Najostrzej Komisja krytykuje Bułgarów. "Instytucje i procedury antykorupcyjne wyglądają dobrze tylko na papierze. W rzeczywistości wydawaniu unijnej pomocy towarzyszy powszechna korupcja, a często powiązania najwyższych urzędników ze światem przestępczym" - czytamy w opracowaniu "O zarządzaniu funduszami unijnymi w Rumunii i Bułgarii", którego fragmenty przeciekły do gazet. Jego autorzy ostrzegają, że w bogatszych krajach Unii, które finansują pomoc dla Bułgarii, "narasta w związku z tym frustracja i zniecierpliwienie". Niewiele lepiej wypada ocena sąsiedniej Rumunii. "Start był dobry, ale walka z łapownictwem szybko się skończyła" - ocenia sytuację KE.

Reklama

Według Brukseli głównym problemem Rumunów i Bułgarów są dziś afery korupcyjne na wysokim szczeblu, które w ostatnich miesiącach wstrząsały życiem politycznym obu krajów. Choćby w lutym premier Bułgarii Siergiej Staniszew musiał zdymisjonować szefa krajowej agencji drogowej, który był odpowiedzialny za rozbudowę tamtejszych autostrad. Wyszło bowiem na jaw, że przetargi na unijną pomoc wygrywała zwykle firma należąca do... jego brata. W ten sposób zniknęło ponad 60 mln euro, a nowe drogi oczywiście nie powstały. "Niestety po wstąpieniu do UE w dziedzinie zwalczania korupcji oba kraje zdecydowanie obniżyły loty" - zżyma się Komisja. Jednym z najjaskrawszych przykładów zatrzymania czy wręcz cofania się antykorupcyjnych reform jest zdymisjonowanie tuż po akcesji do UE rumuńskiej minister sprawiedliwości Moniki Macovei, która była głównym rzecznikiem radykalnej rozprawy z korupcją i wielu nieuczciwym VIP-om mocno zaszła za skórę. W obu krajach nie skazano także jak na razie nawet jednego z wielu oskarżonych o korupcję urzędników.

Mimo druzgocących wniosków i grożenia palcem Komisja nie zdecydowała się wszakże na rozważane pierwotnie obcięcie idących w miliardy funduszy strukturalnych dla obu najnowszych członków, a jedynie cofnięcie części pieniędzy z funduszy przedakcesyjnych. "Nie pomniejszając skali problemu, zdecydowaliśmy się, że w tym momencie bardziej niż kara przyda się Bułgarom oraz Rumunom pomoc i mocne upomnienie" - tłumaczy Bruksela, dając do zrozumienia, że jej cierpliwość się wyczerpuje i jest to ostatnie ostrzeżenie dla obu krajów.

Jednak zdaniem wielu obserwatorów dotychczasowa pobłażliwość jest również przejawem bezradności Brukseli, która przyjęła do Unii kraje niegotowe na taki skok cywilizacyjny, a teraz ma z nimi realny problem. "Nie ma co ukrywać, że ostatnie miejsca Rumunii i Bułgarii na listach najbardziej skorumpowanych krajów UE nie są jakimś spiskiem brukselskich biurokratów, lecz szczerą prawdą. Unia przyjęła nas mocno na wyrost, i to niestety widać" - przyznaje w rozmowie z DZIENNIKIEM Andrea Nastasi z bukaresztańskiego oddziału Transparency International, międzynarodowej organizacji zajmującej się monitorowaniem i zwalczaniem korupcji.

Reklama