W Ameryce każde dziecko wie, że Republikanie to partia bogaczy oraz wielkiego biznesu. Czy zatem ich oponenci to ugrupowanie biedaków? Wręcz przeciwnie! Demokratom nigdy jeszcze nie powodziło się lepiej. "Ta partia znalazła się w najlepszym z możliwych układów. Dostaje pieniądze od bogatych, a głosy od biednych" - mówi DZIENNIKOWI David Mayhew, politolog z uniwersytetu Yale. Pochylający się nad losem amerykańskich najuboższych Hillary Clinton oraz Barack Obama dostali już od swoich zwolenników po 90 i 80 mln dolarów. Najsprawniejsi republikańscy ciułacze - Mitt Romney i Rudolf Giuliani - pozostają za nimi daleko w tyle. Pierwszy z nich zebrał "zaledwie" 62, a drugi 47 mln dolarów.

Reklama

Eksperci są zgodni: wojenne kłopoty prezydenta George’a Busha oraz osłabienie Republikanów w ostatnich dwóch latach sprawiły, że wielki biznes zwrócił się ku Demokratom. "Bogacze czynią to z czystej kalkulacji. Skoro polityka Busha przyniosła im szkody, teraz chcą współpracować z tymi, którzy obiecują im te szkody wynagrodzić" - mówi nam Clyde Wilcox, autor książek na temat wyborców.

Na zmniejszenie różnic majątkowych między Republikanami a Demokratami ma też wpływ zmiana postawy prawicy religijnej, która zapewniła Bushowi zwycięstwo w wyborach w 2004 r. Nie przechodzi ona co prawda na stronę Partii Demokratycznej, ale nie jest już tak hojna dla Republikanów, oskarżając ich o zdradę wartości. "Dla nich konserwatysta nie zgadza się na ateizm, aborcję i małżeństwa gejów" - mówi DZIENNIKOWI David Mayhew. A wśród republikańskich kandydatów takie ciągoty ma choćby lider sondaży poparcia Rudy Giuliani. Nic dziwnego, że pobożni chrześcijanie nie chcą wspierać jego kampanii.

Jednak oprócz taktycznego podbierania hojnych ofiarodawców konserwatystom Demokraci zdołali pozyskać własnych ideologicznych zwolenników wśród bogaczy. Typowi proliberalni krezusi wywodzą się z sektora elektroniczno-informatycznego w Dolinie Krzemowej. Już od lat 90. ubiegłego wieku jak grzyby po deszczu wyrastają tam nowe finansowe imperia, stworzone przez młodych ludzi o liberalnych poglądach świeżo z uniwersyteckich kampusów.

Reklama

Osobiste zabiegi prezydenta Clintona, by zaprzyjaźnić się z Hollywood zapoczątkowały też wśród producentów i aktorów trwającą do dziś modę na sponsoring Demokratów. Poprawił się status majątkowy lekarzy, dziennikarzy, konsultantów, a zwłaszcza adwokatów, którzy od lat stanowią tradycyjną bazę Demokratów.

Wreszcie zastrzyki solidnej gotówki po raz pierwszy w historii USA zaczęły płynąć w stronę lewicy ze strony spadkobierców rodzinnych fortun. "To generacja, która została ustawiona na całe życie dzięki kontom rodziców, ale w imię walki o sprawiedliwość na świecie przyjęła pacyfistyczne i prospołeczne poglądy" - wyjaśnia DZIENNIKOWI Peter Schweizer, analityk prezydencki i były konsultant polityczny sieci NBC.

Obrońcy biednych Latynosów lub Czarnych wcale nie dzielą zatem niedoli ze swymi wyborcami, ale nie muszą martwić się o utratę głosów. Robotnicy i samotne matki nie przeniosą przecież poparcia na Republikanów, bo to przecież tłuste rekiny kapitalizmu.