"Przez ten tydzień słuchałam was i dzięki temu odnalazłam swój własny głos" - mówiła w Manchester otoczona tłumem swych zwolenników Hillary Clinton. Chwilę wcześniej uściskała męża, który w ostatnich dniach swoją popularnością byłego prezydenta ocieplał jej kampanię, oraz córkę Chelsea. "Dzięki New Hampshire wróciłam" - triumfowała wyraźnie rozluźniona nowojorska senator.

Reklama

Wraz z szerokim uśmiechem, jaki zagościł wczoraj na twarzy Clinton, oblicze jej głównego rywala w obozie Demokratów straciło niedawny blask. "Chciałbym pogratulować senator Clinton, która ciężko wywalczyła tu zwycięstwo. Wykonała gigantyczną pracę, za co należą się jej oklaski" - mówił 46-letni senator do swoich zwolenników. Jednak odzew był mizerny - przez halę przebiegł niemrawy aplauz - bo ostatnie sondaże sugerowały, że Obama znokautuje byłą Pierwszą Damę.

"Obama niczym wielkim się do tej pory nie wykazał, na pewno nie na polu wielkiej polityki. Z kolei John Edwards (były senator z Północnej Karoliny) obiecuje gruszki na wierzbie" - mówi DZIENNIKOWI Al Demers, demokrata z Lancaster na północy stanu. Dla niego wygrana 60-letniej Clinton to oczywistość, jednak jeszcze kilka godzin wcześniej niemal wszyscy komentatorzy a także tak poważane telewizje, jak CNN czy BBC wieszczyli jej porażkę.

"Otrząsamy się z szoku, przecież jeszcze wczoraj prowadził w sondażach. Jedno jest pewne, mamy do czynienia z wyborami, które są absolutnie nieprzewidywalne, co oznacza, że ich temperatura będzie się tylko podnosić" - mówi DZIENNIKOWI Jennifer Lucas, politolog z Saint Anselm College w amerykańskim Manchester.

Reklama

W New Hampshire kandydaci zdawali sobie sprawę, że szalę zwycięstwa można przechylić na swoją korzyść jeszcze w ostatniej chwili. Dlatego niemal do momentu rozpoczęcia prawyborów wzdłuż i wszerz objeżdżali niewielki stan. Czasami dochodziło do zabawnych sytuacji, tak jak w Hanover, gdy na dziedzińcu zabytkowego Dartmouth College jednocześnie pojawiły się wyborcze autobusy Obamy, Clintonów a także republikanina Johna McCaina.

Po spotkaniach z młodzieżą najwięcej owacji uzyskał czarnoskóry senator z Illinois - gdyby nie drużyna ochroniarzy, która od wygranej w Iowa strzeże swego chlebodawcy ze wzmożoną czujnością, młodzi demokraci porwaliby swego ulubieńca na ręce. "Obama ma wizję, kompetencje i polityczną charyzmę. Stoimy tu za nim murem" - przekonywał Mike Heslin, przewodniczący studenckiego koła demokratów.

Kilkanaście godzin później entuzjazm obamowców przygasł, gdy okazało się, że Clinton rzutem na taśmę zdołała przeciągnąć na swoją stronę większość przychylnych demokratom kobiet oraz osoby starsze i w efekcie uzyskać 39–procentowy wynik.

Reklama

"Te wybory pokazują, że coś się w Ameryce dzieje, że możemy pchnąć nasz kraj na nowe tory" - mówił uspokajająco do swoich zwolenników Obama i zapewniał, że jeszcze wiele może się wydarzyć, bo w tym roku mobilizacja Amerykanów jest rzeczywiście nadzwyczajna. Podobnie jak w Iowa, także w New Hampshire frekwencja była rekordowa - na prawyborcze spotkania poszło ponad pół miliona ludzi, czyli prawie... połowa stanu.

Teraz nadchodzi dla polityków krótki czas refleksji - dla Obamy to pora na zastanowienie, czy szafowanie na prawo i lewo hasłami "zmiana” i "nadzieja” wystarczy, by wprowadzić się do Białego Domu jako pierwszy czarnoskóry prezydent USA. Dla Clinton to moment triumfu – mozolne próby ocieplenia jej surowego, nieprzystępnego wizerunku – jak prawie uroniona łza podczas spotkania w kawiarni w Portsmouth.

"Ale o jej zwycięstwie zadecydowała także specyfika New Hampshire, gdzie mieszka stary demokratyczny elektorat, któremu nie przeszkadza bynajmniej to, że Hillary jest żoną Billa, za to drażni gadanina Obamy, że nie należy do elity. Tam po prostu było jej łatwiej wygrać" - mówi Jon Herbert, amerykanista z Keele University.

Prezydencki wyścig dopiero się rozkręca. Następne prawybory już za niespełna tydzień w Michigan, a potem w Nevadzie i Północnej Karolinie, gdzie potężny, czarny, demokratyczny elektorat niemal na pewno wskaże na Baracka Obamę. A wówczas w oczach Hillary Clinton znowu mogą pojawić się łzy.

Clinton musi jeszcze popracować nas szczegółami swoich planów - William Galston (doradca byłego przeydenta Billa Clintona)

Patrzmy z wielką uwagą na wygraną kandydatki Partii Demokratycznej Hillary Clinton w New Hampshire, bo prawybory w tym stanie mają ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu kampanii prezydenckiej w USA. Ich wynik pozwala z dużą dozą dokładności przewidzieć, który z kandydatów obu partii - Demokratycznej i Republikańskiej - do Białego Domu ma największe szanse na nominację prezydencką.

Jeżeli kogoś jeszcze dziwi, dlaczego prawybory w tak maleńkim liczebnie stanie śledzone są z taką wielką uwagą nie tylko w Ameryce, ale również na całym świecie, to powinien sięgnąć do pierwszego z brzegu podręcznika historii USA i policzyć, ilu kandydatów, którzy wygrali w New Hampshire, zasiadło później na fotelu w Białym Domu. To wymowne dane.

Na razie nie zaryzykowałbym jeszcze stwierdzenia, że popierając kandydaturę demokratki Clinton i republikanina Johna McCaina, mieszkańcy New Hampshire wskazali na kandydatów, którzy otrzymają nominację swej partii, ale z pewnością przetarli im szlak przed prawyborami w pozostałych częściach kraju, wskazali, komu warto się przyjrzeć bliżej, a kto jest tylko chwilowym błyskiem na wyborczym firmamencie. Bo New Hampshire jest wprawdzie bardzo małym stanem, lecz ma opinię eksperta, który zna się na polityce. Dlatego reszta Ameryki traktuje jego wybory z wielkim szacunkiem.

W tym roku wynik z New Hampshire odegra w listopadowych wyborach prezydenckich rolę nawet większą niż zazwyczaj, bo zarówno po stronie republikańskiej, jak i demokratycznej rywalizacja jest niebywale zacięta, kandydaci są silni, a spraw do naprawienia w kraju wyjątkowo wiele. Jednocześnie wśród kandydatów nie ma żadnego naturalnego "lidera”, za którego zazwyczaj uważa się urzędującego wiceprezydenta.

Wtorkowa wygrana Hillary Clinton w prawyborach czyni sytuację w obozie demokratycznym bardziej przejrzystą, choć bynajmniej nie oznacza jeszcze, że była pierwsza dama może spocząć na laurach. Clinton powinna teraz mocno popracować nad szczegółami swoich planów dotyczących sposobu, w jaki chce przewodzić Ameryce, i zastanowić się, jakie konkretnie ma ku temu predyspozycje. Amerykanie wciąż bowiem nie są do końca przekonani, że doświadczenia z przeszłości, z czasów, gdy prezydentem USA był jej mąż Bill Clinton, rzeczywiście pomogą jej w rządzeniu państwem. Wcale też nie są przekonani, że pani Clinton rzeczywiście byłaby lepszym szefem państwa niż Barack Obama.

W tej chwili w amerykańskich mediach nasilają się spekulacje, czy Hillary Clinton zdecyduje się wprowadzić do swojej kampanii wątek płci, czego do tej pory unikała. Ja osobiście uważam, że jeżeli to uczyni, popełni wielki błąd. Zarówno ona, jak i Barack Obama funkcjonowali do tej pory z dala od etykietek "pierwsza pani prezydent” oraz "pierwszy czarnoskóry prezydent” i bardzo dobrze na tym wychodzili.

McCain jest ratunkiem dla Republikanów - Wynton Hall z Instytutu Hoovera

Zwycięstwo Johna McCaina w prawyborach w New Hampshire oznacza nowy zastrzyk energii dla jego kampanii, która do tej pory była dosyć mizerna, ale ma również znaczenie dla całej Partii Republikańskiej (Grand Old Party). GOP jest bowiem wciąż zagubiona, a jej elektorat rozbity i poszukujący lidera, wokół którego mógłby się na nowo zjednoczyć. Czy prawie 40-procentowe poparcie, jakie McCain otrzymał w New Hampshire, oznacza, że to on jest właśnie tym oczekiwanym kandydatem-wybawcą?

Tego jeszcze nie wiemy, ale ten wynik z pewnością oznacza, że wyborcy Partii Republikańskiej wybaczyli McCainowi już to, że zajął "wywrotowe” stanowisko w sprawie nielegalnych imigrantów, popierając pomysł prezydenta George’a Busha (przygotowana przez Biały Dom ustawa zakładała zalegalizowanie pobytu na terenie USA ponad 10 mln nielegalnych imigrantów – przyp. red). Jeżeli dorzucimy do tego, że wyborcy zawsze bardzo cenili w McCainie niezależność i odwagę głoszenia niewygodnych poglądów, jeśli tylko uważał je za słuszne, jego szanse na przywództwo wśród Republikanów tylko wzrastają.

Paradoksalnie, ale dodatkowo na jego korzyść działa wygrana Hillary Clinton. Republikanie zdają sobie sprawę, że jeżeli Partia Demokratyczna wystawi do wyborów byłą Pierwszą Damę, najlepszym rywalem będzie dla niej właśnie McCain - bohater wojny wietnamskiej, człowiek z ogromnym bagażem życiowych i politycznych doświadczeń, w tym na arenie międzynarodowej, a jednocześnie wieloletni senator, który dał się poznać jako budowniczy mostów między rywalizującymi ze sobą ugrupowaniami. Hillary Clinton i John McCain byliby godnymi siebie przeciwnikami w finałowej batalii o Biały Dom.