Opozycja z kolei stoi przed dylematem: jak odnaleźć się w sytuacji, w której Zachód wyciąga dłoń do polityka jeszcze do niedawna określanego mianem "ostatniego dyktatora w Europie"? Już dziś jej liderzy dają do zrozumienia, iż wybory nie spełniają standardów, o których mówią UE i USA. Problem jednak w tym, że zarówno na samej Białorusi, jak i za granicą jest coraz mniej tych, którzy chcą brać ich opinie pod uwagę.

Reklama

Liderzy opozycji tuż przed wyborami mówią wprost: Łukaszenka tworzy grę pozorów, udało mu się okłamać Zachód. Wielu Białorusinom to jednak nie przeszkadza. Nie przeszkadzają im również opinie, iż parlament, który zostanie wybrany - i wreszcie uznany lub też nie przez Zachód - może mieć niewiele wspólnego z demokracją. Opozycji nie udało się przebić z informacją o nadużyciach czy wręcz dosypywaniu kart w czasie tzw. przedterminowego głosowania trwającego już od wtorku. Jej kandydaci nie mają po prostu w komisjach wyborczych swoich obserwatorów. Nie zdobyli zatem dowodów.

Przedstawiciele opozycji przyznają, że w czasie kampanii nie udało im się przekonać wielu wpływowych grup społecznych do programu zmian na Białorusi. Należą do nich choćby przedsiębiorcy, którzy nie ufają w zdolności demokratów do rządzenia państwem. "Nie czekam na żadną kolorową rewolucję, po co mi ona? Dziś wiem, na czym stoję" - przekonuje Aleś, który handluje na targu w Grodnie. "Interes idzie dobrze. Wiem komu i kiedy trzeba dać wziątkę. Jak przyjdą nowi, znów będę musiał się zastanawiać, kto za co odpowiada, kto jest ważny, a kto nie" - tłumaczy.

Opozycja nie ma złudzeń: taki pogląd na białoruską rzeczywistość jest dla niej zabójczy. "Próbujemy przekonywać przedsiębiorców. Pokazać im, że mamy konkretny program. Właśnie dlatego koncentrujemy się nie na mówieniu o walce politycznej, tylko na przykład o propozycji walki o wprowadzenie jednolitego pięcioprocentowego podatku" - mówi DZIENNIKOWI białoruski ekonomista z Centrum Analitycznego "Strategia" w Mińsku i działacz Zjednoczonej Partii Obywatelskiej Jarosław Romanczuk. Zaraz jednak dodaje, że sami przedsiębiorcy nie bardzo dają się przekonać. "Większość z nich przywykła do obecnej sytuacji" - dodaje.

Jednak to nie przedsiębiorcy są największym zmartwieniem polityków takich jak Aleksander Milinkiewicz czy Anatol Labiedźka. Okazuje się, że wśród fanów opozycji coraz trudniej znaleźć młodzież. O ile na Ukrainie czy w Gruzji udało się stworzyć sprawnie działające, liczące tysiące członków młodzieżowe organizacje sprzeciwu wobec władzy, takie jak Pora czy Khmara, o tyle na Białorusi nic takiego się nie powtórzyło. Wielu młodych skutecznie zagospodarowuje za to wierny prezydentowi Republikański Związek Młodzieży.

Kolejny problem opozycji to brak dostępu do tak zwanego adminresursu. Właśnie on w byłym ZSRR, często nawet bez bezczelnego manipulowania wynikiem wyborów, pozwala zwyciężać kandydatom władzy. Adminresurs - czyli zasoby państwa - to na przykład dostęp do mediów czy możliwość wypłacenia na kilka dni przed głosowaniem "wyrównania" do emerytur albo nagród dla pracowników wojska czy urzędników i pozyskanie w ten sposób wiernych wyborców. Właśnie dlatego, zdaniem szefa białoruskiej sekcji Radia Swoboda Alaksandra Łukaszuka, opozycja nie może liczyć na emerytów, budżetówkę i wojsko. Jak przyznał w rozmowie z DZIENNIKIEM, tam gdzie państwo ma silny wpływ na los jednostki, opozycja jest na przegranych pozycjach.

Opozycja mimo krytykowania wyborów nie rezygnuje jednak z walki o mandaty. Dla Aleksandra Łukaszenki to dobra wiadomość. Po raz pierwszy od lat może przeprowadzić głosowanie, które Zachód przynajmniej częściowo uzna za demokratyczne.

Reklama

p

STANISŁAW SZUSZKIEWICZ*

Władza nie zrobiła nic, aby można było uznać te wybory za normalne. Oprócz tłumaczenia Zachodowi, że... mamy wolne wybory. Przede wszystkim w obwodowych komisjach wyborczych nie zasiada ani jeden przedstawiciel sił demokratycznych. Oznacza to, iż głosy będą liczone tak jak poprzednio. Wszystko w rękach władzy i służb specjalnych. Jedyne, co zrobiono, to wypuszczono więźniów politycznych, którzy zostali osadzeni bez żadnych podstaw prawnych. Teraz władza twierdzi, że idzie drogą demokratyzacji, ale to nieprawda. Są przykłady. Choćby brak dostępu do mediów. Kandydaci opozycji otrzymali możliwość pięciominutowych wystąpień w telewizji o godz. 17.45 - gdy większość ludzi wraca z pracy i nie ma czasu oglądać telewizji. Ja odmówiłem, bo nie chcę tego legitymizować. Zwłaszcza że władza nie pozwoliła ani na wystąpienia na żywo, ani tym bardziej na debaty z swoimi przedstawicielami. Nie zmienił się też system prawny. Chociaż opozycja na długo przed wyborami proponowała stosowne reformy. Nic nie zostało zrobione. A skoro tak, sam przebieg dnia wyborczego nie ma większego znaczenia. Nie będą liczyć głosów w obecności obserwatorów, którzy nie zostali dopuszczeni, a zatem nasi obserwatorzy nie będą mieli możliwości uczestnictwa przy wypełnianiu protokołów wyborczych. Zachód, jeśli uzna wyniki wyborów, pokaże, że nie rozumie tego, co się u nas dzieje. Liczę na Polskę, Litwę, inne kraje dawnego bloku wschodniego, które są w stanie wczuć się w naszą sytuację.

Ponadto w poniedziałek rozpoczęło się przedterminowe głosowanie. Władze "wygłosują", ile trzeba. To zgodny z naszym ustawodawstwem sposób na dowolne oszustwa. Władza nie dopuściła nawet do wystawienia przezroczystych urn, które są jednym ze sposobów na zapewnienie uczciwości wyborów.

*Stanisław Szuszkiewicz, pierwszy prezydent Białorusi (przewodniczący Rady Najwyższej), lider opozycyjnego Białoruskiego Zgromadzenia Socjaldemokratycznego

ANATOL LABIEDŹKA*

Aby wyniki wyborów mogły być uznane, władze powinny włączyć naszych przedstawicieli w skład komisji wyborczych liczących głosy. To główny warunek. Chcieliśmy także, żeby opozycyjni kandydaci byli dopuszczeni do telewizyjnych dyskusji, co zapewni obywatelom jakiś wybór. Ludzie mogliby poznać kandydatów, posłuchać ich nie jako gadające głowy z pięciominutowymi wystąpieniami, ale w ramach dyskusji i wymiany argumentów. Te oczekiwania nie zostały spełnione. Nieraz już podkreślaliśmy, że nie ma możliwości uznania kampanii wyborczej za wolną i uczciwą. Teraz kluczowym momentem będzie liczenie głosów. Praktycznie bez naszych przedstawicieli.

Nie zlikwidowano nawet instytucji przedterminowego głosowania. W białoruskich warunkach to oszustwo, najlepszy sposób na dorzucenie głosów na kandydatów władzy. Dlatego ludzie są często administracyjnie zaganiani do głosowania. Dotyczy to zazwyczaj 25 - 30 proc. elektoratu. Zresztą mieliśmy już przypadki fizycznego usunięcia naszych obserwatorów z komisji za to, że nagrywali na telefon komórkowy przebieg głosowania. Proszę zwrócić uwagę, że urny stoją potem bez niczyjej kontroli przez pięć nocy (w czasie tzw. głosowania przedterminowego, które trwa od poniedziałku do niedzieli - przyp. red.). Wtedy można zrobić wszystko - podrzucić dodatkowe głosy, podmienić urny na takie z właściwymi kartami do głosowania. A potem się okazuje, że 95 - 100 proc. głosów oddano na kandydata władz.

Podsumowując, nie można uznać kampanii wyborczej za uczciwą. Boimy się, że Zachód jednak zaakceptuje wyniki tych wyborów. Wiele zależy od podejścia Europy. W Europie, nie wyłączając Polski, jest teraz sporo polityków, którzy chcieliby zaprzyjaźnić się z Łukaszenką. Mówimy o tym z żalem. Powinniście teraz wybrać - albo on, albo 35 proc. Białorusinów, którzy popierają wartości europejskie. Europa powinna być pryncypialna. Powinna nazywać rzeczy po imieniu, a nie uzależniać stanowisko od sytuacji. Jestem kandydatem w tych wyborach. Do tej pory władza blokowała mi możliwość wydania materiałów informacyjnych. Właśnie dlatego pięciu kandydatów ADS zrezygnowało. Jeśli chodzi o moje osobiste doświadczenia, jest nawet ciężej niż przy poprzednich wyborach. Miałem w sumie cztery kontrole finansowe i podatkowe, dwa razy w moim okręgu wyborczym przeprowadzono akcje przeciwko mnie - raz zostałem pobity, raz odkonwojowany przez specnaz z centrum miasta, w którym miałem spotkać się z wyborcami. Moi ludzie nie zostali włączeni do komisji wyborczych. Jest gorzej niż cztery lata temu.

*Anatol Labiedźka, przewodniczący opozycyjnej Zjednoczonej Partii Obywatelskiej

ALEKSANDER MILINKIEWICZ*

Już za późno, aby opozycja uznała te wybory za uczciwe. Zjednoczone Siły Demokratyczne nie zrobią tego z prostej przyczyny: można lakierować wszystko, ale jednego władza nie zrobiła. Nie zechciała włączyć do komisji wyborczych przedstawicieli opozycji. A na Białorusi jest jak za czasów Stalina - nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy. Skoro w komisjach znajdą się wyłącznie przedstawiciele władzy, oznacza to, że nie będzie żadnego liczenia głosów. Pozytywne zmiany jednak nastąpiły - można było organizować pikiety przy zbieraniu podpisów. Na 110 okręgów w 46 są pojedynczy przedstawiciele opozycji w komisjach okręgowych, ale tam się głosów nie liczy. Poza tym mieliśmy do czynienia ze stosowaniem ukrytych represji. Była presja na grupy inicjatywne kandydatów. Dyrektorzy wzywali ludzi na dywanik, grozili zwolnieniem, KGB przeprowadzało rozmowy wychowawcze. Znam dwa przypadki wyrzucenia z pracy. Kilku studentów usunięto z uniwersytetów. Trzeba jednak przyznać, że niektóre rzeczy się poprawiły. Władze bardzo chcą, aby Unia uznała głosowanie za sprawiedliwe, ale o wolnych wyborach nie ma mowy.

Znacznym zagrożeniem jest przedterminowe głosowanie. Nierzadko przymusowe. Gonią ludzi w zakładach pracy, studentów, rolników. Bardzo trudno obserwować tę część wyborów. Nie sposób zapobiec podmienianiu kart do głosowania. Z każdymi wyborami coraz więcej ludzi głosuje właśnie przed terminem, robi tak nawet połowa. W takiej sytuacji nie może być żadnej sprawiedliwości i kontroli.

*Aleksander Milinkiewicz, lider Zjednoczonych Sił Obywatelskich grupujących najważniejsze partie białoruskiej opozycji, kandydat opozycji na prezydenta w ostatnich wyborach