Lockheed Martin, Boeing, Northrop Grumman i General Dynamics wpłacili do dzisiaj na konto Hilary Clinton ponad połowę tego, co przekazali wszystkim kandydatom demokratycznym i dwa razy tyle, ile ofiarowali Republikanom.

W ślad za tym idą świetne kontakty z armią - żaden z kandydatów nie posiada tak dobrych układów z Pentagonem jak była pierwsza dama. Gdyby wybór prezydenta należał do generałów, Hillary Clinton już dziś mogłaby rozpocząć przeprowadzkę się do Białego Domu.

Reklama

Sukces kończącej dzisiaj 60 lat kandydatki jest jeszcze większy, jeśli wziąć pod uwagę, że w latach 1993-2001, gdy rządził jej mąż Bill Clinton, stosunki demokratycznej administracji ze środowiskiem wojskowych były chłodne.

"Hillary jest wyśmienitym strategiem i uczciwie zapracowała na poparcie. Dużą rolę odgrywa jednak perspektywiczne myślenie, z jakiego słyną militaryści. Wspierają Hillary, bo chcą zawczasu przygotować sobie dobry grunt pod współpracę z kandydatem, który ich zdaniem posiada największe szanse na przejęcie władzy w Białym Domu" - mówi DZIENNIKOWI Thomas Edsall, analityk polityczny CNN i autor wielu książek z dziedziny polityki i wyborów.

Reklama

Początek "przyjaźni" między Hillary a kluczowymi militarystami rozpoczął się jeszcze w czasach, gdy ubiegała się o mandat senatora Nowego Jorku. U progu swej niezależnej kariery postanowiła naprawić błędy, jakie popełnił jej mąż. Bill Clinton zasłynął swego czasu z ignorancji i niewiedzy na tematy militarne oraz konfliktu z szefami armii na tle redukcji sił zbrojnych po zakończeniu zimnej wojny. Po Pentagonie krążyły dowcipy o tym, że prezydent, który kiedyś uczestniczył w protestach przeciwko wojnie w Wietnamie, nie umie nawet porządnie zasalutować. Nic dziwnego, że wysiłki Hillary, by odbudować zaufanie militarystów do nazwiska Clinton prasa nazwała nauką salutowania.

Hillary nie poprzestała jednak na tej umiejętności. Już w roku 2002 roku wywalczyła sobie miejsce w senackiej komisji sił zbrojnych. Sytuację w Iraku i Afganistanie oceniała osobiście podczas kilkakrotnych podróży w tamte rejony świata.

Jako głównodowodząca chce umocnić i zmodernizować armię. Jej kandydaturę na prezydenta popiera sam generał Wesley Clark, były dowódca wojsk NATO w Kosowie. Hillary nie wyklucza zaś, że zaprosi generała Clarka do objęcia roli wiceprezydenta w jej gabinecie. Nie bez wpływu na jej dobre relacje z wojskiem na pewno pozostaje to, iż komentując zaangażowanie USA w Iraku, Hillary krytykuje wyłącznie prezydenta Busha i Republikanów, nigdy zaś żołnierzy, dowódców czy militarne zaplecze.

Reklama

"Większość polityków jest z gruntu naiwna i absolutnie nie rozumie, co to znaczy brać udział w wojnie. Senator Clinton słucha, co mamy do powiedzenia i nie odrzuca naszych porad" - wypowiadał się o niej jeden z czołowych militarystów USA, generał John Batiste.

Do kręgu bliskich znajomych Hillary Clinton należą dzisiaj David Petraeus, szef amerykańskich sił zbrojnych w Iraku, William Fallon, dowódca sztabu centralnego na Irak i Afganistan, a ostatnio także James Conway, dowódca Piechoty Morskiej. Późną wiosną tego roku Hillary Clinton jako jedyna z prezydenckich kandydatów była honorowym gościem prestiżowych obchodów wojskowych "Sunset Parade" przy pomniku Pamięci Piechoty Morskiej w Waszyngtonie.

Sektor militarny ma powody, by przypochlebiać się Hillary, nie tylko jednak ze względu na jej koneksje we wpływowych kręgach. Hillary co i raz wzmiankuje, że jako prezydent nie wykluczy ataku na irańskie fabryki atomowe, zwiększy nakłady na globalną walkę z Al-Kaidą, a jako stronniczka Izraela, również i w tym rejonie, w razie potrzeby, nie zawaha się użyć siły. "Realizacja tych planów oznacza dostatnie życie dla wojska i jego zaopatrzeniowców. Choć demokratka, Hillary po prostu dobrze reprezentuje ich interesy" - wyjaśnia Thomas Edsall.