy i Wympiełu. Komandosi około piątej nad ranem przez kanały wentylacyjne wpuścili do teatru gaz, a następnie wdarli się do środka budynku. Weszli przez klub dla gejów, który znajdował się pod budynkiem. Natychmiast rozpętała się strzelanina, a następnie chaotyczna akcja ewakuacyjna. W sumie zginęło 130 zakładników; większość z nich zatruła się gazem. Zabito również wszystkich zamachowców.

Igor Trunow, adwokat ofiar zamachu na Dubrowce

Minęło 5 lat, a szanse na ujawnienie prawdy w sprawie Dubrowki maleją z dnia na dzień. Śledztwo wciąż nie odpowiedziało na podstawowe pytania: kto był organizatorem, kto przestępcą, kto z odpowiedzialnych osób nie wypełnił swoich zadań. Dlaczego państwo odmawia informacji na temat gazu, którego użyto na Dubrowce? Jeśli, jak twierdzą, gaz nie był szkodliwy, to dlaczego państwo odmawia informacji na temat jego składu chemicznego? Te informacje, podobnie jak całe śledztwo, powinny być jawne i przejrzyste, a wiele rzeczy jest przed nami ukrywanych. Naszym głównym zarzutem jest brak śledztwa w sprawie śmierci 130 zakładników. Prokuratura bada sprawę zamachu terrorystycznego, ale nie zajęła się niewinnymi ofiarami. Ci ludzie nie zginęli na skutek ataku terrorystów, ale z powodu nieprawidłowo przeprowadzonej akcji ratunkowej. Nie zgadzamy się z treścią memorandum, wysłanym przez rosyjskie władze do Trybynału w Strasburgu. Znalazło się w nim mnóstwo informacji niezgodnych z materiałami śledztwa. To ewidentny przykład manipulacji danymi, która ma na celu usprawiedliwienie działań służb specjalnych i lekarzy, użycie śmiertelnej siły.

Jakub Kumoch - zastępca szefa działu świat w DZIENNIKU
Zapamiętam ten dzień do końca życia. W sobotę, 26 października 2002 roku, obchodziłem po raz kolejny budynek zdobytego teatru na Dubrowce, wejścia do pobliskich ulic były poblokowane. Byłem wtedy korespondentem PAP w Moskwie. Jak wszyscy dziennikarze miałem za sobą ponad 50 godzin na nogach. Był szok. Gdy w środę 23 października nastąpił zamach, byłem przekonany, że czekają nas tygodnie kryzysu. W pamięci miałem tylko jeden podobny incydent - atak na japońską ambasadę w Limie, gdzie setki zakładników trzymanych przez lewackich terrorystów miały spędzić cztery miesiące. I tu i tam w rękach terrorystów byli ludzie, masa ludzi. Byłem przekonany, że Rosja nie jest gorsza od Peru i że będzie ich ratować. Pierwsza wiadomość o wyzwoleniu Dubrowki pokazała mi w sobotę rano, że byłem w błędzie. Zakładnicy odbici, lider terrorystów Mowsar Barajew nie żyje. A potem był rzeczywisty podziw dla Rosjan. - Po raz pierwszy coś im się wreszcie udało - mówił jeden z dziennikarzy. Potem ktoś powiedział, że użyto gazu, potem, że zakładnicy masowo umierają. Po południu staliśmy przed szpitalem wśród rodzin ofiar. Ktoś szlochał, ktoś pokazywał zdjęcia. Rosyjski sukces rozpływał się we mgle. A potem była reszta. W poniedziałek - pierwsze gazety. Zapamiętałem jeden komentarz. Szedł w zaparte, mówił, że ci, którzy uważają, że akcję przeprowadzono źle, stoją po stronie terrorystów. I zapamiętałem passus o użytym gazie: To był gaz-wyzwoliciel.