"Rosyjskie bazy wojskowe przestały funkcjonować na gruzińskiej ziemi" - zapewniał dowódca wojsk na Kaukazie gen. Andriej Popow. "To wielki dzień dla mojego kraju" - mówił wiceminister obrony Gruzji Batu Kutelia. Ostatnia grupa rosyjskich żołnierzy przekroczy gruzińsko-rosyjską granicę pod koniec listopada. Sprzęt wyjedzie jeszcze dziś. Pierwszego grudnia władze w Tbilisi przejmą formalną kontrolę nad bazą.

Reklama

Decyzje w sprawie opuszczenia Batumi zapadły, gdy w Gruzji obowiązuje stan wyjątkowy, a prezydent Micheil Saakaszwili oskarża Kreml o mieszanie się w wewnętrzne sprawy jego kraju. Sygnał z Moskwy jest więc jasny: nie mamy z tym nic wspólnego, przeciwnie - wycofujemy się, bo pragniemy pokoju. "Rosyjscy żołnierze nie mogli dłużej pozostawać w tym kraju. Groziły im prowokacje, zaczepki, oczernianie, naciski" - przekonuje w rozmowie z DZIENNIKIEM rosyjski analityk Michaił Aleksandrow z Instytutu Państw WNP.

Zachodni analitycy nie podzielają tego zdania. Podkreślają, że gruzińskie rządy domagały się zlikwidowania rosyjskich baz od uzyskania przez kraj niepodległości. Więc dlaczego teraz? "Wyjazd żołnierzy ma związek z negocjacjami w sprawie amerykańskiej tarczy antyrakietowej" - mówi DZIENNIKOWI Jurij Fiodorow z brytyjskiego ośrodka analitycznego Chatham House. "To jasny sygnał ze strony Rosji: my poszliśmy na ustępstwa, teraz pora na Zachód" - tłumaczy.

Zaraz po ogłoszeniu decyzji o wycofaniu Rosjanie zaczęli wylewać żale na Gruzinów. Szef sztabu Jurij Bałujewski narzekał, że budżet obronny Tbilisi jest zbyt duży i wynosi, jak podkreślał, aż 820 milionów dolarów rocznie. "Kto i dlaczego pomaga Gruzji?" - pytał retorycznie. "Nie chciałbym tego mówić na głos, ale komuś zależy na pogorszeniu sytuacji na naszej południowej granicy" - dodawał. Te słowa miały jeszcze wzmocnić efekt dobrej i pragnącej stabilizacji Rosji i złych, bliżej nieokreślonych wichrzycieli - ze wskazaniem na Zachód, a szczególnie Stany Zjednoczone.

Reklama

Bałujewski zapomniał, że jeszcze niedawno baza w Batumi była symbolem rosyjskich prób ujarzmienia Gruzji. Gdy w 2004 roku Saakaszwili walczył z nieposłusznym Tbilisi adżarskim możnowładcą Asłanem Abaszydze, w bazie numer 1 czarnomorskiego kurortu swoje silniki grzały rosyjskie czołgi T-72. Nad Kaukazem zawisła groźba wojny. Ostatecznie Abaszydze ustąpił, czołgi nie wyjechały, a baza pozostała.

Teraz Kreml najwyraźniej uznał, że więcej ugra dzięki jej zlikwidowaniu. Tbilisi zdaje sobie z tego sprawę i przekonuje świat, że intencje Rosji wcale nie są takie szlachetne. Na dzień przed ujawnieniem decyzji o opuszczeniu Batumi jeden z gruzińskich ministrów Dawid Bakradze ogłosił: Rosjanie po cichu przerzucają do Gruzji wojska, głównie żołnierzy narodowości czeczeńskiej, ich celem ma być sianie zamętu i przygotowywanie prowokacji.

Ministrowi wtórował sam prezydent Saakaszwili. Ujawnił nawet swoją rozmowę z Władimirem Putinem z ubiegłego roku. Rosyjski prezydent miał wówczas zapewnić, że "urządzi Gruzji w Abchazji drugi Cypr". W 1974 roku tureckie wojska zajęły północną część wyspy, tworząc z niej podległe Ankarze państwo.

Niezależnie od tego, jak dalej potoczą się losy rosyjskiego zaangażowania na Zakaukaziu, jedno jest pewne: Kreml umiejętnie wybrał moment, by ogłosić światu, że wychodzi z Gruzji. Teraz w zamian będzie oczekiwał ustępstw w sprawie tarczy. Jeśli ich nie otrzyma, postraszy "asymetryczną odpowiedzią" - czyli rakietami Iskander na Białorusi.