Według krytyków, wybory przyniosą jednak nową falę chaosu w kraju, który posiada broń atomową. Kiedy DZIENNIK zamykał wydanie, rozpoczęło się już liczenie głosów, ale oficjalne rezultaty będą ogłoszone dopiero jutro. Wstępne wyniki nie były jeszcze znane, natomiast wszyscy oczekiwali, że wygra Pakistańska Partia Ludowa (PPP), którą kierowała zamordowana była premier Bhutto. "Spodziewamy się znacznej większości miejsc w parlamencie" - deklarował po oddaniu głosu Asif Ali Zardari, wdowiec po charyzmatycznej polityk i jej następca na czele partii.

Reklama

Na drugim miejscu miała się znaleźć Pakistańska Liga Muzułmańska - nie wiadomo która z dwóch partii noszących tę samą nazwę, bo różnica między nimi w przedwyborczych sondażach była w granicach błędu statystycznego. Jedną kieruje były premier Nawaz Sharif, druga wspiera prezydenta Perweza Muszarrafa.

Wiadomo, że Zardari i Sharif spotkali się w ostatnich dniach przynajmniej dwa razy, bo jeśli ich partie zdobędą 2/3 miejsc w parlamencie, będą mogli stworzyć silny koalicyjny rząd i wszcząć wobec Muszarrafa procedurę impeachmentu. Oczekuje tego większość Pakistańczyków, bo prezydent, który do niedawna łączył urząd z kierowaniem armią, ciszy się ledwie 15-proc. poparciem.

Muszarraf ma jednak pomysł na wyjście z opresji. Po pierwsze zamierza odgrywać rolę języczka u wagi między Zardarim i Sharifem, i dlatego wczoraj ogłosił, że jest gotów współpracować z każdym premierem. Po drugie - co wytykają mu konkurenci i obserwatorzy - może poprawiać wynik swojej partii za pomocą oszustw. "Te wybory nie są wolne. Choćby dlatego, że władza trzyma prasę z daleka od punktów wyborczych" - mówi DZIENNIKOWI Micheal Kashif, przewodnik turystyczny z Lahore i zwolennik Nawaza Sharifa. "Słyszałem, że ludzie nie znajdowali swoich nazwisk na listach" - dodaje.

Pakistan czuć już rozkładem

Andrzej Talaga: Po zamachu na Benazir Bhutto pojawiły się obawy, że radykalne ruchy islamskie mogą przejąć kontrolę nad Pakistanem i jego arsenałem nuklearnym, czy to realny scenariusz?
AHMED RASHID: Radykalny ruch islamski jest ograniczony głównie do tzw. pasa pasztuńskiego (pogranicze afgańsko-pakistańskie - przyp. red.). Radykałowie mają też oczywiście zwolenników w pozostałych częściach Pakistanu, ale są tam marginesem. Problem polega jednak nie na tym, jak silne są te grupy, ale jak słabe jest państwo pakistańskie. Widać niebezpieczne trendy: demoralizację armii, poddawanie się całych oddziałów rebeliantom bez walki.

Dlaczego tak się dzieje, żołnierze są przekupywani?
Siły na pograniczu składają się głównie z Pasztunów, oni nie chcą walczyć przeciw rodakom. A co ważniejsze, paramilitarny korpus graniczny był na pierwszej linii dżihadu: pomagał mudżahedinom, a potem talibom. Jak żołnierze mają zrozumieć, dlaczego przez ponad 20 lat wspierali świętą wojnę, a teraz muszą walczyć przeciw niej? Armia była i jest zapleczem Talibanu. Prezydent Muszarraf całkowicie zawiódł w restrukturyzacji sił zbrojnych; pozostały takie same, a dostały zupełnie inne zadania. Nie jest tak, że wojsko i służby bezpieczeństwa potrzebują więcej pieniędzy oraz nowoczesnego wyposażenia, jak sugerują Amerykanie. Potrzebują całkowitej przebudowy. Nie ma jej i dlatego słabe państwo nie jest w stanie kontrolować swojego terytorium i zwalczać ekstremistów.

Reklama

Zatem negocjacje i szukanie porozumienia z radykałami wydają się korzystniejszym rozwiązaniem od wysyłania wojska.
Potrzebujemy mieszanki politycznego dialogu i siły, ale może to zrobić tylko rząd, który jest reprezentatywny i ma poparcie społeczne. Muszarraf nie przekonał rodaków do polityki konfrontacji, do tego, że nie walczymy wyłącznie w wojnie Ameryki, ale także w naszej własnej wojnie o przyszłość i stabilizację. Prezydent stracił wiarygodność oraz popularność, dlatego ludzie ufają teraz bardziej jego wrogom, w tym islamistom. Jeśli chce walczyć przeciwko ekstremizmowi, działa na jego korzyść, uwiarygodnia bowiem go w oczach ludzi. Nie można stawać do boju przeciwko fundamentalistom bez akceptacji społecznej.

Twierdzi pan, że źródłem ekstremizmu są fundamentalistyczne medresy, ale nie wszystkie stoją za terroryzmem. Rashid Al-Hak, lider Hakkaniji - głównej medresy talibów - mówił mi, że akceptuje demokrację i wolne wybory jako narzędzie zdobywania wpływów, nie popiera zamachów, a nawet walki zbrojnej.
Rozmawiali z panem jako człowiekiem Zachodu i chcieli korzystnie wypaść. Po 11 września Musharraf obiecał prezydentowi Bushowi, że państwo będzie kontrolować medresy i nic nie zrobił w tej sprawie. Sytuacja jest dziś znacznie poważniejsza niż wtedy, bo wzrosła iczba medres i mają więcej studentów.

Co zatem rząd powinien zrobić? Ich zamknięcie jest niemożliwe.
Rozwijać system zwykłego szkolnictwa. Młodzi ludzie idą do medres, bo nie mają dostępu do innych szkół, a do tego medresy są darmowe. Ponadto potrzebujemy ścisłej ich kontroli, powinny się zarejestrować, ujawnić źródła finansowania i umożliwić władzom oświatowym sprawdzenie, czego właściwie uczą. Teraz każdy może propagować w medresie, co chce, np. ekstremizm. Po 11 września szkoły koraniczne są przejmowane przez ekstremistów - ich liderzy najpierw infiltrują nauczycieli w medresie, potem oskarżają jej przywódcę, że jest złym muzułmaninem. Nauczyciele, którzy są już po ich stronie, wybierają nowego mistrza wskazanego im przez radykałów i mogą już uczyć studentów, czego chcą, np. przygotowywać do zamachów samobójczych.

Uważa pan wszystkie medresy za ekstremistyczne, nawet te potępiające zamachy?
Oczywiście nie, ale nie wiemy, jaką część przejęli ekstremiści. Tylko nieliczne szkolą w przeprowadzaniu zamachów, problem polega jednak na tym, że wszystkie uczą dżihadu, co sprawia, iż wielu ich studentów jest gotowych walczyć za talibów. Dlatego właśnie potrzebujemy kontroli państwa nad szkolnictwem religijnym. Pakistan nie ma pieniędzy na rozwój edukacji i tę lukę wypełniają radykałowie.

Jak pan ocenia sukcesy zachodu w wojnie z terroryzmem, szczególnie w Pakistanie?
Ekstremizm nie osłabł, przeciwnie - rośnie w siłę. Radykałowie mają teraz bardzo efektywne sposoby rekrutacji poprzez internet. Ale głównym problemem są nierówności społeczne i bieda w krajach muzułmańskich, a w Pakistanie rozkład polityczny, społeczny i gospodarczy państwa. Może on doprowadzić do eksplozji gniewu bardziej niszczycielskiej niż islamski radykalizm.

Ahmed Rashid - najwybitniejszy znawca ruchu talibów i fundamentalizmu islamskiego w Pakistanie, Afganistanie oraz Azji Środkowej, autor książek "Talibowie" i "Dżihad, narodziny wojowniczego islamu w Azji Środkowej".