66-letnia Angela Merkel z partii CDU (Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna) - dla wielu młodszych Niemców jedyna szefowa rządu, którą znają - nie będzie już startować w wyborach do Bundestagu. Rezygnuje po czterech kadencjach i 16 latach rządzenia. Jak kilkakrotnie zapowiadała, nie będzie już sprawować żadnej politycznej funkcji - ani w swoim kraju, ani w instytucjach międzynarodowych.

Reklama

Kiedy zaczęła, była zupełnie niedoceniana. Następnie wyrobiła sobie znakomite wyczucie tego, czego chce opinia publiczna. Potem, była gotowa podążać za tym głosem, nie zważając na ideały. Doprowadziło to do technokratyzacji CDU, co zyskało Merkel aplauz lewicującego w swojej większości środowiska dziennikarskiego. W końcu mamy sytuację, w której Merkel jest wymarzoną szefową rządu wyborców ugrupowań tradycyjnie rywalizujących z chadekami – SPD i Zielonych, a tradycyjny elektorat CDU czuje się coraz bardziej rozczarowany – tak cztery kadencje „Mutti” podsumowuje w rozmowie z PAP drezdeński politolog Werner Patzelt.

"Wybory landowe są recenzją polityki federalnej"

Kto zajmie biuro Merkel w Urzędzie Kanclerskim przy Willy-Brandt-Strasse 1 w Berlinie rozstrzygnie się 26 września w wyborach do Bundestagu. Zanim to jednak nastąpi odbędzie się cała seria głosowań do landtagów. W sumie w 2021 r. Niemcy wybiorą deputowanych do 6 z 16 parlamentów krajów związkowych. 14 marca do urn pójdą mieszkańcy Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynatu. 25 kwietnia - Turyngii. 6 czerwca - Saksonii-Anhalt. W Meklemburgii-Pomorzu Przednim i Berlinie wybory do landtagów odbędą się tego samego dnia, co do federalne. Kadencja prawie wszystkich parlamentów krajowych (oprócz Bremy) trwa 5 lat. Bundestagu - 4 lata.

Wybory landowe są recenzją polityki federalnej i w dużym stopniu definiują kampanię wyborczą na poziomie federalnym. Są też bardzo miarodajnym, choć uwarunkowanym regionalnie barometrem tego, co jest ważne dla wyborców. Mówiąc konkretnie: jeśli polityka dotycząca koronawirusa nadal będzie osłabiać CDU, to znajdzie to swoje odzwierciedlenie w wynikach wyborów landowych. Z drugiej strony, jeśli prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) nie straci poparcia, tylko będzie tak samo silna albo silniejsza, to będzie to miało wpływ na tematy podejmowane w kampanii do Bundestagu – tłumaczy Werner Patzelt.

Na razie nie wiadomo, kto będzie „lokomotywą wyborczą” chadeków, czyli ich kandydatem na kanclerza. Nie wiadomo również, czy będzie to szef CSU (premier Bawarii Markus Soeder), czy przewodniczący CDU, który zostanie wybrany 16 stycznia. Siostrzane ugrupowania stoją przed koniecznością rozważenia różnych czynników: z jednej strony, ponad połowa (około 52 proc.) Niemców uważa, że Soeder byłby dobrym kanclerzem. Z drugiej, historia głosowań w powojennej RFN nie pozostawia złudzeń – Bawarczyk, jako „jedynka”, to gwarancja porażki w wyborach. Pokazali to Franz Josef Strauss w 1980 i Edmund Stoiber w 2002.

"Próżnia na czele CDU"

Reklama

– ironizuje politolog.

Zanim w ogóle rozstrzygnie się kwestia wspólnego kandydata, CDU musi wybrać przewodniczącego. I tu również powstaje dylemat, czy poprzeć pretendenta, który ma większe szanse w wyborach federalnych, czy też tego, który budzi większą sympatię w dołach partyjnych.

Według sondażu przeprowadzonego przez ośrodek badania opinii Civey wśród wszystkich Niemców popularniejszy jest szef komisji spraw zagranicznych Norbert Roettgen (32 proc.). Z kolei były szef frakcji CDU/CSU, zapiekły rywal Angeli Merkel i przedstawiciel konserwatywnego stronnictwa chadeków – Friedrich Merz cieszy się poparciem 29 proc. ankietowanych. Badanie wśród członków CDU wypada jednak inaczej. Tam Merza popiera 38 proc., a Roettgena – 29 proc. Choć premier Nadrenii Północnej-Westfalii, liberał i poplecznik Merkel, Armin Laschet, wydaje się nie mieć szans na zwycięstwo (w obu grupach popiera go 11-12 proc.), to może okazać się języczkiem u wagi: najludniejszy kraj związkowy RFN ma też najwięcej delegatów na zjeździe. Jest on też ulubieńcem palatynów z dworu Merkel – gwarantuje kontynuację.

Dylematów tego rodzaju nie ma najstarsza i wciąż jeszcze największa niemiecka partia – SPD. Socjaldemokraci nominowali swojego kandydata na kanclerza jeszcze w sierpniu ubiegłego roku. Został nim obecny wicekanclerz i minister finansów Olaf Scholz. Należy do pragmatycznego i wolnorynkowego skrzydła SPD. Według cytowanych anonimowo przez niemieckie media członków partii ogłoszenie kandydatury nie było przemyślaną strategią, tylko efektem wewnętrznych intryg. Działacze skupieni wokół Scholza parli do jak najszybszej nominacji, żeby nie pozwolić zorganizować się przeciwnikom. Powrót SPD do dawnej świetności jest jednak nierealny. Chce na nią głosować tylko 14 proc. ankietowanych, co oznacza, że po ośmiu latach w roli „młodszego partnera” w koalicji z CDU/CSU zasiądzie ona w ławach opozycji.

Wyniki sondażowe

Do rządzenia przygotowują się natomiast Zieloni. Mogą oni liczyć obecnie na 20 proc. poparcia. Jeśli wynik sondażowy przełoży się na wyborczy, to partia stanie się drugą siłą w parlamencie (obecnie tworzy najmniejszy klub) i najprawdopodobniej zdecyduje się na współtworzenie rządu z chadekami.

Już teraz zapowiadają, co się w Niemczech zmieni pod ich panowaniem. W ubiegłym roku współprzewodniczący Robert Habeck zapowiedział wprowadzenie limitu prędkości na autostradach (130 km/h). Byłoby to dla Niemców złamanie kulturowego tabu, ale prawdopodobnie jedynego. Jak podkreślają złośliwie eksperci, akurat ta partia potrafi być bardzo elastyczna. Przypominają, że to właśnie Zieloni, wyrastający z ruchów pacyfistycznych, trockistowskich i antyatomowych, kiedy współrządzili z SPD, po raz pierwszy od końca II wojny światowej zgodzili się na użycie niemieckiego wojska poza granicami kraju.

Z sondażu przeprowadzonego przez telewizję ARD wynika, że gdyby wybory do Bundestagu odbyły się teraz, 35 proc. uprawnionych do głosowania w Niemczech oddałoby głos na CDU/CSU. Zieloni uzyskaliby 21 proc. SPD osiągnęłaby 14 proc. AfD (Alternatywa dla Niemiec) 10 proc. FDP (Wolna Partia Demokratyczna) i Lewica mogłyby liczyć na ex aequo siedem procent.