Według gazety, Bill Clinton załatwił swojemu koledze Frankowi Giustrze lukratywny kontrakt w Kazachstanie, a dyktatorowi środkowoazjatyckiego kraju zapłacił poparciem jego starań o władzę nad OBWE. Sprawa byłaby zwykłym skandalem, gdyby nie to, że biznesmen wkrótce przekazał fundacji Clintona ponad 30 mln dol.

Reklama

W opublikowanym wczoraj artykule gazeta twierdzi, że do spotkania całej trójki w kazachskiej Ałma Acie doszło we wrześniu 2005 roku. Giustra i Clinton zostali przyjęci w prezydenckim pałacu podczas zorganizowanej naprędce wizyty, której oficjalnym celem było ogłoszenie nowego programu zwalczania AIDS.

Nie przeszkadzało mu, że kraj jego rozmówcy uważany jest za jednego z liderów światowej korupcji, a Freedom House, organizacja zajmująca się monitoringiem demokracji, zalicza Nazarbajewa do jednego z bardziej represyjnych dyktatorów na świecie.

O spotkaniu, które już wtedy wywołało w Ameryce niesmak, nie zdążono zapomnieć, gdy niecałe dwa dni później UrAsia, firma należąca o Giustry, podpisała wstępne umowy na udział w wydobyciu uranu w trzech kazaskich kopalniach. "To był zagadkowy wybór" - mówił później Gene Clark, szef "Trade Tech", pisma zajmującego się przemysłem uranowym. UrAsia powstała bowiem niecały rok wcześniej, a o ten sam kontrakt od wielu lat zabiegały również inne firmy, w tym największe na świecie kompanie uranowe. Umowa ta, która zszokowała przemysł wydobywczy, sprawiła że niewielki biznes Giustry stał się jednym z największych producentów uranu na świecie, a sam Kanadyjczyk wzbogacił się o miliony dolarów.

Reklama

W międzyczasie okazało się, że Clinton i Giustra, którzy poznali się na balu charytatywnym, mają doskonałe stosunki towarzyskie. Kanadyjski biznesmen jest np. zapalonym trębaczem i umawia się z Clintonem, miłośnikiem saksofonu, na wspólne granie. Giustra, który również należy do zarządu charytatywnej organizacji byłego prezydenta, obiecywał przekazać dalsze 100 mln dol. na jej działalność. Nie wiadomo, czy doszło do kolejnych przelewów.

"Wszystko zależy od tego, czy jej największy rywal Barack Obama postanowi rozegrać tę kartę, czy też będzie wolał nie angażować się w negatywną kampanię wyborczą" - mówi DZIENNIKOWI Peter Beinart z Council on Foreign Relations.

Do ataku na Clintonów zachęca go coś jeszcze: artykuł oskarżający potencjalnego pierwszego męża pojawił się w "New York Timesie", gazecie, która poparła senator z Nowego Jorku. Trudno więc oskarżyć ją o stronniczość, znakomicie się do tego nadaje.

Reklama

MARIUSZ JANIK: Czy udział Billa Clintona w interesach jego przyjaciela w Kazachstanie wpłynie na kampanię prezydencką Hillary Clinton?
JAMES BOWMAN: Zdecydowanie może wpłynąć. Demokraci, którzy niepokoją się o wynik ostatecznego wyborczego starcia z Republikanami, mogą uznać, że Hillary będzie źródłem zbyt wielu kłopotów w trakcie dalszej kampanii. W efekcie zaczną przechodzić do obozu Baracka Obamy. I to on może się okazać zwycięzcą prawyborów. Przekonamy się już za kilka dni, w superwtorek.

A jak zareagują na tę sprawę wyborcy, którzy mieliby ewentualnie głosować na Hillary Clinton?
Są w Stanach Zjednoczonych ludzie, którzy tak czy inaczej usprawiedliwiają i będą usprawiedliwiać zachowania Clintonów. Są wyborcy, którzy niechętnie zagłosują na Hillary Clinton, jeżeli będzie ona reprezentować Demokratów. Są wreszcie tacy, którzy zniechęceni tymi aferami i zachowaniami "w stylu Clinton" nie zagłosują lub zagłosują na jej przeciwnika. Generalnie jednak wśród nich przeważają ci pierwsi - ludzie, dla których popieranie Clintonów stało się przyzwyczajeniem.

Nawet jeżeli Bill Clinton wziął udział w prawdopodobnie całkowicie nieetycznej transakcji?
Były prezydent dokładnie nauczył się, jak balansować na granicy nieetycznego i etycznego zachowania. Nauczył się zabezpieczać. On więc wyjdzie zapewne z całej tej afery bez większego uszczerbku. Natomiast jego zwolennicy już dawno nauczyli się przymykać oko na jego wyskoki.

Mówi pan, jakby było normą, że byli prezydenci Stanów Zjednoczonych angażują się w interesy przyjaciół?
Nie - to jak powiedziałem "Clinton style". Nie znam podobnych przypadków. Oczywiście, niektórzy z byłych prezydentów mają swoje fundacje: jak Jimmy Carter czy Gerald Ford. Jak wszyscy poszukują oni sponsorów. Prawdopodobnie jednak nie w taki sposób.

Czy było to postępowanie zgodne ze standardami amerykańskiej polityki?
Kultura amerykańska jest kulturą prawa. Jeżeli czyjeś działanie nie narusza obowiązujących przepisów prawnych, to jest to działanie dozwolone.

Clinton nie poniesie zatem odpowiedzialności karnej?
Nie. Udział Billa Clintona w zawieraniu przez kogoś jakichś umów nie jest przestępstwem. Podobnie jak nie są nim wysoko opłacane wystąpienia na wszelkie okazje, z których Clinton uczynił niemal przemysł i które są szeroko krytykowane. To, co opisał "New York Times", to swoista przysługa za przysługę. Tyle że to nie jest wbrew prawu. Co więcej, Clinton sam nie wzbogacił się na swoim pośrednictwie. Dlatego z prawnego punktu widzenia byłemu prezydentowi prawdopodobnie nic nie grozi. Z politycznego zapewne też nic - on postępuje w sposób, jaki został opisany w „New York Timesie”, od dłuższego czasu.

James Bowman, ekspert Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie