Między kolejnymi deklaracjami wyraźnie dało się jednak wyczuć, że już nawet oni nie do końca wierzą w masowy protest, który zmiecie prezydenta.

Reklama

>>>Przeczytaj, co o sytuacji na Białorusi mówi eurodeputowany Jacek Saryusz-Wolski

"Służby specjalne nie chcą dziś przemocy na mieście, dlatego starały się zneutralizować nas już przed spotkaniem na placu Kastrycznickim" - tłumaczy mi Artur Finkiewicz, wiceszef Młodego Frontu, organizacji odpowiedzialnej za protesty.

Spotykam się z nim w samochodzie jego znajomego. Wcześniej miałem odwiedzić go w mieszkaniu, ale okazało się to niemożliwe. To, które wynajmuje, zostało zajęte przez KGB. W środku było ośmiu działaczy Frontu z Mohylewa, którzy przyjechali specjalnie na manifestację. Drugie, w którym jest zameldowany, odwiedziło dwóch smutnych panów z bezpieki. Po akcji służb specjalnych Artur wyłączył telefon, aby trudniej go było namierzyć.

>>>Zobacz, jak zmiany na Białorusi komentuje rosyjski politolog Gleb Pawłowski

Kolejnego rewolucjonistę Wadzima udaje mi się odwiedzić w domu, w mińskim rejonie frunzeńskim. W typowym studenckim mieszkaniu wyposażonym w stare meble pokazuje mi, jak przygotował się do demonstracji. Nie wygląda to jednak na szykowanie rewolucji. Całą jego bronią przeciw Łukaszence jest nieuznawana przez państwo biało-czerwono-biała flaga i komputer z zainstalowanym skype’em. Właśnie w ten sposób porozumiewają się rewolucjoniści XXI w - tłumaczy. W ten sposób zwołują się na spotkania, wiece, zjazdy organizacji.

"Skype’a nie można podsłuchać i prawie każdy może go za darmo zainstalować" - tłumaczył mi Cimafiej, kolega Wadzima. Bojowej atmosfery jednak nie czuć. Inni są w jeszcze mniej rewolucyjnych nastrojach. I nie do końca na serio wierzą w swoją walkę. "Reżim nie jest tak straszny, jak piszecie na Zachodzie. Ot, kilka osób ze studiów wyrzucili na pokaz" - tłumaczy mi jeden z nich. Spodziewałbym się wszystkiego, ale nie tego, że takie słowa usłyszę z ust awangardy rewolucji. Inni idą jeszcze dalej. Nie mają nawet nic przeciwko małym kompromisom z władzą.

"Dialog jest konieczny, także Europy z Mińskiem" - mówi mi Artur Finkiewicz. Człowiek, który jeszcze przed chwilą wyłączał telefon, by nie namierzyło go KGB, mówi o polityce dialogu. Nawet "zawodowi" rewolucjoniści czują, że nie załapali się na czasy, w których świat z zapartym tchem patrzył na kolorowe rewolucje na Ukrainie i w Gruzji. Słowa takich jak Artur tylko to potwierdzają.